piątek, 8 kwietnia 2016

Rozdział XXXVII



W niewoli nienawiści - Kylar



  Strażnik nie przestawał mnie bić i kopać. Do czasu, aż poczułem pęknięcie w klatce piersiowej. Ból był straszny.
- Oj! Chyba złamałem ci żebro! - zaśmiał się szyderczo.
Kopnął mnie jeszcze parę razy i przestał. Zacząłem pluć krwią. Miałem spore problemy z oddychaniem. Krztusiłem się czerwonym płynem w gardle. 
- Dobra! Wystarczy. Bierz go i idziemy - powiedział drugi wojownik.
W momencie, którym złapali mnie za ramiona zakręciło mi się w głowie. Pomimo bólu i mojej bezsilności nadal chciałem podnieść się i im się oprzeć. Niestety nie miałem siły nawet, żeby wstać. Walka nie wchodziła w grę. Nic teraz nie zrobię. 
Zaciągnęli mnie do końca korytarza, gdzie w górę prowadziły długie schody, którymi schodziłem kiedy tu trafiłem. Mężczyźni puścili mnie, a ja ostatkiem sił podparłem się rękoma, żeby uniknąć uderzenia głową w twardą podłogę. 
- Wstawaj! Nie będę cię ciągnąć po schodach! - krzyknął strażnik.
Wiedziałem, że opór w tym momencie nie ma sensu, jeśli chcę się stąd wydostać i uratować Av, muszę poczekać na lepszą okazję. A na takową aktualnie się nie zapowiadało. 
      Zdołałem wstać o własnych siłach, czując ogromne kłucie w klatce piersiowej. Złapanie równowagi zajęło mi chwilę, a strażnicy tego nie ułatwiali poganianiem mnie. Tym razem gdy doszliśmy na szczyt schodów, poszliśmy dalej wzdłuż korytarzem, prowadzący gdzieś indziej niż do sali tronowej. Mrok, który pokrywał wszystko w tym zamku, był oświetlany przez pochodnie żarzące się jasnozielonym ogniem. Znaleźliśmy się w pomieszczeniu gdzie praktycznie nic nie było. Znajdowała się tu tylko kamienna ławka pod ścianą a na przeciwko niej była zakratowana ściana jak w celi. Strażnik zamknął drzwi i kazał stanąć przy oknie. Niepewnie zacząłem stawiać kroki w kierunku krat. Stanąłem tuż przed i ujrzałem salę tronową. Widziałem stąd praktycznie każdy kąt sali. Tron błyszczał krwawymi i zielonymi klejnotami, który został nimi ozdobiony. Następnie spostrzegłem Av. I Wuyę. Stały naprzeciwko siebie. Nie, to wiedźma stała naprzeciwko wiszącej na metalowych sznurach dziewczyny. W dłoni kobiety zabłysło ostrze długiego noża, który przyłożyła do szyi Av. Następnie szybkim ruchem przejechała nim w dół. Moje serce zabiło z przerażenia, gdy usłyszałem krzyk. I śmiech. Śmiech tej popieprzonej kobiety.   
- Zostaw ją! - krzyknąłem łapiąc rękoma kraty okna.
- Nie słyszą cię - odezwał się jeden ze strażników. 
      Odwróciłem się i spojrzałem na nich ze złością. Teraz policzyłem wszystkich, którzy byli w pomieszczeniu. Było ich pięciu. Dałbym radę, gdyby nie te cholerne kajdany. Niech to szlag! Kolejny krzyk ponownie rozległ się po zamku. Ponownie skupiłem się na sytuacji w sali tronowej. Wuya schowała sztylet za pas swojej sukni, zmieniając narzędzie tortur na Ostrze Zawieruchy, podawane przez jednego z wielu przyglądających się mężczyzn. Nie minęło dużo czasu zanim ponownie wróciła do okaleczania Av. Patrząc czułem tylko narastający we mnie gniew. Nie mogłem patrzeć na to jak cierpi. To ja powinienem być na jej miejscu. Poczułem coś wilgotnego na mojej twarzy. Myślałem, że to łza, jednak spostrzegłem padające płatki śniegu. Wraz z zwiększającym się opadem śniegu, pojawił się wiatr.
- Powstrzymajcie go! - zaraz po rozkazie usłyszałem kroki, nadchodzące w moją stronę. 
Spojrzałem na kajdany, były już tylko pokruszonym lodem. Uderzyłem nimi o ziemię, a metal rozpadł się na drobne kawałeczki. Całe nadgarstki miałem czerwone, a w niektórych miejscach skóra była zdarta do krwi. Strażnicy osłupieli. Spojrzeli na mnie z przerażeniem. Podniosłem dłoń tworząc śnieżno-lodową masę. 
- Co powiecie na zamianę ról? - spytałem. 
Nie musieli wydawać następnego rozkazu. Cała piątka rzuciła się biegiem na mnie. Przeobraziłem masę w lodowy sopel i wystrzeliłem go w najbliższego przeciwnika. Pocisk przebił go, momentalnie go zabijając. Dwójka z nich była już za blisko i musiałem przejść do walki w zwarciu. Oddzieliłem jednego z nich lodową ścianą, gdy drugi zamachnął się na mnie ze swoim mieczem. Uchyliłem się przed cięciem, tworząc moje ostrze z lodu, żeby zablokować następny atak. Nasze bronie się skrzyżowały. Następni wrogowie szykowali się do ataku, nie miałem czasu na reakcję. Jeden z nich uderzył mnie w ramię, wytrącając mnie z równowagi. Mężczyzna z mieczem wykorzystał to i przewrócił mnie na ziemię. Śnieżyca, która cały czas powiększała się z każdą sekundą utrudniała wszystkim z nas widzenie. Przeturlałem się na bok i wbiłem ostrze mojemu wrogowi w kolano. Krzyknął z bólu i upadł. Wyprostowałem się ponownie. W tym momencie zakręciło mi się w głowie. Poczułem ból w klatce i chwilowo nie potrafiłem się otrząsnąć. Moje rany mnie wykończyły. Nie mam siły na dłuższą walkę. Muszę stąd uciec. Ale zanim zdążyłem ruszyć w stronę drzwi poczułem uderzenie w tył głowy i zemdlałem. 
Budząc się, poczułem dyskomfort, jakim było skrępowane ciało i ogromny ból głowy. Moje ramiona i nogi były przykute do ściany. Próbowałem sobie przypomnieć co się wydarzyło. Nie pamiętałem za wiele, prócz krzyku Av i bólu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, bez wątpienia mogłem stwierdzić, że znajdowałem się w sali tortur. Stoły, klatki, łańcuchy, kolce, wszystko na to wskazywało. Nie wspominając o leżących tu i ówdzie kościach oraz plamach krwi. Temu wszystkiemu towarzyszył okropny smród. Zastanowiła mnie jedna rzecz, Wuya sieje chaos od jakiegoś tygodnia. Jak mogła zabić w tym miejscu już aż tyle osób? To było niemożliwe. Chyba, że przywróciła swój zamek sprzed iluś lat. 
      Po paru minutach długiego czekania drzwi wydały charakterystyczny dźwięk otwierania ich kluczem. W progu stanęła ona. Wuya. 
- Słyszałam jakie zamieszanie zrobiłeś. - uśmiechnęła się. - Tyle, żeby uratować jedną dziewczynę...
- Zapłacisz za wszystko co zrobiłaś… POŻAŁUJESZ TEGO! - krzyknąłem wystarczająco głośno, żeby cały zamek to usłyszał.
- Och, naprawdę tak uważasz? 
- Gdzie jest Av?!- zignorowałem jej pytanie. 
- W celi - odparła szybciej, niż się spodziewałem. - Siedzi sobie samotna... Oczywiście dam jej parę dni, aby się rany zagoiły. Potem powtórzę tę jak mocno fascynującą zabawę! - kobieta prawie podskoczyła z podekscytowania. 
- Jesteś chora. Jeśli tkniesz ją jeszcze raz...
- Przepraszam! To ty stoisz tu przykuty do ściany - przerwała mi. Miała niestety rację. W tej całej sytuacji byłem całkowicie bezsilny. Spuściłem głowę, unikając jej spojrzenia. - Cały czas się zastanawiam co z tobą zrobić. Zabić? Nie... Zbyt proste. Tortury? Też nie. Przygotowałam dla ciebie specjalną propozycję.
- Co jeśli ją odrzucę?!
- Av umrze, a ty będziesz patrzeć na jej powolną, bolesną śmierć. Potem znajdę Indiego, Aklorię, Tekina... Twoją matkę, mistrza Funga. Każdy z najważniejszych dla ciebie osób, zginie na twoich oczach. I to przez ciebie. Wtedy pozostaniesz tylko ty. Samotny jak palec. Codziennie będziesz patrzeć na śmierć swoich bliskich. Potem zabiję ciebie.
Poczułem jak tracę oddech, ona jest zdolna do tego wszystkiego. Nie miałem pojęcia co powinienem zrobić.
- Czego chcesz...
- To było prostsze niż myślałam. Będziesz moim prywatnym sługą. Wiem, będziesz się opierać, aż w końcu zostaniesz moją prawą ręką. Nie obchodzi mnie, ile to zajmie. Złamię cię, zniszczę. W taki sposób, żeby nie pojawiła się ani jedna chwila zawahania przy zleconym rozkazie.  
- Nie. Ja nie potrafię...
- A, a, a. Naprawdę chcesz... abym ich zabiła? - podeszła do mnie i spojrzała mi prosto w oczy. Musnęła dłonią po moim policzku. 
  Byłem bezsilny, musiałem się zgodzić. Wolałbym zginąć, niż zostać jej sługą. Ale w grę wchodziło życie mojej rodziny i przyjaciół. Przeszywała mnie swoim szyderczym wzrokiem.
- A więc, Kylarze Stern? Przyjmujesz swoje zadanie?
Pokiwałem tylko głową, nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa. Klasnęła w dłonie.
- Wiedziałam, że się zgodzisz. Zaczniesz od jutra, oprowadzę cię po zamku i będziesz wiedział gdzie mi robić herbatę lub kawę. - zachichotała. - Słyszałam, że umiesz dobrze gotować. To dobrze się składa bo brakuje mi kucharza. Zaczniesz od takich prostych obowiązków. Nie zyskasz mojego zaufania tak łatwo. Będziesz miał sporo testów. - teraz zaczęła się śmiać złowieszczo.
- Straże! Zabrać go z powrotem do celi. Nie zakładajcie mu już kajdan, chyba widzieliście, że dla niego to nie problem.

  Ujrzałem leżącą Av w małej kałuży krwi. Podbiegłem do niej i sprawdziłem czy oddycha. Jest tylko nieprzytomna. Co ta zdzira ci zrobiła? Wszędzie miała rany. Jedne z nich jeszcze obficie krwawiły. Jak ja ci mogę pomóc? Tworzyłem co jakiś czas w dłoni wodę i obmyłem Av z krwi i brudu. Przykucnąłem nad nią, myśląc co mógłbym zrobić, żeby szybciej zagoić rany. Intuicyjnie przymroziłem rany lodem. Będzie ją nadal boleć i szczypać, ale powinno złagodzić ból. W miejscach, gdzie jej skóra była rozstrzępiona teraz szparę trzymał lód. Zmyłem też z podłogi krew. Przez to wszystko ją zmoczyłem wodą, zdjąłem jej koszulkę, gdyż ze swetra prawie nic nie pozostało. Następnie założyłem jej moją koszulkę i tunikę. Od razu zrobiło mi się chłodniej, ale w tej chwili ważniejsze było zdrowie Av. Jeśli wda się jakieś zakażenie lub dopadnie ją gorączka, może być źle. Usiadłem po turecku pod ścianą a jej głowę położyłem na swojej nodze. Mam nadzieję, że jest jej wygodnie. Odetchnąłem z ulgą po tym dniu. Miałem teraz chwilę, żeby odpocząć. Byłem wykończony i obolały. Spojrzałem na Av. Wuya nam za to zapłaci. Jeszcze się przekona, że nas nie jest tak łatwo pokonać.


_________________________________

No i tym razem po krótszym okresie czasu wrzucamy rozdział. Naprawdę staramy się publikować je regularnie, ale nie jest niestety tak łatwo. Co do rozdziału, raczej wszystko powinno być jasne. Mam nadzieję, że mile się czytało :3 Chciałbym również ponownie zadedykować rozdział naszemu czytelnikowi Tomkowi, ze względu na jego dzisiejsze urodziny! :D Więc wszystkiego najlepszego raz jeszcze!