poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział XXII

O co chodzi? - Indy


Była chłodna noc z lekkim deszczem. Przy takiej pogodzie zawsze lubiłem kłaść się na trawie i rozmyślać. Zacząłem zastanawiać się nad nadchodzącym dniem. Trzynasty sierpnia, moje urodziny. Obchodziłem to święto tylko parę razy. Nie chciałem mieć z nim nic wspólnego od czasu wyjazdu mojego taty. Zniknął w ten dotychczas ważny dla mnie dzień i nie było go przez pięć lat. Od tamtego momentu rocznica narodzin przestała mnie kręcić. Ojciec wrócił kiedy skończyłem siedem lat. Miesiąc później wojownicy zaatakowali naszą wioskę i opiekun zginął. Szybko otrząsnąłem się z tych myśli. Wspomnienia przywoływały duszony wewnątrz ból.
Nadal leżałem na trawniku i starałem się wyjątkowo o niczym nie myśleć, Deszcz spokojnie sobie padał niosąc ze sobą wspaniałą aurę. Nim się zorientowałem przyszedł poranek, a z nim czas śniadania. Podniosłem się, poszedłem do kuchni i usiadłem razem z towarzyszami. Często zadawali mi pytania na temat awansu, którego nie dostałem. Przypadkowo mi się omsknęło i powiedziałem coś o urodzinach. Nie lubiłem tego dnia. To chyba nie jest zdrowe podejście, przynajmniej w moim wieku. Przyjaciele nie zareagowali jakoś specjalnie, ale chyba przyjęli do wiadomości kiedy się urodziłem.
Ruszyliśmy na trening, podczas którego przypomniało mi się, że nie mamy chyba żadnego Shen Gong Wu. Postanowiłem, że trzeba coś z tym zrobić.
- Musimy odzyskać Wu i to jak najwięcej - zacząłem.
- Tak! Napiszmy list do Spicera. Może wyśle nam pocztą!? - odparła sarkastycznie Av.
Zawsze mnie interesowało, dlaczego ludzie używają tego typu odpowiedzi na normalne pytania lub stwierdzenia. Cóż, ile ludzi tyle charakterów. Av była na to świetnym przykładem.
- Co nam szkodzi odwiedzić Jacka? - zapytałem.
- Tylko, że przy nim jest ten Łowca… - pociągnął bez życia Kylar.
- Łowca owca! - jedyna dziewczyna w zespole przewróciła oczyma - Indy ma rację! Damy radę panowie! - Av krzyknęła i gwiżdżąc zawołała Doja. Wsiedliśmy na nasz żywy, zielony pojazd. Jack nie mieszkał daleko od naszej świątyni. Usytuował się w domu rodziców, którzy rzadko tam bywali. 
Wylądowaliśmy na dachu budynku. Zeszliśmy na balkon, który prowadził do czyjegoś pokoju. Wpadliśmy na parę Jackbotów. Walka była szybka. Po zniszczeniu maszyn ruszyliśmy w stronę piwnicy, gdzie Jack prawdopodobnie trzymał swoje Wu. Usłyszałem za sobą specyficzny świst, a zaraz potem poczułem ogromny ból w łydce. Runąłem na ziemię i Spojrzałem za siebie, na nogę. Łowca trafił we mnie z kuszy. Po chwili straciłem  przytomność.  
Kiedy się obudziłem, w oczy rzuciła mi się jasność pomieszczenia. Po chwili dotarło do mnie gdzie jestem. Wszędzie były szpitalne urządzenia; różne medykamenty były poustawiane na stołach. Moja noga była w bandażach. Lekarz stał obok i się uśmiechnął.
- Twój aktualny opiekun już tutaj zmierza. Twoi przyjaciele czekają za drzwiami, zaraz im powiem, że się obudziłeś. Powiedz tylko: jak się czujesz? - spytał doktor.
- Raczej dobrze - odparłem. Medyk podszedł do drzwi i zawołał kogoś. Po chwili Kylar i Av weszli na salę.
- Wreszcie się obudziłeś! - krzyknęła Av z wyraźną ulgą w głosie.
- Wykuruj się szybko, treningi czekają! - dodał Kylar. Rozmawialiśmy jeszcze trochę, ale poczułem się zmęczony i zasnąłem. 

Leżałem na trawie, pod drzewem. W zupełnie nieznanym mi miejscu. Nagle cały świat zrobił się szary, wszystko stanęło w miejscu. Ptaki zatrzymały się w locie, liście drzew przestały powiewać na wietrze. Przede mną błysnęło potężnie światło i postać dobrze mi znana. A mianowicie był to Watt ze swoim złowrogim uśmiechem. Podleciał do mnie i  powiedział, że potrzebuje pomocy związanej z atakiem na moją wioskę.
- Nie ma szans Bill! Nie pomogę ci! - krzyknąłem.
- Nie bądź naiwny, mam na ciebie sposób. Zapewne chcesz się dowiedzieć co jest tematem zagadki. Powiem ci, o ile się zgodzisz. A moja prośba jest taka… - kontynuował. - Przeniosę cię do tamtych wydarzeń. Będziesz musiał znaleźć człowieka, którego znasz bądź nie, nazywa się Simon Parkes. Masz nie dopuścić do odpalenia portalu. A, i przynieś mapę - dodał. -  Wtedy podam Ci rozwiązanie zagadki, zgoda?
- Przecież to mój wujek! Jaki portal? Gdzie się znajduje? - miałem masę pytań.
- W… - zawahał się - nie. Nie powiem ci. Podpowiem, że w miejscu związanym z twoją rodziną.
- W moim miasteczku? - spytałem.
- Spostrzegawczy jak zawsze… Może tak, może nie. Oczywiście możesz mi nie pomagać, ale rozwikłanie zagadki zajmie ci wtedy wieki. Dobranoc! - odparł znikając powoli z moich oczu.

Poczułem jak ktoś mną trzęsie. Leżałem już u siebie w pokoju. Wszyscy stali nade mną.
- Indy! - krzyknął Kylar. - Mieliśmy ci zaśpiewać sto lat na pobudkę! Twoje sny jak zwykle były szybsze! - do mojego łóżka zbliżył się mistrz Fung i podał mi granatową szarfę.
- Gratuluję awansu, mój drogi uczniu - uśmiechnął się.



- Wszystkiego najlepszego! - Av, Kylar i Dojo podali mi swoje prezenty i zaczęliśmy święcić moje święto. Po raz pierwszy czułem się tak wspaniale podczas moich urodzin. Niestety w mojej głowie nadal kłębiły się pytania. O co chodziło Billowi z mapą i tym portalem. A najważniejsze, co miał do tego mój wujek…?

______

A więc w końcu jest! Poprawiony był już dawno, ale cóż... Stres i życie wpływa na człowieka. :') W każdym razie, miłego ostatniego dnia wakacji!


środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział XXI

To dopiero początek - Kylar

     Był środek nocy, a ja nie mogłem zasnąć. Na przemian siedziałem lub chodziłem po pokoju cały czas myśląc. Zastanawiałem się dlaczego Indy nie dostał awansu. Prędzej spodziewałbym się gdybym to ja, albo Av nie otrzymali szarfy.
      Mistrz Fung powiedział, że opanowałem żywioł w bardzo dużym stopniu. Powiedział, że nawet Omi nie osiągnął takiej mocy tak wcześnie. Musiałem wtedy przyznać kogo to zasługa i opowiedziałem Mistrzowi całą przygodę z Aklorią. Właśnie wtedy zwątpiłem, że otrzymam awans. Byłem strasznie zadowolony, gdy nauczyciel wręczył mi granatowy pas. Teraz była przywiązana do stroju, który leżał na krześle.
     Kiedy byliśmy w celi targało mną sporo uczuć. Głównie przeważał strach, ale było też jeszcze jedno. Zazdrość. ,,Człowieku! On tylko jej pomógł, ona nawet nie jest z tobą!’’ - podpowiadała podświadomość. Potem jeszcze ta sytuacja przy ognisku. Cieszę się, że wtedy nie zasnąłem. Nadal jestem ciekaw o co chodziło im chodziło. Mój umysł zaprzątało jeszcze jedno pytanie. Co tam robił Kryształ Purpuru? Przecież posiadała go teraz Akloria. Miałem wrażenie, że ta cała wyprawa nie działa się w teraźniejszości. Byliśmy prawdopodobnie w innym wymiarze i według mojego toku rozumowania, w innym okresie czasu. Tylko jakim?
Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Otworzyłem oczy i spojrzałem na zegarek, który wskazywał piątą rano. Czułem się bardzo niewyspany, jednak po paru minutach zwlokłem się z łóżka i założyłem, jeszcze pachnące nowością, szaty adepta. Różniła się tylko szarfa, ale dawała poczucie wyższości. Strój nadal składał się z czerwonego kimono i białych obszernych spodni.
     Wyszedłem z pokoju, a następnie z budynku. Przeciągając się poczułem chłodny wiatr na twarzy. Przestało być już tak ciepło. Zbliżała się jesień. (Pierwszy września nadchodzi, strzeżmy się!) Udałem się do kuchni, ale nikogo w niej nie zastałem. Av pewnie jeszcze spała, a Indy… nie mam zielonego pojęcia. Postanowiłem, że póki co nie będę o tym myśleć i zrobiłem sobie jajecznicę. Po jakimś czasie do pokoju wszedł Dojo.
- Cześć Dojo - przywitałem się machając widelcem.
- O, hej.... Kylar - powiedział ziewając.
- Chcesz trochę jajecznicy? - spytałem z grzeczności.
- Nie - mruknął i zaspany potrząsnął głową.
- No dobra jak wolisz - wzruszyłem ramionami.
Patrząc na jego ślamazarne nie dało się nie śmiać. Smok nawet nie zdawał sobie sprawy jak zabawnie wyglądał. Dojo usiadł obok mnie, na stole. Przymknął oczy, po czym upadł prosto na mój talerz cichutko chrapiąc.
- Tak jak podejrzewałem - szepnąłem do siebie cicho hichotając, ale momentalnie spoważniałem, bo dotarło do mnie, że ten dzień będzie trudny dla każdego.
     - Przydało by się odzyskać Shen Gong Wu. - powiedziała Av siadając w pozycji kwiatu lotosu.
Wspólnie spędzaliśmy czas w ogrodzie, a Dojo znowu spał obok nas. Czym on się tak zmęczył? Przecież nie było go z nami w tej krainie.
- Czyli mamy się zakraść do Jacka? - spytał Indy podkładając rękę pod głowę.
- Nie sądzę żeby to był dobry pomysł.
- Czemu nie? - spytałem.
- Skoro ma tyle Wu to jak myślisz, kretynie. Spodziewa się nas i na pewno uszykował jakąś pułapkę.
- Spicer? Nie rozśmieszaj mnie - zahichotał nasz tajemniczy kolega.
- Nie zapominaj, że u boku ma dosyć mądrego ducha - wtrąciłem.
- To co robimy? - spytała zrezygnowana już dziewczyna.
- Damy radę. Przejdźmy się po nasze Wu! - zawołałem. - Dojo wstawaj!
- Co?! Gdzie mam wstawać. A tutaj... - zaczął i po chwili padł w podobny sposób jak wtedy gdy jadłem śniadanie. Wszyscy mieliśmy poirytowane miny.
- Może użyjmy.... No tak, nie mamy żadnego Wu - mruknąłem.
Nagle Dojo poderwał się z wielkim krzykiem- Niech zgadnę... Nowe Shen Gong Wu? - spytał Indy przeciągając się.
- TAK! To JetBootsu!
- Czytałam o tym kiedyś w zwoju! Buty, które grawitację mają w...
- Av... - zażartowałem.
- Wybacz - przewróciła oczyma.
Lecieliśmy już dosyć długo. Indy siedział prawie na końcu smoka z głową skierowaną w dół. Widać, że coś go trapiło. Przede mną siedziała Av, która rozglądała się cały czas we wszystkie strony. Również wyglądała na zmartwioną. ,,Co się z wami dzieje, ludzie!'' Chyba, że to ze mną było coś nie tak. Westchnąwszy położyłem się na grzbiecie Doja i poczułem jakiś dziwny chłód. Nie wiem czemu, ale ten wyraźnie mi doskwierał. Normalnie nie odczuwam niskich temperatur. Nawet przy mrozie nigdy nie jest mi zimno. Nie wiedziałem co teraz się dzieje. Niem się obejrzałem znaleźliśmy się już na ziemi. Dokoła było dość sporo drzew; Av zachwycała się świeżym, sosnowym zapachem. Las? Idealne miejsce na schowanie butów, gratuluję Dojo.
Znowu poczułem jakieś zimne ukłucie i nie wierząc własnemu ciału spytałem:
- Czy wam też jest tak zimno?
Av spojrzała na mnie jak na nienormalnego.
- Dobrze się czujesz? Lato odchodzi ale nadal jest dwadzieścia stopni.
W tym momencie wydawało mi się to niemożliwe. Skoro Av nie marzła to znaczy, że było ponad dwadzieścia stopni, a ja trzęsłem się z zimna. Jakim cudem? Postanowiłem to zignorować i wraz z drużyną ruszyliśmy szukać Wu. Nie rozglądaliśmy się za butami długo. Były na jednej ze skał.
- Tam są! - krzyknął Indy.
Gdy próbował do nich doskoczyć z jakieś strony nadleciała lina z kulkami. W tym samym momencie owinęła się wokół nóg Indiego i kolega spadł na ziemię z głośnym hukiem. Z krzaków wyszedł ogromy człowiek; miał chyba z dwa metry. Krótkie włosy opadały na jego spocone czoło. W wyraźnie umięśnionych rękach trzymał olbrzymią kuszę. Wyglądał na jakiegoś zdziczałego kłusownika. Jego strój był zrobiony ze zwierzęcej skóry. Pas przy ubraniu miał wypełniony różnymi myśliwskimi gadżetami. Zaraz za nim pojawił się nasz nierozłączny duet.
- Hej! Mam nowego kolegę! - oznajmił nam podekscytowany Jack.
- Kolegę? Żadnych spoufalań. Pracuję dla ciebie bo mi płacisz. Jestem Łowca - przedstawił się.
- Widać - dodał Indy, który nadal męczył się z rozwiązywaniem nóg.
- No dobra! Zapoznałem was, a teraz ruszamy po moje Wu! - krzyknął Jack do swojego nowego ,,przyjaciela''.
Razem z Av ruszyliśmy po JetBootsu. Łowca stanął nam na drodze, ale Indy skoczył mu na plecy. Nadal się nie pozbył liny. Nie mógł jej po prostu spalić? Niestety, potem dostrzegłem, że była metalowa. Zaatakowaliśmy, ale w tym momencie przeciwnik chwycił kolegę i rzucił nim we mnie. 
Av zdążyła nad nim przeskoczyć i zaczęła biec po buty. Łowca wyciągnął kuszę.
- Uważaj! - krzyknąłem aby ją ostrzec.
Obejrzała się i jeden z pocisków poleciał w jej stronę. Zrobiła unik, a następny atak przekierowała w inną stronę za pomocą wiatru. Wstałem i zamroziłem liny na nogach Indiego. Kopnąłem je parę razy i pękły. Nim się zdążyłem obrócić Av była w sieci. Ruszyliśmy jeszcze raz do ataku. Łowca ponownie chciał wystrzelić z kuszy, ale mój sopel lodu był szybszy. Zniszczył bełt i utknął w broni w taki sposób, że nie mógł już strzelać. Przeciwnik rzucił we mnie jakąś kulką . Wybuch odrzucił mnie dość daleko. Wuya podleciała do mnie.
- Coś wam nie idzie - zaśmiała mi się prosto w twarz.
Nie miałem sił by się podnieść.
- Jeszcze zobaczymy .
- Poczekaj, mam jeszcze jedno pytanko. Czemu Akloria cię potrzebuje?
Nie miałem czasu na pogaduszki z wrogiem i ignorując pytanie pobiegłem pomóc Indiemu. Ponownie, tym razem silniej, poczułem chłód w ciele. Przewróciłem się o kamień. Sytuacja wyglądała nieciekawie. Nieprzytomny Indy leżał na trawie. Łowca chwycił buty i w akompaniamencie wrednego śmiechu odszedł wraz ze współpracownikami. Av odplątała się z sieci i wstała.
- Nie pozostaje nam nic innego niż powrót do świątyni - rzekła zrezygnowana podchodząc do leżącego kolegi.
Pierwsze co zrobiłem po powrocie to wlazłem pod kołdrę. Było mi tak cholernie zimno. Przed zaśnięciem myślałem jeszcze po co Wuyi informacje o Aklorii? Przecież sam nie jestem świadom czego ta dziwna, potężna kobieta ode mnie oczekuje. Myślałem również o naszej porażce, ale szybko odgoniłem od siebie niewygodne myśli i zasnąłem. ______





poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział XX

Awans - Indy


     Pobyt w tej krainie był zdecydowanie męczący. Nadal byliśmy bardzo zdezorientowani po tej wyprawie. Moją głowę, jak zwykle, zaprzątały skomplikowane zagadki, mimo tego, że był ciepły, sobotni poranek. Dojo wparował do mojego pokoju w celu otrząśnięcia mnie ze snu. Po kilku dobrych godzinach siedzenia nad notatkami, po prostu zasnąłem. Co z tego, że byłem po okropnie wyczerpującej misji, skoro pewna sprawa nadal nurtowała moją głowę i nie chciała dać spokoju?
- Mistrzu moja szarfa jest zerwana, mogłabym prosić o nową? - zapytała Av z nadzieją, kiedy wspólnie siedzieliśmy przy śniadaniu.
- Właśnie dlatego was obudziłem - błękitne oczy nauczyciela błysnęły w świetle słońca.
- A więc Av. Oto twoja nowa szarfa.
- Granatowa? Mistrzu co to znaczy? Wielki post? (Wielki Post oznacza kolor fioletowy, ta, wiemy.)
- Nie - zaśmiał się lekko. - Wasz zasłużony awans. - powiedział wręczając Av szarfę i poprosił by poszła z nim do sali obok. Słyszeliśmy pojedyncze słowa ich rozmowy.
     Po paru minutach czekania, z powrotem znaleźli się w drzwiach. Teraz Kylar otrzymał granatowy pas oznaczający stopień adepta. Ponownie, nauczyciel i uczeń, wyszli do innego pokoju by porozmawiać osobiście. Jedna rzecz przyciągnęła moje zainteresowanie. Mistrz Fung od początku trzymał dwie szarfy. Nie było trzeciej. Czyżbym ja miał nie dostać awansu? Chyba, że nasz opiekun chce coś sprawdzić. Tylko co?
- Mistrzu, czemu Indy nie otrzymał awansu? - zapytał Kylar, a Av uderzyła go łokciem w bok sugerując, że to pytanie było w tym czasie nie na miejscu. Znalazła się ta kulturalna. Prychnąłem i wziąłem łyk herbaty. ,,Mam wrażenie, że rozgryzłem cię mistrzu’’ - przemknęło mi przez myśli.
- Indy pozwól ze mną - Mistrz zabrał mnie na przechadzkę po ogrodzie. Praktycznie w ogóle nie rozmawialiśmy, a ja nie zamierzałem pytać, dlaczego nie dostałem awansu. Jeśli moja teoria jest prawdziwa, to niedługo się sprawdzi.
     Po południu moi towarzysze z drużyny ciągle się zastanawiali i pytali co z moim awansem. Stwierdziłem, że nie opowiem im o moich spostrzeżeniach. W odpowiedzi rzuciłem tylko, że najwyraźniej na niego nie zasłużyłem. Poszedłem do swojego pokoju, położyłem się na łóżku i rozmyślałem.
Kraina, w której byliśmy… Co to za miejsce? Jak się tam znaleźliśmy? Czułem się jak w innym świecie. Jakby to nie było na Ziemi. Chociaż… Mistrz Fung mógłby coś wiedzieć. Av i Kylar chyba dali sobie spokój z tamtym miejscem. Może też powinienem? Nie, to nie było w moim stylu. Zbyt mocno mnie to ciekawiło. Wszystkie możliwe rysunki, napisy, ryciny i znaki które się tam  znajdowały, nie dawały mi spokoju. Zapamiętałem prawie wszystko i narysowałem to na wielkiej kartce. Sięgając po najmądrzejsze i najstarsze książki, jakie mogłem znaleźć w naszej świątyni, zacząłem myśleć. Ciągle czegoś brakowało. Wszystko wyglądało jakby było czymś połączone, ale kompletnie nie mogłem się domyśleć z czym. W każdej w wolnej chwili rozmyślałem nad tym. Odchodząc na razie od zagadki, której nie mogłem rozwikłać, do głowy przyszedł mi król tamtej krainy. Był bardzo potężnym, groźnym, wyszkolonym i inteligentnym człowiekiem. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że był też dobry. Może był przez kogoś opętany? Albo przez coś... Jestem ciekaw czy miał coś związanego z Aklorią. W końcu korzystał z tej samej mocy co ona. Znał się na pojedynkach. Do tego wszystkiego dochodziło jeszcze te małżeństwo, które wspominało o tym człowieku. Nie zapamiętałem, gdyż na ich mieszkaniu także były znaki związane z zagadką. Ten król, po pojedynku jakby zniknął, nikt nie wie gdzie wylądował. Czułem więź z tym królem i tym miejscem, zupełnie jak by.. Jak bym...

- Uciekaj synu! UCIEKAJ! - krzyczał ojciec.
Ci wojownicy byli prawie identyczni. Wojsko silne, tylko jakby starze. Najbardziej zastanawiające było to, że każdy z nich miał taki sam znak. W zagadce bardzo często się on ukazywał, a znaczył ten ogień. Płonącą wioska. Znak ten był podobny do słońca. Można powiedzieć, że słońce jest ogniem, a w raju tez jest słońca co niemiara. Zaczepiając o mitologie, tam również występował ten znak, lecz wszyscy milczeli na jego temat. Było tam dużo ognia, słońca. Prometeusz ukradł trochę promieni, dając życie. Wojownicy także żyli dzięki temu słońcu, jakby to było ich źródło życia. Może dlatego byli identyczni? Jakieś kombinacje? A jak było z tytanami? Także kreatury, ale to nie ma związku... a nie, jednak ma! Wojownicy, identyczni, spalony świat... Tytani też palili, niszczyli. Byli podobni, ale nie mieli jednego władcy. Wojownicy tegoż oto kraju byli tacy sami, ale posiadali swojego króla. Byli marionetkami. Król równa się tytan? Bóg? Może władca niszczący moją wioskę? Wracając do początku. Może to dlatego miałem takie dziwne uczucia co do tego miejsca? Przypominało mi mój kraj. Był podobny. Ci sami wojownicy, ten znak, ta zagadka, jeden król. Do tego dochodzi sprawa władcy naszej wioski. Guan,mówił coś o wielkiej armii, o krainie, o znaku słońca, ale cóż z tego..
Zaraz, zaraz. Kraina, zagadka, znak, słowa… w tej treści były też słowa oparte na prostackim znaczeniu: olśnienie, powstanie, upadek, obrona, śmierć, ucieczka, ogień, proroctwo. Właśnie! Ogień to płonąca wioska, a olśnienie? Odkrycie tego miejsca? Moja spostrzegawczość? Nie wiem. Upadek... upadek wioski, naszego królestwa. Śmierć - śmierć Guana. Proroctwo, czyli te słowa Guana przed śmiercią. Upadek życia! Klęska! Proroctwo! Tak, tak, tak... NIE! To niemożliwe żeby, ojciec... Przecież Bill Cipher... Eh, to nie ma związku. Król snów, może dlatego mam ten koszmar? No nieważne. W każdym razie, owy Król Snów, mówi mi o czymś, chce przypominać tę zagadkę. Jakbym coś przeoczył. Pprzecież Bill nie pomagałby mi w odszyfrowaniu tego, chyba że... Pomoc, on, sen. Doszedłem dość daleko, odkryłem o co chodzi z tą zagadką, z ta krainą. Przypomniały mi się słowa:
,,Ciemność się zbliża. W przyszłości nadejdzie dzień, gdzie wszystko na czym Ci zależy zmieni się. Do tego czasu będę cię obserwować... ’’  i odszedł. Ciemność? Ta cela! To pomieszczenie, ta zagadka, kraina, ten sen i atak na moja wioskę. Mam złe przeczucie i to zostanie miedzy mną a mną. Na dodatek te znaki... Wyjaśnienia? To potem.

(Nie masz pojęcia o co chodzi? Ja też nie. - autor)
(To Indy, nie próbuj go zrozumieć. - Av)           
- Indy, nic ci nie jest? Znowu krzyczałeś przez sen - spytał Kylar wchodząc do mojego pokoju. Ostatnio był u mnie stałym bywalcem.
- Ponownie miałem koszmar. Tym razem inny - odparłem.


- Znowu coś? Dobra już nawet nie pytam - powiedział wychodząc. Obróciłem się w bok i ponownie zasnąłem.
______

Nawet nie wiem, co można napisać tu - w odautorskich pogaduszkach. Spokojnie, wszystko (no, prawie) się wyjaśni... kiedyś. Tak czy inaczej, czekamy na gratulacje dla naszych bohaterów za przyjęcie kolejnej rangi! *konfetti*

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział XIX

Podróż Tysiąca Mil - Av



     Leżałam na ziemi, która była pokryta piaskiem i smołą. Nie byłam w stanie nic zobaczyć przez opaskę, która przysłaniała mi oczy. Usta zakryte miałam szarfą zawiązaną na szyi. Do tego wszystkiego dochodziły liny, którymi związane miałam nadgarstki; ręce były naprawdę ciasno skrępowane. Szybko zorientowałam się, że moje stopy również są do siebie przywiązane. Oprócz zapachu Indiego i Kylara czułam pot i krew. Nie była to przyjemna mieszanka. Domyślałam się, że jesteśmy w jakimś pojeździe, bo poza naszymi oddechami dało się słyszeć miarowe stukanie. Z moich spekulacji wyrwał mnie zapach spalenizny. Bałam się, że nigdy nie uda nam się uwolnić z tego miejsca.
- Spokojnie, to tylko ja – usłyszałam Indiego. Kilka sekund później czarnowłosy zerwał moją opaskę na oczy i usta. Byłam w stanie wszystkich zobaczyć. Miałam rację, była tu tylko nasza trójka.
- Ją możemy tak zostawić, przynajmniej będzie spokój – powiedział Kylar, który został już uwolniony.
- Bardzo śmieszne - odpowiedziałam na zaczepkę. - Czy wasze ręce też były tak mocno związane?
- Byłem w stanie obrócić nadgarstek i podpalić liny, także chyba nie - powiedział kolega ściągając liny z moich dłoni.
Szybko rozwiązałam nogi i podniosłam się z ziemi. Zakręciło mi się w głowie i gdyby nie pobliska ściana znowu spotkałabym się z podłogą. Nigdzie nie było żadnych okien, a w pomieszczeniu było zimno. Brakowało mi tchu.
- Gdzie my, do cholery, jesteśmy? - spytał Kylar.
- Myślicie, że to Jack? - zastanawiał się Indy siadając pod ścianą.
- Spicer to tuman i nigdy by czegoś takiego nie zorganizował - odpowiedziałam. - Tu pojawiają się pytania: kto i dlaczego.
- Myślę, że zaraz się dowiemy - powiedział wojownik wody patrząc mi w oczy. Jedna ze ścian otworzyła się jak klapa. Mimo wielkiego zmęczenia byliśmy gotowi do ataku. Zanim zdążyliśmy jakkolwiek zareagować strażnicy wycelowali w nas broń. Nie mieliśmy przy sobie żadnego Shen Gong Wu; wszystkie zabrał nam ten kretyn. Spojrzeliśmy na siebie bezradnie. Nie mogliśmy nic zrobić. Z opuszczonymi głowami wyszliśmy z pojazdu. Od razu rzucił mi się w oczy brak przyrody. Cały krajobraz tworzyła ziemia, na której gdzieniegdzie leżały suche gałązki. Niebo było granatowe, zbliżał się zmierzch. Nie czułam powietrza ani wiatru. Tak, jakby w ogóle tu nie istniały. Pomimo duszności, było chłodno ale dało się wytrzymać.
     Kilku strażników pokazało gestem aby podążać za nimi. Nogi miałam jak z waty. Dopiero w tym świetle zauważyłam krew na nadgarstkach. Piekły niemiłosiernie. Niech cholera weźmie te moje delikatne rączki!
     Ponurzy strażnicy weszli do ogromnego zamku zbudowanego czerwoną cegłą. Gdy tylko otworzyły się wrota ponownie poczułam zapach krwi. Zewsząd dochodziły jęki i krzyki torturowanych ludzi. Przełknęłam ślinę, gdy schodziliśmy na dół. Strażnik w milczeniu wskazał nam otwarte kraty celi. Panowie posłusznie weszli do środka.
- A co jeśli nie wejdę? - spytałam patrząc w oczy strażnika. Ten mocno złapał mnie za nadgarstki i jako iż miał o wiele więcej siły niż ja, wciągnął mnie do środka. To był zły pomysł, mogłam się nie buntować. Mężczyzna trzasnął kratami i odszedł. Rozejrzałam się wokół siebie. Jedyną rzeczą tu była miska wypełniona wodą. Odetchnęłam i usiadłam pod ścianą. Ból nadgarstków był nie do zniesienia. Zdjęłam swoją czarną szarfę oznaczającą, że jestem smokiem podczas szkolenia i próbowałam rozdzielić na dwie części.
- Pomogę ci - powiedział Indy klękając na przeciwko mnie. Nadpalił jedną część pasa i resztę rozerwał. Domyślił się co chciałam zrobić i zaczął owijać moje ręce. Zauważyłam, że w kącie pomieszczenia siedzi Kylar przeszywając nas wzrokiem.
- Dziękuję - powiedziałam kiedy już skończył. Ten uśmiechnął się i usiadł w kolejnym rogu celi. Poczułam jak bardzo chcę mi się pić. Zbliżyłam się do misy.
- Nie pij tego! - krzyknął Kylar.
- Dlaczego?
- Widzę, że to nie jest czysta woda.
Przeszyłam go spojrzeniem, a ten jednym szarpnięciem ręki oczyścił wodę tak aby nadawała się do picia.
- No i wiszę ci kolejną przysługę.
- Tak, tak nie ma za co -  powiedział siadając.
Poszłam w ich ślady i zajęłam róg na przeciwko. Podobnie jak w pojeździe, nie było tu okna. Nie pocieszała mnie myśl, że na dworze jest tak samo. Czułam się okropnie. Tak jakbym za chwilę miała umrzeć i nigdy więcej nie poczuć języków wiatru na policzkach.
- Śpicie?
- Nie - odpowiedzieli razem.
- Musimy wymyślić jak się stąd wydostać.
- Jak myślicie, kto za tym stoi? - spytał zrezygnowany Kylar.
- Sądzę iż to w tej chwili nie jest najważniejsze - odparł Indy.
- Jasne, dla ciebie nic nie jest nigdy ważne - warknął Brazylijczyk.
Od kilku dni wyczuwałam niesamowite spięcia w naszej grupie, ale nie było to miejsce na wyjaśnianie tego typu porachunków. Nasze jutro nie było pewne i musieliśmy działać jak najszybciej.
- Przestańcie. Indy ma rację, na razie nie przejmujmy się tym kto to zorganizował. Musimy się stąd wydostać - powtórzyłam.
- Może udałoby mi się zamrozić kraty co ułatwiłoby ich zniszczenie.
- To jest dobry pomysł, tylko co zrobimy dalej?
- Gdy przechodziliśmy korytarzem zauważyłem, że droga jest oświetlana tylko przez pochodnie. Gdyby nagle zgasły, to mielibyśmy kilka sekund przewagi.
Dobrze, że Indy miał dobrą pamięć. Nigdy nie skupiałam się na takich szczegółach.
- I co potem? - spytałam.
- Potem w końcu skopiemy dupy strażników - rzucił od niechcenia Kylar.
- Oni mają broń idioto, to nie będzie takie proste.
- A my mamy żywioły i co?
- No może wy. Nie wiem czy czujecie jaka niewielka jest ilość tlenu w powietrzu. Zero wiatru, brak roślin wytwarzających fotosyntezę... Nie mamy zbyt dużo czasu.
Wstałam z ziemi i zaczęłam spacerować po celi w tę i z powrotem. Kylar i Indy zrobili to samo.
- Do tego nie mamy nic do jedzenia - powiedział szatyn.
- Wszystko jest na naszą niekorzyść - stwierdził Indy.
- Zrobimy tak. Kylar ładnie zamrozi kraty, które zniszczymy. Gdy będziemy na korytarzu postaram się zgasić pochodnie. Dalej spieprzamy najszybciej jak umiemy i gdy będziemy już bezpieczni na spokojnie zastanowimy się co robić - powiedziałam opierając się o drzwi celi.
Panowie kiwnęli głowami. Kylar podszedł do krat i zaczął je zamrażać. Oparłam rękę na klamce. W pewnym momencie drzwi celi otworzyły się a ja wylądowałam na ziemi. Cela od początku była otwarta.
- Hej Av, jesteś pewna, że w całą akcję nie jest zamieszany Spicer? - zażartował Kylar.
     Dzięki temu odkryciu mieliśmy kilka sekund przewagi nad wrogiem... obojętnie kim by on nie był. Po cichu wyszliśmy na korytarz. Tak jak przewidywał nasz prowizoryczny plan miałam zgasić pochodnie. Niestety, miałam za mało energii i mój podmuch tylko wzniecił ogień. Zrezygnowana odsunęłam się do tyłu. Kylar postanowił zgasić pochodnie za pomocą wody. Miało to lepszy skutek niż moja nieudana próba. Przyciśnięci do ściany zaczęliśmy poruszać się w stronę wyjścia. Oddychaliśmy jak najciszej się dało.
- A wy gdzie się wybieracie?
Usłyszałam niski głos strażnika. Za nim stanęło jeszcze kilku. Wszyscy wyglądali tak samo. Przed tym jak wycelowali w nas swoje pistolety Indy zdołał postawić między nimi a nami ścianę ognia. Zaczęliśmy uciekać. W szybkim tempie dopadliśmy do wrót zamku, które na szczęście były otwarte. W duchu dziękowałam Mistrzowi za te wszystkie poranne biegi. Gdyby nie one, na pewno zostałabym w tyle. Wybiegliśmy z zamku prosto przed siebie. Wiedzieliśmy, że nie jesteśmy gotowi aby walczyć. Musieliśmy zregenerować siły. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się i widząc, że nikogo nie ma za nami padliśmy na ziemię na kształt gwiazdy tak, że tylko stykały się nasze głowy. Przez długi bieg nie było nam zimno. Nie wiem czy moi koledzy też tak mocno odczuwali brak świeżego powietrza. Kilka minut leżeliśmy w ciszy, każdy pogrążony w swoich myślach. Bolało mnie to, że na granatowym niebie nie było żadnych gwiazd. Tak bardzo lubiłam je oglądać. Wszystko wyglądało  bardzo sztucznie. Nie spotkałam jeszcze żadnego zwierzęcia.
- To co robimy? - spytał Kylar.
- Szukamy wyjścia - odpowiedziałam.
- ...które nie istnieje.
- I już czarne scenariusze... Nie panikuj, na pewno istnieje. Musieliśmy się tu jakoś dostać, prawda?
- Niby tak.
- Spróbuję rozpalić ognisko - rzucił Indy i wybrał się po suche patyki leżące na ziemi.
To był bardzo dobry pomysł. Było wyjątkowo chłodno jak na bezwietrzną noc. Indy już odszedł zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć.
- Co jak zostaniemy tu na zawsze?
- Kylar, do cholery! - krzyknęłam łapiąc kolegę za ramiona. - NIE ZOSTANIEMY. Damy radę, tylko...
- Musimy współpracować - powiedziałam razem z Kylarem i Indym, który akurat przytaszczył patyki. Uśmiechnęłam się. Nie mogłam im powiedzieć, że czuję się okropnie w tym klimacie. I tak czułam się zażenowana akcją z pochodniami. Nie miałam energii na walkę, chociaż była nieunikniona. Indy rozpalił ognisko. Czułam się bezużyteczna.
- To...co teraz? - spytał Indy. Czułam na sobie wzrok obu kolegów.
- Nie wiem, nie patrzcie tak na mnie.
- Mówię, umrzemy tutaj.
- Zamkniesz ten ryj?
- Przestańcie - warknął Indy. - Gdy przebiegaliśmy przez bramę zauważyłem obręcz, która wisiała w powietrzu.
- Myślisz, że mogło to być coś w rodzaju portalu do nas...? - spytałam z nadzieją. Wiele książek scienice fiction posiadało ten motyw.
- Myślę, że tak - odpowiedział czarnowłosy.
- Widzisz kretynie jest nadzieja.
- Jak coś wymyślicie to mnie obudźcie - Kylar puścił moją uwagę mimo uszu i położył się plecami do ogniska. Indy przewrócił oczami.
- Nie możemy tam iść ani teraz, ani w dzień - odezwałam się.
- Masz rację. Teraz nas pewnie szukają, a gdy pójdziemy w dzień to podamy im siebie jak na tacy.
- Chociaż z drugiej strony pewnie myślą, że przyjdziemy w nocy i nie spodziewaliby się gdybyśmy przyszli w dzień. Albo po południu. Skomplikowane to wszystko.
- Może rano zdecydujemy? Na razie powinniśmy odpocząć. Jestem pewny, że nie obędzie się bez walki.
- Też mam takie poczucie. Przez kilka minut siedzieliśmy wpatrzeni w ogień. Obserwowałam twarz Chińczyka w świetle ognia. Wyglądał spokojnie, a jednocześnie niebezpiecznie. Przypomniały mi się nasze wspólne treningi, jeszcze jak Kylar leżał załatwiony przez Aklorię. Raz gdy ćwiczyliśmy chyba mnie o coś spytał i potem był smutny. A może mi się wydawało?
- Kiedyś podczas treningu chyba mi coś powiedziałeś a potem zrobiłeś się smutny, było tak? - spytałam, bo lubiłam mieć wszystko czarno na białym.
- Było - odpowiedział krótko cały czas patrząc się w ogień.
- Przepraszam cię za to, ale najprawdopodobniej nie usłyszałam o co ci chodziło. Mógłbyś powtórzyć? Indy spojrzał na mnie swoimi czarnymi jak smoła oczami.
- Av, bo widzisz...
Nagle usłyszałam czyjeś głosy. Adrenalina podskoczyła mi w górę.
- Słyszałeś to?! - przerwałam mu.
- No serio...? - powiedział do siebie.
- Ogień! - usłyszałam kobiecy głos i zerwałam się z ziemi. Podobnie postąpili Kylar i Indy. Byliśmy gotowi na atak. Myśleliśmy, że jakiś inny smok ognia ma ochotę z nami powalczyć. Nic bardziej mylnego. Naszym oczom ukazała się starsza kobieta ze łzami w oczach. Towarzyszył jej mężczyzna, najprawdopodobniej w tym samym wieku.
- Eeee...co panią sprowadza - spytałam uprzejmie. Para nie wyglądała groźnie.
- Czy to prawdziwy ogień? - kobieta nie mogła się uspokoić i podbiegła do naszego ogniska.
- Tak - odpowiedział Indy.
- Andrew! Jest nadzieja! Jest dla nas nadzieja! - krzyknęła kobieta i zaczęła obejmować prawdopodobnie swojego męża.
- Czy to jest magia...? - spytał mężczyzna.
- Nie do końca, ale ustalmy, że tak - uśmiechnął się wojownik ognia.
- Proszę powiedzcie nam jak to uczyniliście... nie widzieliśmy ani ognia, ani wody, ani wiatru, ani roślin już prawie dziesięć lat. Kylar miał zamiar się odezwać, ale chwyciłam go za ramię i uprzedziłam go.
- Najpierw państwo powiedzą co to za kraina i co się stało - powiedziałam stanowczo.
Kilka minut później siedzieliśmy przy ognisku.
- Więc - zaobserwowałam jak Kylar gryzie się w język - nazywam się Meg, a to jest mój mąż Andrew. Kilkanaście lat temu ta kraina wyglądała jak raj. Każdy miał wszystkiego pod dostatkiem, ale wtedy pojawił się on... Kobieta zaczęła łkać a opowieść kontynuował mężczyzna.
- On, czyli władca tej krainy. Prawie dziesięć lat temu mężczyzna znalazł Kryształ Purpuru - zauważyłam jak Kylar marszy brwi - i zapragnął zapanować nad naszą ziemią. Sprawił, że większość nie ma dostępu do czystej wody. Przez brak roślin robi się tu coraz mniej tlenu, wiatr omija nasze ziemie. Nie umiemy rozpalać ognia. Całej naszej wiosce grozi śmierć z głodu i zimna.
- Jaki król ma w tym cel? Przecież to nie jest normalne - skomentowałam.
- Nikt nie wie.
Męska część naszej drużyny siedziała jak wryta i nie moglłą wydusić ani słowa. Wiedziałam, że małżeństwo czeka na wyjaśnienia z naszej strony. Wzięłam oddech.
- Nazywam się Av, to jest Kylar i Indy. Znaleźliśmy się tu zupełnie przypadkiem. Szkolimy się w klasztorze i potrafimy w mniejszym lub większym stopniu władać żywiołami. Szukamy wyjścia.
- Proszę, nauczcie nas tak czarować... nie przeżyjemy tak długo.
- Obawiam się, że to nie możliwe... - powiedział Brazylijczyk.
- Ale z chęcią państwu pomożemy. Gdzie jest wasza wioska? - wtrąciłam.
Kątem oka zauważyłam porozumiewających się wzrokiem kolegów. Pewnie już knują jak mnie zabić za to co powiedziałam.
     Gdy znaleźliśmy się na miejscu ujrzeliśmy małe, zaniedbane gospodarstwo. Uschnięte domy, nie poruszający się wiatrak... Widok jeszcze straszniejszy niż Dojo pod prysznicem. Szybko wzięliśmy się za pomoc. Kylar wykorzystał głęboką dziurę i dostając się do wód podziemnych podlał wszystkie zasiane rośliny. Do tego napełnił ogromne baniaki wodą, tak aby Meg i Andrew mieli chociaż trochę zapasu. Nie mam pojęcia skąd Kylar bierze energię aby wyciągnąć tyle wody. Mi się ledwo udało poruszyć młyn. Indy w tym czasie stopił ogromną ilość pszczelego wosku i zrobił świecę tak, aby rodzina zawsze miała ogień. Pracowaliśmy całą noc.
- Naprawdę nie wiemy jak wam dziękować, ale...
- Ale? - spytał zadyszany Kylar.
- Jest jeszcze jedna rzecz o którą nie śmieliśmy wcześniej prosić, ale widząc wasze zdolności...
- Słuchamy - odparłam spokojnie.
- Prosimy, pomóżcie nam obalić króla i zniszczyć Kryształ Purpuru. Z nim nigdy nie będziemy wolni.
Poczułam ucisk na ramieniu. To Indy odciągał mnie od pary. Ach tak, narada.
- Av dobrze wiesz, że nie możemy im pomóc - zaczął wojownik wody.
- Nie, nie możemy. My MUSIMY im pomóc.
- W tym przypadku zgodzę się z Kylarem. Nie mamy ani czasu ani energii... jak tylko znajdziemy wyjście to tu wrócimy.
- NIE. NIE ZGADZAM SIĘ.
- Av naprawdę nie możemy - Indy próbował mi przetłumaczyć.
Moja cierpliwość była na granicy.
- A skąd wiesz, że gdyby nikt nie pomógł waszej wiosce, to twoja rodzina by żyła? - spytałam patrząc koledze prosto w twarz. Zmieszał się na moje słowa. Chyba posunęłam się za daleko. Kylar wycofał się.
- W porządku - odezwał się czarnowłosy. Jego twarz, jak zawsze, nie zdradzała żadnych emocji. Wróciliśmy do miejsca w którym stało małżeństwo. Spojrzałam na kolegów, którzy kiwnęli głową pozwalając mi mówić.
- Obiecuję, że zrobimy wszystko co w naszej mocy aby obalić króla i zniszczyć Kryształ Purpuru.
Zabrzmiało to jak złożona przysięga.
     W ramach wdzięczności małżeństwo pozwoliło nam się wyspać, umyć i coś zjeść. Nie mogliśmy odmówić, musieliśmy zregenerować siły. Poczułam się o wiele lepiej, ale nadal bałam się odwijać nadgarstki, które momentami strasznie szczypały. W chatce Meg i Andrew zostaliśmy kilka dni. W końcu postanowiliśmy opuścić dom pod osłoną nocy. Dotarliśmy do muru obronnego i zastanawialiśmy się jak dostać się niezauważenie do środka. Sprawy nie ułatwiała wszechobecna ciemność. Dotykaliśmy muru żeby zbadać czy ma jakieś zgrubienia po których można by się wspiąć. Nagle Kylar wcisnął jakąś cegłę, która wywołała kwadratową dziurę w ziemi.
- No, panie przodem - powiedział patrząc na mnie z uśmieszkiem. Nie miałam najmniejszej ochoty iść pierwsza. Indy przewrócił oczami i wskoczył do dziury.
- Hej, co tam jest? - krzyknęłam do niego.
- Korytarz, możecie schodzić. Bez wahania wskoczyłam do otworu i kucając wylądowałam na podłodze. Nagle poczułam na sobie ciężar Kylara.
- No mogłeś poczekać idioto jak wstanę.
- Wybacz.
Podnieśliśmy się i otrzepaliśmy z pyłu. Korytarz był wąski dlatego szliśmy gęsiego. Na ścianach w równych odstępach były przyczepione pochodnie. Było tu dużo jaśniej niż w lochach. Szliśmy w milczeniu około pół godziny. Panowie na pewno przeklinali mnie w duchu, bo być może bylibyśmy już w świątyni. Nie miałam sumienia zostawić tak tej rodziny. Nasza wędrówka zakończyła się przy drzwiach, na której fioletowymi literami zapisana była treść zagadki:
"Ty widzisz mnie, a ja ciebie.
Ty patrzysz na mnie oczyma.
Ja oczyma nie patrzę, bo oczu ja nie posiadam.
Chcesz ze mną mówić, pomówię jednak bez głosu.
Ty masz głos.
Moje usta na próżno się otwierają."
Pod spodem była plansza na której trzeba było wystukać rozwiązanie. Zdębieliśmy. To była jedna z tych zagadek w stylu Mistrza Funga.
- Jakieś pomysły? - spytałam kolegów.
- Może chodzi o jakieś zwierzę? - zaczął Kylar.
- Nie wygląda mi to na zwierzę - odpowiedział spokojnie Indy.
 Kylar i ja zrezygnowani usiedliśmy pod ścianą. Ciemnowłosy nadal stał przed fioletowym napisem i głośno myślał.
- Coś co może nas obserwować, ale nie ma ani oczu ani głosu. Za to ma usta.
- Brawo, powtórzyłeś treść tej głupiejj zagadki w normalnym języku i co... - syknął Kylar.
- Wiesz co mówi kiedy otwiera usta, jednak nic nie słychać...
- A może duch...? - nie poddawał się już i tak zirytowany wojownik wody.
- Daj spokój duchy nie istnieją... - odpowiedziałam zmęczona.
- Ta, a Wuya to tylko takie złudzenie optyczne.
- Zapomniałam... no wiesz nie wiemy czy jeszcze jest duchem. Może dorwała Ogon Węża od Aklorii i w połączeniu z Odwracającym Lustrem...
- NO PEWNIE! LUSTRO!
- Em, Indy nie sądzę żeby to był powód do radości... Z tego co wiem, Wuya jako człowiek jest niepokonana...
- Nie! Lustro! Odbicie lustrzane! To jest rozwiązanie tej zagadki. Poderwaliśmy się z miejsc. Indy zaczął wpisywać rozwiązanie.
- A co jak okaże się, że to jednak nie to...? - spytał Kylar odgarniając włosy.
- Najwyżej umrzemy - odpowiedziałam z pełnym optymizmem.
Ciemnooki wpisał rozwiązanie. Wszystkie pochodnie zgasły a cały korytarz zaczął się niebezpiecznie trząść. Stanęliśmy jak najbliżej siebie i wstrzymaliśmy oddechy. Po chwili zablokowane drzwi się otworzyły a naszym oczom ukazał się Kryształ Purpuru. Świecił jasnym fioletowym blaskiem, który odbijał się w naszych oczach. Indy podszedł do kamienia i zdjął szklaną pokrywę. Chwycił palcami Kryształ i natychmiast je zabrał.
- Co się stało? - spytał Kylar podchodząc do kamienia.
- Nie wiem, oparzył mnie. Nie mogę go chwycić.
To ci ironia.
- Ja spróbuję - powiedziałam chwytając kamień w dłoń. Nie czułam nic nadzwyczajnego oprócz zimna Kryształu i potężnej magicznej energii przypływającej mi przez rękę. W pewnym momencie pojawiła się ogromna ilość strażników. Tym razem byliśmy gotowi na walkę. Wszystko działo się bardzo szybko. Sprawnie omijaliśmy pociski z pistoletów i atakowaliśmy przeciwników. Podczas gdy Indy i Kylar walczyli swoimi żywiołami ja nie mogłam pod ziemią nic zrobić. Nic poza klasycznej walki. W całej krypcie nosiły się odgłosy bitwy. Zauważyłam, że Kylar znowu stworzył sobie lodowe ostrze z wody, którą miał przy sobie i ogłuszał nim przeciwników. Indy formował ogniste kule, które od czasu do czasu świszczały mi obok ucha. Starałam się podcinać moich przeciwników i ułatwiać walkę kolegom. Wszystko z kamieniem w lewej dłoni.
- CO TU SIĘ DZIEJE?
Wszyscy zamarli na niski głos mężczyzny, który wkroczył do krypty. Był wysoki i dobrze zbudowany. Brązowe włosy lśniły w świetle trzymanej pochodni a niebieskie oczy obserwowały kamień w mojej ręce. Na głowie miał koronę. Mogłam się domyśleć. To król.
- Właśnie walczymy z twoją strażą, chcesz dołączyć?! - krzyknął Kylar bez żadnego cienia szacunku w głosie.
- ODDAWAĆ KRYSZTAŁ GÓWNIARZE!
- Bo co? - spytałam uderzając w twarz jednego z mężczyzn. W pewnym momencie ten sam strażnik złapał mnie za nadgarstek. Jęknęłam z bólu. Wyjął mi Kryształ z ręki i wyrzucił w powietrze. Kamień upadł na ziemię. Kylar i Król dotknęli go jednocześnie. Kamień zaświecił się w znany nam sposób.
- A więc wyzywam cię na Pojedynek Mistrzów! - krzyknął kolega.
- Wygra ten, kto utrzymując równowagę dotknie kamienia! Dodatkowo gramy o wolność.
Zamarłam. O wolność...to nie brzmiało dobrze.
- Zaczynamy!
     Pojedynek nie o Shen Gong Wu, coś nowego. Były dwie platformy. Na jednej znajdowałam się ja i Indy, a na drugiej strażnicy króla. On i Kylar stali na dwóch cienkich paskach skał. Jeden fałszywy ruch i po pojedynku. Jeden fałszywy ruch i cała nadzieja mieszkańców wioski idzie w...
- GONG YI TANPAI - krzyknęli oboje.
Kylar i król rzucili się w kierunku Kryształu. Taśma skał była naprawdę wąska, ale oni i tak byli w stanie po niej biec. Szli łeb w łeb, król zaczął się irytować i posłał kilka fioletowych pocisków w stronę Kylara. Były identyczne jak ataki Aklorii. Kolega sprawnie je omijał i był coraz bliżej kamienia. W końcu zdenerwowany do granic możliwości wrzasnął:
- Woda!
Potężne tsunami podążyło w kierunku brązowowłosego króla, który ani drgnął. Władca wyciągnął dłoń i posłał pocisk w kierunku Kylara. Ten spadł i trzymał się tylko jedną ręką.
- Kylar! - wrzasnęłam jakby to miało mu w czymś pomóc. Król był coraz bliżej Kryształu. Trzęsłam się ze strachu. Jeżeli przegra, już nigdy nie opuścimy tego miejsca. No tak, był jeden sposób na pokonanie króla. Byłam pewna, że go wykorzysta. Kylar skierował rękę w kierunku władcy i posłał ku niemy lodowy sopel, który trafił go w nogę. Ten upadł ale nadal był w grze. Wojownik szybko się podniósł i pobiegł w kierunku Kryształu Purpuru. Dotknął go zanim król zdążył wrócić na taśmę. Wszystko wróciło do normy.
        Po wygranym pojedynku od razu znaleźliśmy się na zewnątrz zamku na przeciwko portalu. Obok niego stali Meg i Andrew.
- Przekazujemy go w wasze ręce - powiedział Indy.
- Liczę iż potraktujecie go sprawiedliwie - dodałam i położyłam kryształ na ziemi. Kylar miał go zniszczyć lodowym ostrzem. Niestety, kamień był za twardy, więc postanowiliśmy wrzucić go do portalu. Wszystko zaczęło odżywać. Ziemia pokryła się trawą, a niebo zrobiło się jaskrawe. Poczułam utęskniony wiatr i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Jeszcze raz wam dziękujemy! - powiedziała wzruszona Meg.
- Nie ma sprawy - powiedziałam i pożegnałam się z kobietą.

Stanęliśmy przed portalem i jednocześnie do niego weszliśmy. Kilka sekund później poczułam smak trawy i ziemi w ustach. Leżałam przed Mistrzem Fungiem. Na mnie upadł Indy, a na niego Kylar. Byliśmy na miejscu, koniec koszmaru.
______
Hej, cześć czołem! Szczere gratulacje dla osób, które dotrwały do końca tego rozdziału! Jeżeli jesteś z nami aż do tego momentu to zostaw w komentarzu chociaż kropkę, ale jeżeli masz ochotę wypowiedzieć się o naszych wypocinach, pohejtować, to zapraszam!  Jak już było mówione, przygoda rozpoczyna się, a tytuł to, sentymentalnie, nazwa pierwszego odcinka Xiaolin.:)
Wiatr z Wami, kochani Wojownicy! :D