sobota, 26 grudnia 2015

Kirats Christmas Story


      Kiedy biały puch zstąpił z nieba, a wszystko pokryło się szronem, bynajmniej nie z winy Kylara, było wiadome, że grudzień zawitał u bram tybetańskiej świątyni gdzie szkolili się wojownicy. Jak wiadomo, klasztor nosił w sobie wiele osób różnego pochodzenia, jak i różnych wierzeń. Mimo wszystko, Mistrz Fung poprosił swoich podopiecznych, aby spotkali się z nim przy stole okrytym śnieżnobiałym obrusem, w ramach tradycji. Nauczyciel sądził, że uda mu się w ten sposób zintegrować i zjednoczyć młodych mnichów, aby w przyszłości jeszcze efektowniej mogli zwalczać zło stąpające po Ziemi. Nie, nie chodziło o Jacka Spicera. 
      Z większym lub mniejszym zapałem, uczniowie przystąpili do świątecznych przygotowań. Av pochodziła z kraju, który jest naprawdę religijny, ale niestety, nie szło tego zaobserwować przez wykrzykiwane do swoich przyjaciół wulgaryzmy, kiedy oni wieszali świąteczne ozdoby. 
- Te sople kogoś zabiją! - wrzasnęła kiedy zobaczyła jak wojownik wody zdobi futrynę ostrymi jak brzytwa lodowymi szpicami.  
Rozplątujący lampki blondyn przerwał na chwilę zajęcie i stając za zajętym manipulowaniem lodu Kylarem, przesunął go tak, aby stał centralnie pod zrobionym przez siebie soplem.
- Stój tu przez chwilę, dobra? - powiedział i odsunąwszy się z miejsca delikatnie tupnął w  zamarzniętą ziemię. Podmuch wiatru sprawił iż ostre kolce wylądowały tuż obok skupionego na zdobieniu ścian szronem chłopaka. 
- Brett, daj sobie spokój, chociaż w święta - syknęła Av w kierunku niedoszłego oprawcy. Wojownik ziemi przewrócił oczyma i wrócił do rozplątywania kolorowych światełek. 
W tym samym czasie, kiedy Indy pomagał w strojeniu choinki swoimi płomyczkami i kiedy kolejna gałązka poszła z dymem, do drużyny dołączył Dojo, niosący zwój w swoich łuskowatych łapach.
- Co tym razem nasz mały przyjacielu? - spytał Indy próbując ukryć gdzieś resztki popiołu po kolejnej spalonej części drzewka wyróżniające się na białej od śniegu ziemi.
- Nie mów, że jakieś Shen Gong Wu. - Zmęczona Av zjawiła się zdyszana obok Indiego i smoka. Właśnie powiesiła świąteczne girlandy na słupach okalających teren świątyni. Wojowniczkę wiatru martwiła nieobecność Bretta i Kylara, którzy najpewniej znowu toczyli gdzieś pojedynek, zapewne o jakieś niewłaściwe spojrzenie czy źle wypowiedziane do drugiego słowo. 
- Tym razem to nie Shen Gong Wu. To lista zakupów od Mistrza - powiedział Dojo i zaczął rozwijać zwój, który znalazł się aż pod stopami Indiego, stojącego półtorej metra od stworzenia. 
- Kiedy mamy lecieć? - spytał Kylar, który właśnie zadowolony z siebie podszedł do grupy. Za nim dumnie kroczył Brett. Rzucił szybkie spojrzenie wojownikowi ognia, które tylko on potrafił odczytać. Z powodu dziwnego zachowania tej dwójki nikt nie mógł poznać co się miedzy nimi właśnie wydarzyło. Raczej nikt nie sądził, że zdołali zakopać topór wojenny.
- Najlepiej zaraz - oznajmił Dojo powiększając swoje rozmiary. 
Chcąc nie chcąc, Av przejęła listę napisaną przez nauczyciela i wyjęła długopis wetknięty w kartki swojego notatnika, który zawsze miała przy sobie. 
- No, panowie, jedziemy na zakupy.
Wbrew pozorom, zdanie nie było wypowiedziane z entuzjazmem. Av spojrzała na Indiego. W wymienionym spojrzeniu widać było przekonanie przyjaciela, że nic dobrego z tego wypadu nie wyniknie.
      Pięknie przystrojona galeria handlowa wywarła na mnichach bardzo pozytywne wrażenie. Srebrne kule przewieszone przez dwa piętra budynku lśniły w blasku wszędobylskich lampek. Wszystkie wystawy, przyprószone sztucznym śniegiem, mieniły się dużą ilością świątecznych barw, prześcigając się w obfitości ozdób, aby zadziałać na wzrok klienta. Zniesmaczona Av kichnęła od masy mieszających się ze sobą zapachów. Woń pierników dochodząca z małej kawiarenki i nie tanie perfumy jakimi były spryskane ubrania w markowych sklepach nie były dobrym połączeniem. Mnisi od razu nabrali ochoty by opuścić te przesłodzone miejsce, lecz wiedzieli, że nigdzie indziej nie dostaną wszystkich potrzebnych rzeczy w jednym miejscu. 
Wszyscy wspólnie postanowili, że dobrą rzeczą będzie podzielenie się zadaniami. Aby uniknąć wszelkich sprzeczek, Av ruszyła z Kylarem w poszukiwaniu większej ilości ozdób, a Indy i Brett w drugą stronę, po przedmioty przeznaczone na prezenty dla wypisanych mnichów w świątyni. Warto wiedzieć, iż wojownicy żywiołów nie byli jedynymi mieszkańcami xiaolińskiej świątyni. Niestety, uczniowie nie mieli przyjemności poznać nikogo oprócz Mistrza, który jednocześnie zarządzał wszystkimi organami. 
      Kiedy Brett i Indy narzekali na to, że muszą kupić prezenty dla osób, których w życiu nie widzieli, a Av razem z Kylarem sprzeczali się o kolor łańcuchów, pewien czerwonowłosy geniusz zła knuł jak stać się współczesnym Ebenezerem i zepsuć święta wszystkim mieszkańcom miasta. Swą wiedzę na temat katolickich tradycji czerpał z dość niepewnych źródeł, jakim była książka z rytuałami. Studiując lekturę i jedząc trzeci talerz świątecznych ciastek, zastanawiał się jaki smar powinien zakupić swoim robotom pod choinkę. Ciastko upadło na podłogę, ale Jack Spicer nie wyglądał na zasmuconego tym faktem, bo właśnie odnalazł idealny sposób na rozwiązanie swoich problemów. Otrzepał brudny od okruszków podkoszulek i natychmiast zabrał się do pracy. 
      - Widziałeś gdzieś Kylara? 
Nie było co ukrywać, Av nie wiedziała, czy to ona zgubiła się pośród gąszczy najróżniejszych sklepów, czy to Kylar po prostu ją zostawił. Już od dobrej połowy godziny starała się go odnaleźć. Niestety, wszechobecni ludzie nie ułatwiali wojowniczce wiatru tego zadania i ta, zdeterminowana i obładowana pakunkami, błądziła uliczkami galerii. Poczuła momentalną ulgę gdy w sklepie z ubraniami dostrzegła czarną, rozwichrzoną czuprynę Indiego. Okazało się, że on również gdzieś zapodział kolegę. 
      Błądząc między kiczowatymi stoiskami ze świątecznymi ozdobami, Kylar znalazł coś niezwykle interesującego. Święty Mikołaj siedzący na kole Yin Yang pozdrawiał go pokazując cztery palce. 
- Av, zobacz jakie to tandetne. Nawet nie potrafią odtworzyć znaku zwycięstwa - zaśmiał się i odwrócił. Obok niego nie było Av, ani nikogo innego. Wszędzie zrobiło się pusto, co w obecnym przedświątecznym okresie było co najmniej dziwne. Został tylko ten dziwny Święty Mikołaj na samym środku ogromnej sali. Wywołało to w chłopaku uczucie niepokoju, ale instynkt podpowiadał mu aby się do niego zbliżyć.

- Kim jesteś? 
 Kylar nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Jego uwadze nie umknął fakt, że oczy białobrodego starca zapłonęły ciemną czerwienią.
- Co to ma być do cholery? – zdziwiony wojownik podszedł ostrożnie do Świętego. Dopiero z bliska zdołał dostrzec, że ten jest mechaniczny. 
- Musisz odszukać swych wszystkich przyjaciół, cała trójka jest gdzieś rozsiana; przyprowadź też waszej świątyni pana - odezwał się głosem starego, ale pełnego sił człowieka.
- Co mam zrobić? Przecież tu nikogo nie ma!
-Kto szuka ten znajdzie, nikt się nie zgubi, przecież wszyscy jesteście duzi. –Wypowiedział te słowa, a jego oczy zgasły.
- Świetnie - wzdychnął. -  Nie dość, że nie wiem gdzie zacząć, to nie wiem czego szukać.

      Wojownik wody ruszył w stronę największej z sal. Wchodząc do niej, poczuł się bardzo nieswojo. Było zupełnie inaczej niż przed paroma minutami. Cisza, spokój, jak i wewnętrzna równowaga ogarniały całe pomieszczenie. Jakby z daleka, dało się wyczuć jakieś dziwne wibracje jakiejś nieznanej, mistycznej energii. Szybkim krokiem ruszył w stronę z której dochodziły. Instynkt wskazywał mu, w którą stronę ma się udać. Trochę błądził, ale ostatecznie dotarł do sklepu z kulami śnieżnymi.  Jego oczom ukazały się ogromne regały, wypełnione po brzegi śnieżnymi kulami. We wszystkich odbijał się blask lampy oświetlającej pomieszczenie. Porażony światłem Kylar musiał przez chwilę zasłonić swoje oczy. Kiedy już zdołał je otworzyć, miał okazję przyjrzeć się przedmiotom poustawianym na regałach. Wszystkie ozdoby podpisane były jakimiś imionami i nazwiskami. Chłopak, z ciekawości, wziął pierwszą z brzegu do rąk i przeczytał na głos:
- Billie Joe Armstrong.
Mężczyzna znajdujący się w środku śpiewał i kołysał się jakby był na jakimś koncercie rockowym, lecz nie było słychać żadnej muzyki. Jedynie kroki Kylara odbijały się echem po pomieszczeniu. Brazylijczyk odłożył kulę na miejsce i zauważył, że jego ręce były blade niczym płatki śniegu.

       Chłopak zaczął poszukiwania od swojej koleżanki z drużyny. Po jakimś czasie udało mu się dostrzec kulę podpisaną jej imieniem i nazwiskiem. Po dokładnym obejrzeniu kuli, Kylar stwierdził, że nie ma tam tyle samo śniegu co w pozostałych. Za to, w środku kuli była  dziewczyna, której długie włosy miarowo poruszały się na wietrze. Wyglądała na wyciszoną i zadowoloną, lecz zdolną do wszystkiego. Kąciki ust Kylara podniosły się w półuśmiechu. Podrzucił kulę w dłoni i powiedział do siebie:
-Czysta Av.
Wojownik wody odłożył przedmiot na ladę, zaraz przy kasie i zaczął szukać przedmioty przypisanego Indiemu. 
      Dużo trudniej było mu znaleźć chłopaka panującego nad ogniem. Znużony poszukiwaniami już od niechcenia przyglądał się regałom. Gdy w końcu dostrzegł litery układające się w napis: Indy Shen, Kylar zobaczył coś dziwnego. Chłopak stał, a część śniegu wyglądająca jak popiół unosiła  się w przestrzeni niby zatrzymana w czasie. Wzrok czarnowłosego ucznia świątyni wyglądał tam na nieobecny; jak zombie.  Widząc to, Kylar nieco się zdziwił. Mimo wszystko, nie chciał spędzać więcej czasu w tym dziwnym świecie i odłożył kulę obok kuli Av. Został Mistrz Fung i Brett. Wojownik wody postanowił nie zwracać uwagi na wojnę jaka toczyła się między nim, a władającym ziemią. Nie było wiadome o co chodzi w tej dziwnej grze. Być może, jeśli nie zdobędzie wszystkich kul, to jego przyjaciele zginął, a tego Kylar za nic w świecie nie chciał. Żwawym krokiem ruszył na dalsze poszukiwania. 
      Ulga spłynęła na ucznia kiedy zobaczył kulę Bretta. Z dystansem wziął ją do swoich dłoni i przyjrzał się siedzącej w niej postaci. Blondyn był na pustym stadionie, ze słuchawkami w uszach. Wszystko oprócz murawy pokrył śnieg. Zamrożona woda, za każdym razem posłusznie ją omijała. Bez dłuższego zastanowienia wojownik wody odłożył kolejną kulę na ladę.
      Znalezienie Mistrza Funga stało się najtrudniejszym wyzwaniem. Kylar szukał pod Fung, a nawet Fugi, ale kula przepadła jak kamień w wodę. Zdenerwowany uczeń zaczął błądzić alejkami sklepu, przeszukiwał każdy zakamarek. Przez nieuwagę strącił jedną z kul, która roztrzaskała się na piasek. Z jej wnętrza uleciał fioletowy dymek i rozproszył się po całym sklepie. Kylar nie zwrócił na ten fakt większej uwagi. W końcu, coś zasłużyło na jego uwagę. Przed nim stała ogromna, oszklona szafa, podpisana: „Największe postacie Chin”. Obok nazwisk takich jak Chase Young, czy Dashi, Kylar znalazł kulę podpisaną Mistrz Fung.
- On ma na imię Mistrz? O co tu chodzi? - zadał sobie pytanie.
W szklanym przedmiocie, rzeczywiście dostrzegł swojego nauczyciela. Stał on przy jakiejś nieznanej świątyni. 
Dopiero teraz do młodego wojownika doszło, że wszystkie sytuacje w kulach są mocno związane z postaciami, które były im przypisane. Zamyślony Kylar poszedł z powrotem do mechanicznego Mikołaja. U jego stóp zobaczył coś przypominające cztery siatki na zakupy. Włożył tam kule swoich przyjaciół. W chwili gdy ostatnia kula znalazła się w miejscu jej przypisanym, cała podstawa Ying Yang zaczęła się szybko obracać, a wojownik wody upadł. Ból głowy ćmił jego umysł, był w stanie tylko otworzyć  oczy. Nie zdołał się ruszyć, był w jakimś ogromnym, kolorowym pomieszczeniu. Z trudem przyjął pozycję bojową, gotów do posłania potężnego tsunami jeśli będzie trzeba. Niestety, nie zdołał nic zrobić, bo wszystkie światła zgasły i wszystko spowiła ciemność.

      Indy właśnie wszedł do księgarni, bo postanowił zakupić kilka książek dla mnichów, aby powiększyć bibliotekę świątyni o jakieś ciekawe tomy. Wszedł między półki i rozkoszując się zapachem świeżo wydrukowanych książek zaczął wędrówkę. Nagle, regał za jego plecami runął. Indy przestraszył się tego gwałtownego trzasku, więc szybko spojrzał za siebie, ale niestety nic dostrzegł. Dosłownie nic. Regał przy którym znajdował się uczeń świątyni stał niewzruszony, tylko ludzie znikli z pomieszczenia. W oczy rzuciła mu się naprawdę duża księga; był pewien, że wcześniej jej tu nie było. Leżała na ozdobionej kwiatami szafce. Obok wazonu znajdowało się pudełko śniadaniowe.  Zaciekawiony Indy podszedł do opasłego tomu, w którym zawiłymi słowami było napisane żeby odnalazł swoich przyjaciół, bo są sensem jego życia. 
Chłopak zamyślił się i zamykając księgę zobaczył znak Ying Yang. Indy szedł za głosem instynktu - wziął pudełko i wyszedł księgarni. Zdziwił się gdy wychodząc z pomieszczenia nie poczuł zapachu galerii handlowej, ani nie słyszał gwaru kupujących ludzi. Zdziwienie ucznia świątyni osiągnęło apogeum kiedy ujrzał działające ruchome schody. Beznamiętnie ruszył w ich kierunku i wjechał na górę. Jedynym oświetlonym pomieszczeniem była cukiernia. Kolorowy szyld w kształcie ciastka zapraszał go do środka. Właśnie tam udał się Indy. Wchodząc w towarzystwie ciarek na plecach, od razu poczuł zapach czekolady. Zaciągnął się słodkim aromatem i wolno wypuścił powietrze. Cały czas miał przy sobie pudełko śniadaniowe. Podszedł do półki i zobaczył na niej całą masę czekoladowych i piernikowych ludzików. Na każdej podstawce, na której ludziki były postawione, widniały dwie litery wyglądające jak inicjały. Chłopak poszedł na zaplecze, gdzie przechowywano wszystkie wyroby. Jego zdziwienie było ogromne, gdy zobaczył wielką armię ciastek. Różnorodne postacie wykonane z piernikowego ciasta miały włosy z czekolady. Podstawa figurki ludzika ze znajomą Indiemu twarzą była opatrzona dwiema literami A. Nie przyglądając się, Chińczyk schował figurkę do pudełka, które miał przy sobie. 
W oddali zobaczył stojącego staruszka, którego bardzo dobrze kojarzył. Podszedł do niego spokojnym krokiem i obejrzał go z wszystkich stron. Podobnie jak Av, był zrobiony z piernika, a wąs i bródkę miał  z ciemnej czekolady. Na podstawie Indy zauważył coś dziwnego, a mianowicie litery M.F.. Był pewny, że to Fung, ale nie wiedział czemu pierwsza litera to M.. Zakłopotany postanowił nie zastanawiać się nad tym zbyt długo i stwierdził, iż spróbuje znaleźć Bretta. Wojownik ziemi wyglądał nieco inaczej niż pozostali. To pewnie przez włosy - przeszło Indiemu przez myśli. Brett był cały z czekolady, ale włosy miał z migdałów. Upewniając się, że to przyjaciel z drużyny jeszcze rzucił okiem na inicjały. Wszystko się zgadzało, więc Indy podniósł go i umieścił w pojemniku razem z Mistrzem i Av. Do znalezienia został tylko Kylar. 
      Czarnowłosy chłopak szukał go przez dłuższy czas, lecz nigdzie go nie było. Indy zrobił się głodny przez nieustanne poszukiwania i podszedł do blachy pełnej świeżo upieczonych pierników. Gdy sięgnął po jednego z nich rozpoznał w nim wojownika wody. Zaklął w myślach, bo wiedział, że nie jest pisana mu konsumpcja pierników. Z pustym żołądkiem włożył piernikowego Kylara do pudełka i z powrotem ruszył w stronę księgarni. 
      Gdy dotarł do sklepu z książkami postawił pudełko na miejsce i otworzył księgę, w tym samym miejscu gdzie była ona otwarta wcześniej. Wtem poczuł jakby był trafiony czymś w głowę. Kiedy się obudził, czuł, że jest jakby skrepowany i nie może wydusić z siebie słowa. Indy znajdował się w jakimś dziwnym sklepie z setkami figurek.   
      Av weszła właśnie do sklepu z ozdobami. Według dziewczyny pomieszczenie wyglądało jakby zwrócił na nie jednorożec. Wszędzie znajdowały się kolorowe bombki w kształcie reniferów, czy miniaturowe Mikołaje, których wojowniczka wiatru tak bardzo nienawidziła. Przeciskając się przez tłum ludzi, doszła do działu z łańcuchami na choinkę. Wyjęła zrobioną przez siebie listę i zaczęła wykreślać co już udało się jej dostrzec w tym sklepie. Kiedy znów spojrzała na łańcuchy, stwierdziła, że coś jest nie tak. Zobaczyła nagą, białą ścianę, przy której wcześniej stała półka z wyłożonymi łańcuchami. Nagle wszystko ucichło. Zaniepokojona uczennica spojrzała za siebie i ujrzała pusty sklep.
-Jakiś alarm czy co? – zapytała sama siebie. Jej wzrok ponownie powędrował na ścianę, ale  tym razem nie była pusta. We wcześniejszym miejscu gdzie były łańcuchy, pojawił się napis głoszący ideę przyjaźni i świątecznego ducha.
-O co tu chodzi...? - zadawała pytanie w przestrzeń. Była bardzo zaniepokojona, a po chwili jeszcze bardziej zdenerwowana. - Który sobie żartuje?! To nie jest śmieszne… Brett! Indy! Kylar! 
W końcu dotarło do niej, że jest sama. Rozejrzała się trochę po sklepie, ale nic dziwnego nie rzuciło się jej w oczy, oczywiście oprócz braku irytujących ludzi. Wyszła ze sklepu z dziwnym uczuciem. Jej umysł nie potrafił zrozumieć co mogło się stać. Starała się odtworzyć napis ze ściany, ale jakoś nie bardzo utkwił jej w pamięci. 
Kątem oka, na interaktywnej mapie galerii, zobaczyła jeden świecący punkt. Był to sklep z zabawkami.
- To chyba ma sens… - powiedziała sama do siebie i ruszyła w głąb centrum handlowego, tak jak wskazywała wcześniej przestudiowania mapa. 
      Przez całą drogę miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, patrzy na nią i chichocze. Czuła się bardzo nieswojo, a skrywany przez trzysta sześćdziesiąt dni lęk zaczął się budzić. Zdenerwowana Av złamała zasadę wszystkich znanych jej horrorów i odwróciła się. Będąc w ciemnym korytarzu, ujrzała kontur jakiejś małej postaci. Przełknęła głośno ślinę i przyspieszyła kroku spoglądając częściej za siebie. W końcu zaczęła biec. Za sobą słyszała jakiś gwar, ale nikogo nie widziała, co bardzo dziewczynę irytowało i wypełniało strachem. Szybko dobiegła do sklepu z zabawkami i zamknęła drzwi. W pośpiechu przewróciła regał i je zastawiła.
- Nie chcę wiedzieć co to było… - wyszeptała zadyszana wojowniczka wiatru.

      Podniosła głowę i spojrzała przed siebie. Krzyknęła, gdy przed jej oczami ukazały się mechaniczne elfy pakujące zabawki do pudełek. 
- Jak ja ich nienawidzę… nienawidzę… nienawidzę…
Odruchem było, że postanowiła zaatakować mechanicznych pomocników Świętego Mikołaja. Gwałtownie poruszyła rękoma, ale z jej dłoni nie dobył się żaden podmuch wiatru. Spojrzała na nie i cicho zaklęła, odkrywając, że jest tu bezbronna.  
      Dziewczyna zaczęła rozglądać się po sklepie. Przechodząc przez alejki dalej czuła na sobie czyjś wzrok, ale starała się go ignorować. Przeszła do drugiej części sklepu i ujrzała rzędy dość niskich półek, na których poustawiane były lalki.  Dziewczyna spacerowała między pułkami i oglądała zabawki. W końcu zobaczyła jedną, która się wyróżniała. Mistrz Fung, zapakowany jako lalka z „Edycji Legendarnej”. Każdy szczegół był odwzorowany idealnie, a wszystkie detale zachowane. Chwyciła pudełko ze swoim nauczycielem i zaczęła wędrować dalej.
Lalki były porozstawiane w nieładzie, bez żadnego porządku. Poirytowana Av znalazła w końcu Indiego. Jego podobizna była równie świetnie zrobiona. Łuk, strzały jako dodatki, oraz ten wzrok oznaczający, że ma wszystko w dupie. Idealnie.
      
Długo błądziła szukając kolejnych wojowników, aż zupełnie przypadkiem znalazła wojownika ziemi. Blondyn ze słuchawkami na uszach wyglądał zupełnie normalnie, tak samo jak dzisiejszego dnia.  Dziewczyna musiała znaleźć jeszcze figurkę przedstawiającą Kylara. Bez zahamowań zaczęła po prostu przetrząsać wszystkie półki w dziale z lalkami, zrzucała jedną za drugą. W końcu znalazła i bez zbędnych rozczuleń ruszyła do drzwi. Znów ogarnęło ją uczucie, że jest obserwowana.
Wzięła głęboki oddech i przesunęła regał, którym zastawiła drzwi. Otworzyła je powoli i wynurzając tylko głowę zza futryny sklepu, rozejrzała się. Spojrzała kilka razy w prawo i w lewo, odtworzyła powrotną drogę do sklepu z ozdobami i wybiegła. Od razu usłyszała dziwny hałas, jakby coś lądowało na dachu. Przestraszona przyspieszyła bieg i toczyła wyścig ze swoim strachem. Zostały jej do pokonania dwa zakręty do znalezienia się znów w prowizorycznie bezpiecznym miejscu. Hałasy zdawały się ją doganiać, a ta biegła jak najszybciej umiała. Kiedy usłyszała za swoimi plecami gromkie: Ho! Ho! Ho! łzy napłynęły jej do oczu, bo już wiedziała kto ją goni. Została jej ostatnia prosta. Trzaskając drzwiami wbiegła do sklepu z ozdobami i szybko znalazła się pod napisem. Rzuciła pod nie lalki. Zakręciło się jej w głowie i upadła. 
      Brett wszedł do sklepu muzycznego znajdującego się w centrum galerii. Nie miał ochoty na poszukiwanie wymyślnych prezentów. Chciał kupić kilka par słuchawek i po prostu wyjść. W pewnym momencie coś wyjątkowo zwróciło jego uwagę. Na ścianie wisiała duża płyta winylowa przedstawiająca symbol Yin Yang. Chłopak nigdy nie widział czegoś podobnego i przejechał po niej opuszkiem palca. Kiedy się od niej odsunął i spojrzał przez swoje ramię i ujrzał zupełnie pusty sklep. Zdziwił się, bo jeszcze minutę temu wręcz robiło się tu od klientów. Brett rozejrzał się po całym sklepie, ale jego uwaga znów została przykuta przez płytę znajdującą się na ścianie. Tym razem obok niej pojawiła się jakaś życiowa mądrość, głosząca jakieś - według Bretta - sentymentalne dyrdymały.
      Chłopak wyszedł ze sklepu i pierwszym co zauważył było światło dobiegające z dołu. Wojownik ziemi szybkim krokiem ruszył w kierunku schodów. Idąc usłyszał dziwny dźwięk pracujących maszyn, tak jakby w centrum handlowym były prowadzone jakieś prace remontowe. Brett zadawał sobie takie same pytania jak reszta drużyny postawiona w podobnych sytuacjach. Dlaczego nie było światła i gdzie wyparowali wszyscy klienci?
      Dotarł do sklepu z ubraniami, tak jak prowadziło go światło. Wchodząc przez drzwi nie poczuł żadnego zapachu typowego dla sieciówek mających odzież w swoim asortymencie. Ujrzał całe połacie wszelakich okryć. W większości były to koszulki porozwieszane według kolorów. Na każdej koszulce widniał jakiś cytat i jego autor. Brett chwycił pierwszą koszulkę z brzegu. Była biała z błękitnymi rękawami. Kiedy ją odwrócił, zobaczył, że schludnym pismem była napisana jakaś życiowa mądrość. Odwrócił ją i dowiedział się, że autorem zdania był Mistrz Fung.
- To się może przydać. - powiedział do siebie Brett i zapakował koszulkę do swojego plecaka. Przeglądał ubrania dalej i odnalazł Indiego na czerwonym, obarczonym płomieniami T-Shircie. Widniało na nim zdanie, które kiedyś wypowiedział do wojownika ziemi. Uśmiechając się pod nosem zaczął szukać koszulki ze słowami Av. Zdołał przeszukać wszystkie czarne ubrania w sklepie, ale nie znalazł żadnego tekstu opisanego jej nazwiskiem. Gdy już chciał zrezygnować i zacząć szukać koszulki z Kylarem, rzuciła mu się w oczy dziwna ciemnoszara damska bluzka z dość interesującymi, ale ostrymi słowami. Brett uśmiechnął się, bo od razu było wiadome czyja to koszulka. 
      Przechodząc pomiędzy wieszakami, wojownik ziemi zaczął rozglądać się za ubraniem Kylara. Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale rozpoczął przeczesywanie wszystkich odcieni niebieskiego. Kiedy w końcu znalazł jego imię od razu wpakował nakrycie do plecaka, nie czytając sków napisanych na przodzie. 
      Gdy udało mu się dorwać wszystkie koszulki swoich kolegów poczuł znaczącą ulgę i spokojnie dotarł do sklepu ze słuchawkami. Ponownie podszedł do wielkiej wiszącej płyty. Ta zaczęła się obracać, a wojownikowi zakręciło się w głowie i upadł na kolana.
      Piwnica Młodego Geniusza Zła nie była typowym składzikiem na rupiecie jak to bywa w przypadku innych podziemnych pomieszczeń. Jack Spicer posiadał u siebie różnej maści bronie mogące zniszczyć wszechświat. Oczywiście narzędzia potrzebowały odpowiedniej wiedzy i inteligencji, której złoczyńca nie posiadał. Jack ponownie wykazał się brakiem swojej wrodzonej mądrości. Miał w swoich rękach cztery przyszłe Smoki Xiaolin. Nie dość, że wypuścił je na wolność to oddał zrobione przez nich zakupy i życzył Wesołych Świąt.
- Cóż, Jack najwidoczniej poczuł magię świątecznego ducha - zaczął Mistrz Fung przy wigilii, kiedy mnisi opowiedzieli mu swoje przygody. - Zapewne miał ochotę je nam popsuć, ale zapomniał, że w Boże Narodzenie trzeba ostrożnie obchodzić się z magią.
- Co to znaczy? - spytała Av biorąc łyk czerwonego wina, które wszyscy pili do kolacji.
- Jack najwidoczniej uwolnił jednego ze świątecznych duchów, których jest naprawdę pełno i chciał go wykorzystać przeciw nam...
- Jedyne co zrobił to zaszkodził sobie - dokończył Indy. 
Reszta kolacji minęła w luźnej atmosferze. Nieliczni mówią, że nawet Kylar i Brett podali sobie dłonie na znak pokoju. Ile w tym prawdy? Wiedzą to tylko oni.
---
Przepraszamy, że tak późno, ale pojawiły się drobne problemy czasowe. (Tak, znowu coś, no bywa.) 
Wraz całą ekipą pragniemy złożyć najlepsze życzenia na cały rok, od razu też na następne święta! Oby Sylwester był huczny niczym wszystkie Pojedynki Mistrzów razem!
Trzymajcie się i wyczekujcie następnych rozdziałów! :)
Autorzy prowadzący perspektywy Av i Bretta.

niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział XXX

A może by rzucić to wszystko i pójść na ryby?  - Indy




     Zamknąłem drzwi przed Kylarem; sam nie wiem czemu nie miałem ochoty z nim rozmawiać. Nie wiedząc nawet co chciałem narysować, usiadłem przy biurku. To moja wyobraźnia dyktowała mi każdą pociągniętą na papierze linię. Niestety, nie było mi dane naszkicowanie jakiejkolwiek rzeczy. Moje zajęcie zostało przerwane przez huk, który prawdopodobnie został spowodowany jakimś wybuchem. Zaniepokoiłem się i szybko wybiegłem z pokoju. W jednej chwili, dookoła mnie zapanował chaos. Budynki stały w płomieniach i wszędzie leżały gruzy. Przestraszony tym faktem, szybko wróciłem do pokoju. Nie byłem jednak pewien co mam zrobić. Po chwili zastanowienia, rzuciłem się po plecak. Wrzuciłem do niego dosłownie wszystko, co trzymałem w miejscu moich przemyśleń. Połowa się przy tym rozsypała na podłogę, ale w tym momencie przestałem dbać o porządek. Wiedziałem, że nie miałem wiele czasu. Z łóżka zabrałem leżącą Gwiazdę Hanabi oraz czapkę baseballówkę, która jedyna potrafiła okiełznać moje włosy. Wybiegłem raz jeszcze i ponownie się rozejrzałem. Między dróżkami terenu świątyni spostrzegłem ogromnego, skalnego potwora. W jego okolicy ujrzałem dwie postacie, które z nim walczyły, a raczej nieporadnie broniły się przed atakami. Mogłem się założyć, że byli to Kylar i Av. Nie miałem pojęcia co począć. Ciężko przyznać, ale spanikowałem i pobiegłem w drugą stronę aby ocalić swoje życie. Gdy byłem już za murami naszego domu, który właśnie legł w gruzach, usłyszałem wołanie mojej przyjaciółki. Obudziły się wtedy we mnie dziwne emocje i uczucia. Źle się z nimi czułem, więc wszystko starałem się od siebie odrzucić. Ignorując wszystko, po prostu biegłem dalej przed siebie.
     Po godzinie ucieczki byłem na polnej drodze. Nie było widać ani jednej żywej duszy, tylko ogromne pola upraw. Zewsząd otaczały mnie różne rodzaje kwiatów - badyli, jak to miała w zwyczaju nazywać Av te piękne kwiaty. Powolnym i spokojnym krokiem ruszyłem przed siebie i rozglądałem się po drodze, szukając jakiegoś schronienia. Podczas wędrówki towarzyszyła mi masa dziwnych myśli związanych z zagadką, która dręczyła mnie od dłuższego czasu, ale głównie myślałem o Billu i jego planach. Nie byłem pewien po co przyszedł, czego tak bardzo pragnął i dlaczego to ja miałem w tym jakoś pomóc. Moje myśli przerwał krzyk Av, który ponownie rozniósł się w mojej głowie. W tym samym momencie przed oczyma pojawiał mi się obraz płonącej świątyni. Otrząsnąłem się i starałem odgarnąć od siebie wszystkie negatywne myśli. Wędrowałem dalej i podziwiałem krajobraz, który wznosił się dookoła mnie. Rzadko zwracałem uwagę na otaczającą mnie przyrodę, ale w  tym momencie po prostu wolałem myśleć o drzewach kołyszących się na wietrze, niż o niebezpieczeństwie w postaci Wuyi. Dzięki obserwacji zbóż, udało mi się odnaleźć wewnętrzną równowagę i z powrotem stałem się wypełniony beztroską.
     Po kilku godzinach maszerowania usiadłem nad jednym ze strumyczków. Swój wzrok skupiłem na małym kamieniu i zastanawiałem się jak to jest egzystować pod postacią takiej rzeczy. Leżysz sobie przez lata, oddany naturze. Nie przejmujesz się niczym, nikt cię nie nawiedza.
     Nawet się nie zorientowałem kiedy zaczęło zachodzić słońce. Niebo było częściowo zachmurzone, ale prawdziwe chmury i burza znajdowały się spory kawałek za mną. Podniosłem się z nieukrywaną niechęcią i ruszyłem na dalsze poszukiwania schronienia. Mrok powoli zaczął otulać wszystko dookoła, więc zapaliłem płomyczek w prawej dłoni. Ciepło ognia poczułem od razu w całym ciele. Dziwne, ale gdy korzystałem z mojego żywiołu, czułem w sobie dziwny, dość specyficzny gorąc. Nie przeszkadzał mi on, ale czasami to uczucie powodowało, że czułem się niekomfortowo.
     Nawet nie wiem kiedy znalazłem się w lesie. W oczy od razu rzucił mi się zadbany, drewniany, mały domek. Miał mały ogródek i poletko uprawne. Nie myśląc za wiele, wszedłem do środka. Moja podświadomość spytała gdzie są moje maniery i aby naprawić swą winę, zapukałem już w zamknięte za sobą drzwi. Nikt nie odpowiedział. Rozejrzałem się dookoła. Była to ciepła i przytulna chatka. Ogień w kominku wygasał, stąd wiedziałem, że ktoś jeszcze nie dawno tutaj był. Byłem zbyt zmęczony, żeby przejmować się włamaniem do czyjegoś domu. Korzystając z cudzej kuchni przygotowałem sobie rybę, którą złowiłem nad strumykiem. Po posiłku, szybko posprzątałem i usiadłem na kanapie. Stwierdziłem, że chyba wypada poczekać, aż właściciel domu wróci. Lecz oczy zaczęły mi się zamykać, a ogień w kominku, który rozpaliłem, pomagał mojemu zmęczeniu i zasnąłem. Zostałem obudzony przez żółty blask, który na sekundę rozświetlił pomieszczenie. Przede mną ukazała się trójkątna postać Billa.
- Proszę, proszę! Indy Shen we własnej osobie, w cudzym domu. Nie sądziłem, że stchórzysz i uciekniesz przed walką w obronie świątyni. Zostawiłeś swoich przyjaciół. Spodziewałem się po tobie innego obrotu spraw. - w pokoju rozległ się złowieszczy śmiech.
- Chcesz wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia? Po to przyszedłeś?
- Nie, nie - zaprzeczył. - Chciałbym zamienić z tobą parę słówek na temat twojej przygody w szkole, gdyż dojrzałem w niej klucz do jednej z zagadek. Przejdźmy do konkretów. Przyśniło ci się ostatnio, że byłeś w klasie pytany przy tablicy, a twój wzrok utkwił  na obrazku. Tak, właśnie o ten obrazek mi chodzi. Jeśli go pamiętasz narysuj go i mu się przyjrzyj, a dowiesz się co mam na myśli.
Rozpłynął się tak szybko jak się pojawił. Zaskoczony wydarzeniami sprzed chwili, przypomniałem sobie tę scenę. Ten obrazek również zacząłem kojarzyć. Niestety nie byłem pewien, czy ujrzałem go w śnie, czy w realnym świecie. Odwróciłem się by sięgnąć po notes i ołówek z plecaka. W tym momencie, w miejscu gdzie leżał mój bagaż, stał również mały człowiek, ze sporą, żółtą głową. Oboje patrzeliśmy sobie przez chwilę w oczy. Nie znałem tego człowieka osobiście, ale podświadomość mówiła mi, że go kojarzę. Po chwili mnie olśniło. Przecież była tylko jedna osoba, która tak wyglądała. Dobrze ją znałem z opowieści Mistrza Funga i Doja.
- Omi…? - spytałem.
- We własnej osobie - odparł z szerokim uśmiechem.



poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział XXIX

Popiół rozwiany na trzy strony świata - Kylar


    Czas płynął, a burza z każdym dniem była coraz bliżej nas. Powiększała się z każdą chwilą. Mistrz zapowiedział koniec świata. W głębi siebie liczyłem, że po prostu żartuje, a burza wcale nie jest wynikiem działania Wuyi. Może nie będzie aż tak źle? Myślałem o tym siedząc sobie na murku w ogrodzie. Delektowałem się ciszą i obserwowałem wodę wylatującą z fontanny. Moją głowę ostatnio zajmowały również myśli o Aklorii. Zastanawiałem się dlaczego Mistrz Fung zataił informację, że nasza przeciwniczka jest moją siostrą. Akloria również przestała się do mnie odzywać telepatycznie. Ciekawe czemu?       
     Przeleciałem wzrokiem z wody na dach i zauważyłam siedzącą Av. Była w coś zaczytana. Nudziło mi się, więc postanowiłem zając mojej koleżance kilka chwil. Jak spytałem Indiego, czy nie zechciałby, spędzić ze mną czasu, to po prostu zamknął mi drzwi przed nosem. Zastanawiałem się co go znowu ugryzło. Przecież przez chwilę było już dobrze. Zacząłem mieć wątpliwości czy on w ogóle mnie lubi. Otrząsnąłem się, wstałem i wspiąłem się na dach. Av była tak zafascynowana swoją lekturą, że mnie nawet nie usłyszała.
- Hejka! Co tam porabiasz? - spytałem, a ona podskoczyła. Najwyraźniej ją przestraszyłem. Av zatrzasnęła książkę, a raczej mały notesik i odwróciła się w moją stronę sycząc:
- Nic, co by dotyczyło ciebie lub twojego wścibskiego nosa.
- Spytałem tylko co robisz... Jak nie chcesz to nie mów. - Wzruszyłem ramionami. Zajęcie Av przecież nie było najbardziej interesującą rzeczą na świecie.
- Myślałam, że dach to najbardziej bezpieczne dla mnie miejsce - powiedziała chowając notes do kieszeni w stroju.
- Ja tam wolę jaskinie, którą niedawno znalazłem.
Udało mi się wzbudzić w niej zainteresowanie.
- Jaką jaskinię?
- Jest niedaleko jeziorka. Właściwie to w nim.
- Teraz mnie zachęcisz a potem zaczniesz znowu podtapiać? Nie, dziękuję - prychnęła.
- Nie to nie. Ja cię do niczego nie zmuszam - powiedziałem i powoli zsunąłem się z dachu. Już chciałem skoczyć gdy Av wykazała się chęcią podtrzymania rozmowy.
- Blefujesz.
- Nie - cicho się zaśmiałem i uśmiechnąłem do niej.
- Hmm... - zamruczała. - Pokażesz mi ją?
- Jak chce... - Nie dokończyłem, bo przerwał mi dźwięk głośnego wybuchu, który dobiegał z głównego wejścia do świątyni.
Spojrzałem z przerażeniem na Av. Na jej twarzy malował się taki sam strach jak na mojej.
- Szybko! - krzyknąłem.
Zeskoczyliśmy z dachu i pobiegliśmy w stronę wybuchu. Od razu rzuciła nam się w oczy brama, która leżała roztrzaskana w drobny mak. Przy niej stały trzy ogromne, skalne potwory, coś typu golemy. Z ich paszczy i oczu wydobywała się zielona poświata.
- Historia lubi się powtarzać - powiedziała do siebie koleżanka.
Chwilę potem, jeden ze skalnych potworów zamachnął się i polecieliśmy na przeciwległą ścianę. Poczułem ból, który spotęgowany został przez opadające na nas cegły. Razem z materiałami budowlanymi, jeden z potworów wystrzelił ze skalnej ręki jakiś pocisk. Budynek po lewej stronie stanął w ogniu. Przed nami, nie wiadomo skąd, pojawił się Mistrz Fung.
- Uciekajcie mnisi! Wy macie ocaleć! - krzyknął.
- Musimy pomóc! - krzyknąłem.
- Nie dacie im rady! Uciekajcie!
Av pociągnęła mnie za rękę i pobiegliśmy dalej. Zdołałem zauważyć szybkie, silne i sprawne ataki naszego nauczyciela. Po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć go w akcji.  
     Momentalnie zaczął padać deszcz. Znaczyło to tyle, że burza wreszcie zawitała w nasze progi. Spod ziemi, tuż przed nami powstał kolejny golem. Podskoczyłem by go zatakować, lecz nie zdołałem nic zrobić. Potem to bestia wykonała ruch. Unikając jej ciosu, strzeliłem w golema lodowym soplem. Wbił się dość głęboko w jego nogę. Av spróbowała przewrócić go mocnym podmuchem wiatru, lecz on stał nie wzruszony.
- Dobra Kylar - krzyknęła odgarniając włosy i dmuchnęła w ziemię spuszczając głowę. Gest miał wymiar bezradności - To nie ma sensu! Musimy znaleźć Indiego i uciekać!
Budynek obok nas eksplodował. Znajdowały się tam nasze pokoje.
- Moje rzeczy! - krzyknęła ze złością.
Rzuciliśmy się pędem w stronę rozbitego budynku. Wszystko w okolicy płonęło. Panował wielki chaos, a golemów było coraz więcej. Potknąłem się o coś i upadłem.
- Kylar!
Gdy Av chciała zawrócić, potwór ją złapał i rzucił w inną stronę. Szybko się podniosłem, bo chciałem jej pomóc, ale na drodze pojawił się golem, a za nim stała wielka ściana ognia.
- AV! - zawołałem, ale nikt nie odpowiedział.
Przeciwnik zamachnął się na mnie pięścią. Może gdyby potwory nie miały czterech metrów wysokości i dwóch szerokości, to byłoby łatwiej ich pokonać. Dosłownie w ostatniej chwili udało mi się zrobić unik. Dookoła był wszędzie ogień, gruzy i tony golemów. Odwróciłem się i zauważyłem dziurę w jednym z budynków. Szybko tam wskoczyłem i biegnąc przez korytarze i unikając resztek opadającego dachu zacząłem nawoływać moich przyjaciół:
- Indy! Av! Dojo!
Coś z jednej strony mnie staranowało i znalazłem się poza budynkiem. Wszędzie było ślisko od deszczu, co utrudniało powstanie. Leżąc przy murze myślałem o drużynie. Nie mogłem zostawić moich towarzyszy, ale niestety nie miałem wyboru. Byłem pewny, że sobie poradzą. Otrząsnąłem się kiedy zauważyłem, że biegną na mnie dwa potwory. Przeskoczyłem mur i zacząłem uciekać. Za sobą usłyszałem odgłos miażdżonego kamienia. Już wiedziałem, że mnie gonią.
     Opadałem już sił. Nie wiedziałem ile przebiegłem. To adrenalina trzymała mnie przy życiu. Ostatni widok, który zapamiętałem przed ucieczką to płonąca świątynia. Na szczęście, w miejscu w którym byłem, panował spokój. Najwidoczniej zgubiłem goniące mnie golemy. Pomimo swojej siły były dość wolne. Odetchnąłem i zacząłem się zastanawiać gdzie ja w ogóle jestem. Zdyszany, spocony i zmęczony opadłem na trawę. Bolało mnie praktycznie wszystko. Rozejrzałem się. Obserwując drzewa i skały, które były wokół mnie, stwierdziłem, że jestem w lesie. Wiedziałem, że muszę odpocząć i znaleźć jakieś schronienie. Wbrew wszystkim niedogodnościom, moim priorytetem było znalezienie Indiego i Av. Miałem również nadzieję, że Mistrz Fung był cały. Pocieszał mnie rozmiar naszego smoka. Dzięki swojemu małemu rozmiarowi mógł z łatwością uciec ze świątyni. W duchu wiedziałem, że przetrwał.
     Przekręciłem się na bok i poczułem, że mam coś w kieszeni. Sięgnąłem do stroju i macając poczułem Oko Sokoła. Ucieszyłem się, bo wiedziałem, że jakiekolwiek Shen Gong Wu może okazać się przydatne. Starałem sobie przypomnieć kiedy udało mi się wyjąć je z krypty. No tak, to dzięki niemu udało mi się znaleźć tę jaskinię w jeziorku.
     Wstałem i zacząłem szukać w miarę bezpiecznego miejsca na odpoczynek. W oczy rzuciło mi się niewielkie zgłębienie w skale, które postanowiłem wykorzystać na miejsce noclegowe. Wchodząc do małej jaskini poczułem jak bardzo jestem przemoczony. Pociągnąłem nosem i zdałem sobie sprawę, że się przeziębiłem.
- Świetnie - powiedziałem do siebie ukłdając się na twardych kamieniach. Z trudem udało mi się usnąć.
     Poczułem, że coś chwyta mnie w talii jednocześnie przygniatając mi rękę. Wyrwany z niespokojnego snu wrzasnąłem i otworzyłem oczy. Byłem na przeciwko golema, który trzymał mnie w garści. Jego uścisk był naprawdę silny. Okazało się, że cały czas mnie gonili.
- Ty pójść z nami - powiedział łamanym angielskim, z dość twardym - dosłownie - akcentem.
- Ta? - ledwie udało mi się złapać oddech żeby cokolwiek wykrztusić.
- Tak. Pani powiedzieć: zabić albo przynieść. Ty spać, więc nie zabić - warknął mi prosto w twarz. Jego oddech był zapachu siarki i stęchlizny.
- Honorowe… golemy - pisnąłem. - Możesz trochę... Poluźnić? N-nie mogę oddychać.
Ku mojemu zaskoczeniu, potwór poluźnił uścisk i udało mi się nabrać powietrza w płuca. Golemy zaczęły iść. Było ich dwóch. Przypuszczałem, że były to te same kreatury, które mnie wcześniej goniły. Szły dość szybkim tempem co powodywało, że miarowo podskakiwałem w jego łapie. Nagle zdałem sobie sprawę, że jedną rękę mam wolną. Stworzyłem w niej lodowe ostrze i wbiłem w nadgarstek golema. Udało się, potwór poczuł ból. Pod wpływem impulsu, golem wypuścił mnie z ręki, a ja poczułem, że upadam i zaczynam się turlać ze skarpy. W końcu złapałem się czegoś i już przestałem się obijać o twardą ziemię i skały.
- Ty nie móc uciekać! Wracać! - wrzasnął jeden z oprawców.
Sprawnie zjechałem z górki i puściłem się biegiem przed siebie. Nawet nie miałem kiedy odetchnąć. Inny golem zagrodził mi drogę od przodu. Poczułem twardą pięść na mojej twarzy i upadłem. Wszystko mi się mieszało przed oczami. W uszach słyszałem świst, który nawet nie miał zamiaru przestać dzwonić. Podniosłem lekko głowę. Zobaczyłem potwora próbującego mnie zaatakować, który rozpada się na drobne kawałki. Potem widziałem już tylko czerń.
     Poczułem miękki materiał, który mnie przykrywał. Otworzyłem jedno oko, bo drugie było skrępowane. Kiedy chciałem je dotknąć, poczułem bandaż. Nie miałem pojęcia co się stało. Udało mi się zaobserwować, że mam jeszcze inne opatrunki - na lewym ramieniu i prawej łydce. Poczułem jaki jestem obolały. W szczególności doskwierała mi pękająca głowa. Podniosłem się do pozycji półsiedzącej i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Dość szybko poznałem styl aranżacji pokoju. Przypuszczałem, że jestem w pałacu mojej siostry. Z trudem udało mi się wstać i wyszedłem na korytarz. Ściany niosły za sobą głośne rozmowy z dołu, a ja powoli ruszyłem w stronę głosów. W miarę jak się zbliżałem, zacząłem rozróżniać słowa.
- Nie możemy tu zostać! Twój pałac jest następnym celem zaraz po świątyni!
- Wiem o tym! Dajmy Kylarowi jeszcze chwilę. Musi dojść do siebie.
Od razu poznałem między kim toczy się wymiana zdań.
- Jeśli się nie obudzi do jutra, będziemy musieli go stąd zabrać. Odkąd nie możesz otwierać portali, jest coraz ciężej nam się transportować.
Wszedłem do pomieszczenia i zobaczyłem Aklorię i Tekina siedzących przy stole.
- Jestem gotów do drogi - powiedziałem.
- Kylar! - zawołała moja siostra i szybko wstała aby mnie objąć. Przytuliła mnie delikatnie, ale mnie i tak wszystko bolało. Cicho pisnąłem. - Przepraszam. Jak się czujesz?
- Kiepsko, ale bywało gorzej - powiedziałem obdarzając ją spojrzeniem wywołującym poczucie winy.
- Nie znasz jeszcze przyczyny dla czego to zrobiłam, ale to nie jest teraz ważne.
- Jest tu Av i Indy? - przerwałem jej.
- Nie.
- Muszę ich znaleźć.
- Spokojnie. Moi ludzie ich szukają. Znaleźli ciebie to i ich znajdą - zapewniała Jess.
- Jeszcze jedno, co z moim okiem?
- spytałem dotykając bandaża.
- Będzie całe - odpowiedział Tekin. - Niestety, gorszą wiadomością jest to, że dopiero za parę tygodni. Prawie straciłeś wzrok. Ten wypadek może spowodować problemy ze wzrokiem kiedy będziesz starszy. - Mężczyzna wstał z miejsca i stanął obok mojej siostry.
- O ile dożyję. Chyba ścigają mnie potwory Wuyi.
- Nie tylko ciebie. Wuya chce się pozbyć wszystkich ze swojej drogi - wytłumaczyła Akloria. - Kylar, czy jesteś w stanie iść dalej? Nie możemy zwlekać. W każdym momencie mogą przybyć tu sługusy tej wiedźmy
- Raczej tak.
- Dobrze. Tekinie? - odwróciła się do stojącego obok wojownika.
- Tak?
- Przynieś mu jakieś świeże ubrania. Nie będzie chodził w tym zniszczonym stroju. - Tekin posłusznie skinął głową i ruszył w stronę jednego z korytarzy. - Chodź do kuchni. Pewnie jesteś głodny.
- A i owszem - uśmiechnąłem się ruszając za Jess.
     Stanąłem naprzeciw lustra aby dokładnie obejrzeć swoje ubranie. Dostałem czarne spodnie, szarą koszulę i błękitną tunikę, która sięgała sporo poniżej pasa.
- Wyglądasz pięknie wojowniku wody - powiedziała Akloria, uśmiechając się.


wtorek, 24 listopada 2015

Rozdział XXVIII

Coś kosztem przyjaciół - Indy

      Cały czas siedziała mi w głowie ta zielona burza. Wiedzieliśmy, że to Wuya się przemieniła, ale pieprzyć to. Miałem większe problemy na głowie niż przejmowanie się jakąś wiedźmą z przed naszej ery.
      Moje kroki zaprowadziły mnie do własnego pokoju. Stare krzesło zaskrzypiało kiedy odsuwałem je od biurka. Znów zacząłem zastanawiać się nad męczącą mnie zagadką. Nagle wszytko poszarzało jak spleśniała herbata. Czas stanął w miejscu. Zza okna mogłem zobaczyć ptaki zatrzymane w locie, jak i krople deszczu deszczu zastygłe zaraz nad trawą. Z moich notatek wyleciała trójkątna postać, uprzednio wizualizując się na kartce. Mianowicie, był to Bill w towarzystwie swojego słynnego uśmieszku. Zawołał w przestrzeń swoim cybernetyzowanym głosem.
- Hola! - przywitał mnie zdejmując swój kapelusik. - Jak się trzyma mój współtowarzysz?
- Czego chcesz Bill? - spytałem bez zbędnych uprzejmości.
- Tego się niestety nie dowiesz. - Przewróciłem oczami. - Możesz mi pomóc, nie wtrącając się w moje sprawy. Chyba, że Cię o to poproszę, ale na razie tego nie uczyniłem. Ups, przepraszam, uczyniłem...
- Nie zawarliśmy żadnego paktu - brutalnie mu przerwałem. - Nic nas nie łączy, wiec chciałbym o tobie zapomnieć. Nie pomogę ci w twoich planach.
Bill kontynuował, nie zwracając uwagi na moja wstawkę.
- Przydasz mi się, a raczej już przydałeś - zaśmiał się. - Sporo się dowiedziałem o twoich przyjaciołach, więc mam to, czego potrzebowałem.
- Więc po grzyba przyszedłeś?
- Właściwie po nic, a raczej po coś - powiedział zagadkowo. - Dokładniej po informacje o Mistrzu. Bardzo intrygująca osoba nieprawdasz?
- Nie - rzuciłem sucho licząc, że odpuści.
- Tak. Więc masz za zadanie... A z resztą, - trójkąt machnął ręką - potrzebuję hasła do podziemnej krypty Funga i sam je sobie załatwię. Natomiast twoim zadaniem, będzie nie wtrącać się w moje sprawy.
Zanim zanurzył się w pergaminie, zdążyłem jeszcze dodać:
- Nie mam się wtrącać, a ty przychodząc do mnie, zdradzasz coraz więcej szczegółów. Sam mi mówisz o wszystkim, więc nie muszę jakoś specjalnie wnikać w twoje plany. Chociaż niewątpliwie mnie zainteresowaleś.
Bill zdążył zachichotać i z powrotem stał się jedynie bezwładnym rysunkiem na kartce.

 ***

Dokładnie o to mu chodziło. Zgubiony Indy pośród zagadki, sprawy z Wuyą i innymi, zainteresuje się również jego sprawą, a on wykorzysta to jako broń ostateczną. Z pewnością nie będzie to łatwe. Indy jest dość inteligentny.

***
Wszystko wróciło do normy, świat otrzepał się z odrętwienia, a ja próbowałem cokolwiek wynieść z tego dziwnego spotkania. Bill, w sumie jak zawsze, dał mi dużo do myślenia. Czyżby groziło nam niebezpieczeństwo?
      Nawet nie zauważyłem kiedy zaczęło się robić szaro. Z pewnego rodzaju transu wyrwała mnie położona na moje ramię ręka. Av i Kylar stali tuż za mną, patrząc na moje kartki, łudząc się, że uda im się coś rozszyfrować. Wolałem nie zaczynać tematu, ale coś wypadało powiedzieć.
- Czego szukacie?
- My? Nic. Po prostu... - zaczął kolega z drużyny.
- Co po prostu? - pociągnąłem zamyślonym, a zarazem zadziornym tonem.
- No nic już, nic - wtrąciła się Av opadając na krzesło stojące nieopodal biurka.
- Zaraz wrócę - powiedział Kylar. Mierząc mnie wzrokiem opuścił pokój. Poczułem, że to moja szansa. Lepszej okazji nie będzie. Odwróciłem się spoglądając na dziewczynę, która właśnie bawiła się swoim warkoczem.
-No Av - zacząłem. Na moje słowa przeniosła na mnie swoją uwagę i spojrzała w oczy. - Zostaliśmy sami, a ja mam ci coś do wyjaśnienia.
- Słucham - powiedziała w moją stronę. Miała bardzo poważny głos.
- Wtedy na tym treningu to...
- A właśnie! Mistrz kazał przekazać, że przez kilka godzin nie będzie ciepłej wody! - zarzucił najprawdopodobniej celowo Kylar, który nagle pojawił się za mną. Av się otrząsnęła, chyba chciała coś powiedzieć, ale nie mogła znaleźć słów. Zupełnie tak samo jak ja. Mimo Kylara obecnego w pokoju, chciałem dokończyć rozmowę z koleżanką, ale znikąd zjawił się Dojo z talerzem ciasta i chciał nas poczęstować. To raczej przekreślało wszelkie szanse szczerej rozmowy.
- Świetnie! Człowiek chce...  A z resztą. Wyłazić z mojego pokoju, do widzenia! - wyprosiłem towarzyszy stanowczym, ciężkim głosem.
Mój wzrok natrafił na oczy Av kiedy wychodziła; nasze spojrzenia się skrzyżowały. Znowu byłem sam w pokoju. W uszach ponownie zadźwięczała cisza. Usiadłem na krześle i zacząłem się nad wszystkim zastanawiać. Było mi żal, że nie jestem tak aktywny, w ostatnim czasie jak Av i Kylar, ale sam wiedziałem ze albo jedno, albo drugie.
      Kiedy obudziłem się następnego dnia, miałem niezłomną ochotę wszystkich przeprosić za moje zachowanie. Ku mojemu zdziwieniu to ja otrzymałem przeprosiny, sam nie wiedząc za co. Tak czy inaczej - pogodziliśmy się i zastanawialiśmy się nad najbliższymi ruchami Wuyi. Pewnym było, że ruszy na świątynię. Pytanie tylko kiedy?

wtorek, 17 listopada 2015

Rozdział XXVII

Czy to już koniec kolorowych dni? - Kylar


     - Ja wiem, że wy się teraz cieszycie, ale Fung będzie na nas wściekły - westchnęła Av w przestrzeń, a jej głos okrążył echem pomieszczenie, w którym tyle przed chwilą się wydarzyło. - W sumie, to będzie wściekły na mnie - powiedziała patrząc mi w oczy.
- Av ma rację. To nie jest dobry moment na rozmowę. Nie martw się, kiedyś opowiem ci moją historię - odwzajemniłem piękny uśmiech jakim mnie obdarzyła. - Kylar, mam prośbę. Nie mów już do mnie Jess. - poprosiła ze smutkiem. Wyczułem to.
- Dobrze - zgodziłem się nie pytając o wyjaśnienie.
Poczułem jak koleżanka ciągnie mnie za rękę. Chociaż ledwo potrafiłem ustać na nogach, z pomocą Av wyszedłem z zamku omijając gruzy leżące na ziemi. Gdy wsiadaliśmy na Doja, jeszcze raz spojrzałem na moją siostrę. Uśmiechnęła się, chociaż oczy miała nadal we łzach.
     Kiedy dolatywaliśmy już do naszej świątyni, zauważyłem, że śnieg zaczął topnieć, co bardzo mnie ucieszyło. Nie czułem już zimna i mogłem delektować się promieniami jakimi obdarzało mnie słońce. Niestety, brak snu przez kilka dni dał mi się we znaki i zacząłem ziewać. Spojrzałem na Av. Była zamyślona i również wyglądała na zmęczoną.
- O nie… - szepnęła do siebie kiedy Dojo zaczął lądować.
- Co się stało?
- Mistrz Fung, to się stało. Już na nas czeka.
Zeskoczyliśmy z Doja, a jasne oczy nauczyciela nas przeszyły.
- Które z was wpadło jak na ten przepiękny pomysł - spytał na pozór spokojnie. Poczułem się winny danej sytuacji.
- To byłem…
- To był mój pomysł - przerwała mi koleżanka. - Ja wpadłam na to, by zabrać Kylara do Aklorii.
- Ach tak - mruknął. Na jego twarzy uwydatniło się kilka nowych zmarszczek wskazujących na zdenerwowanie. Av kontynuowała, mimo beznadziejności swojego położenia.
- Na początku nie chciał się zgodzić, ale w końcu mi się udało go przekonać.
- Co było dalej?
- Kazałam jej go odczarować. Powiedziała, że nie może. Potem trochę walczyliśmy, - pomasowała swoje ramię jakby dopiero teraz przypomniała sobie o walce - a potem, okazało się, że Akloria to siostra Kylara. - Mistrz Fung nie miał ani trochę zdziwionej miny. Dlaczego?
- Wtedy… zamienił się w lodowy posąg - zadrżała, jakby nagle przeszyło ją zimno. Z dokładnością obserwowałem każdy jej ruch. - Szukaliśmy sposobu by go odczarować. Wtedy ona przypomniała sobie jakieś starodawne zaklęcie. Udało jej się.
- Coś jeszcze?
- Przy okazji wpadł Jack - powiedziała ze strachem.
- Co? - spytałem.
- A no tak. Ty też nie wiesz. Spicer ma teraz Ogon Węża i Odwracające Lustro.
Mistrz Fung zbladł. Ta informacja najwyraźniej bardzo go ruszyła. Av skruszyła się jeszcze bardziej.
- Drodzy uczniowie, czeka nas koniec świata - Mistrz zamknął oczy. - Taki wybryk niewątpliwe zasługuje na karę. Obawiam się tylko, że tydzień zmywania, który cię czeka, Av, to może być bardzo miła rzecz w porównaniu z możliwymi zdarzeniami.
- Tak, Mistrzu - ukłoniła się pokornie.
- Mistrzu jeszcze jedno pytanie - wtrąciłem się. - Wiedział pan o tym, że Akloria to moja siostra?
- Tak - powiedział i odwrócił się i kierując kroki w stronę ogrodu.
Nie mogłem w to uwierzyć. Darzę naszego nauczyciela ogromnym szacunkiem, a on nie powiedział mi o tak istotnej rzeczy? Dlaczego to przede mną zataił i odszedł nie udzielając więcej informacji? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
- Widzę, że jakieś grube sprawy się tu dzieją - powiedział znienacka Indy, stając za Av. Dziewczyna szybko się odwróciła i zaczęła mówić z podniesionym głosem. Po jej skrusze nie został nawet cień.
- Ty! Jak mogłeś tak po prostu nas olać?! Kylar o mało co nie zginął! Akloria ledwo dała radę go uchronić od wiecznej postaci lodowego sopla!
- Spokojnie! Może przyjdziecie do mojego pokoju i spokojnie sobie pogadamy? - zaproponował kolega. Prawie parsknąłem śmiechem
- Spokojnie to ja ci mogę skopać tyłek!
- Przestańcie! - krzyknąłem. - Tak Indy, za chwilę do ciebie przyjdziemy.
- No i super! Przyszykuję picie i jakieś przekąski.
Przynajmniej on miał dobry humor. Spojrzałem na Av, która stała otępiała z zaciśniętymi pięściami. Jej mina była bezcenna.
     Zapukałem niepewnie do pokoju Indiego. Nadal nie dowierzałem, że nas do siebie zaprosił.
- Wchodzić!- odpowiedział mi wesoły okrzyk.
Otworzyłem drzwi i wybuchłem śmiechem. Na parapecie stało małe radyjko, które wydawało ciche dźwięki wesołej muzyki. Po środku pokoju stał, kwadratowy stolik, a na nim trzy kwadratowe szklanki i dwie miski. Jedna pełna chipsów, a druga z żelkami. Do tego wszystkiego dochodziła jakaś śmieszna lampa, która co chwilę zmieniała kolory. Nie wiedziałem, że Indy gustuje w takim stylu. Dość kiczowatym, trzeba przyznać.
- Nie przeszkadza ci to, że jestem w piżamie? - spytałem co pierwsze przyszło mi na myśl. Nie był to dobry sposób na zaczęcie rozmowy.
- Nie! Siadaj!
Usiadłem na jego łóżku, a ten rozlał jakiś słodki napój do szklanek i wręczył mi naczynie. Zawsze wolałem napoje gazowane od soków.
- Jak przyjdzie Av, to wszystko nam opowiesz - zadecydował.
- No w porządku - powiedziałem. - Indy, mam się ciebie bać? Nigdy... no wiesz… - nie wiedziałem jak w prost powiedzieć co mam na myśli. Liczyłem, że przyjaciel domyśli się ukrytego sensu mojej nie dokończonej wypowiedzi.
- Oj, no wiem - powiedział machając ręką. - Chcę z wami spędzić trochę czasu i pogadać!
- To miło - powiedziała nasza koleżanka, która właśnie wtargnęła do pokoju. Oczywiście, zdanie było przyprawione hektolitrami sarkazmu.
- O! I są wszyscy! Kylar, opowiedz tę historię o swojej siostrze.
- ...ja? - spytałem zaskoczony.
- No, a kto? Akloria to twoja siostra, nie moja - zaśmiał się.
Av bez słowa usiadła obok mnie na łóżku, a Indy na przeciwko nas. Ustawił krzesło oparciem w naszą stronę i usiadł rozkrokiem, opierając podbródek na dłoniach. Towarzysze na mnie spojrzeli. Jeden - pełen ciekawości wypisanej na twarzy. Zmęczona mina drugiej mówiła: ,,Opowiadaj szybciej, chcę już iść spać’’.
- Nie mam za dużo wspomnień związanych z moją siostrą. Miałem wtedy tylko trzy latka. Ona miała piętnaście. Rodzice musieli wysłać ją do szkoły z internatem. Bardzo ją za to przepraszali, ale nie mieli pieniędzy. Z utrzymywaniem naszego domu był ciągły problem. Nie wiedziałem nic więcej co się przydarzyło mojej siostrze. Po prostu zniknęła. Podsłuchałem kiedyś rozmowę rodziców, którzy mówili właśnie o Jess. Właśnie wtedy przypomniałem sobie, że w ogóle mam siostrę. W tej rozmowie usłyszałem, że stracili z nią kontakt. Podobno uciekła z Brazylii szukając lepszego życia, a oni nie mieli jej tego za złe. Wręcz się obwiniali. Nigdy ich o nią nie spytałem. Zapamiętałem parę wspomnień z nią, jak się mną opiekowała. A teraz... teraz ją znalazłem. Jest naszym wrogiem. Nadal nie wiem o co chodzi.
- No dobra, myślałem, że masz większe rodzeństwo. Coś kiedyś wspominałeś o jakimś bracie - rzekł Indy nie odnosząc się do opowiedzianej przeze mnie historii.
- Mam, ale przyrodnie. Do tego sporo kuzynostwa - odpowiedziałem. - Nie, skończmy ten temat. Porozmawiajmy o czymś weselszym - mówiąc to wziąłem spory łyk napoju.
- Mam karty. Możemy pograć.
- No dawaj! - zawołała Av wreszcie się ożywiając. - Ogram was!
- Już to widzę. - uniosłem brwi i uśmiechnąłem się, chcąc niewerbalnie przekazać, że ze mną nie pójdzie tak łatwo.
Dostałem z łokcia w ramię.
- Au! Kobieto! - wrzasnąłem rozcierając tworzącego się sinika. Ta odpowiedziała mi delikatnym chichotem.
     Była już piąta gra. Trzy razy wygrała Av, a raz Indy. Liczyłem, że uda mi się zdobyć jedno honorowe zwycięstwo. Nie, jednak nie. Nasza koleżanka ograła nas po raz kolejny.
- Cieniasy! - zaśmiała się.
- Znalazła się stara pokerzystka.
Spojrzałem na zegarek, ale przypomniałem sobie, że zostawiłem go w pokoju. Stawiałem, że jest około pierwszej. Mimowolnie zamknąłem powieki i zasnąłem.
     Z silnego snu wyrwał mnie dziwny dźwięk; ktoś cicho pochrapywał. Leżałem w niewygodnej pozycji na łóżku, nadal w pokoju Indiego, który smacznie spał na krześle. Nie zmienił miejsca przez całą noc. Zdecydowałem się wstać, ale uniemożliwiło mi to coś opierające się o moją nogę. Moje ruchy blokowała głowa Av, która właściwie była źródłem słodkiego chrapania. Uśmiechnąłem się pod nosem, podniosłem lekko jej głowę i podłożyłem poduszkę. Pewnie czułaby się nieswojo gdyby wiedziała w jakiej jest spała pozycji. Wstałem i przeciągając się, rozejrzałem się po pokoju, w którym panował niesamowity bałagan. Przejechałem wzrokiem na biurko Indiego. Było tam pełno notatek, rysunków i jakiś szkiców. To tym zajmował się nasz kolega w wolnym czasie? Jak najciszej uchyliłem drzwi i wyszedłem z pokoju rzucając ostatni raz spojrzenie śpiącej, a co za tym idzie, niewinnej Av. Poszedłem zrobić sobie śniadanie. Jednakże postanowiłem, że zrobię większą porcję, tak żeby najedli się wszyscy. I tak nie miałem nic specjalnego do roboty. Myślałem co przyrządzić i zdecydowałem się na naleśniki. W końcu wszyscy je lubią, zwłaszcza nasza koleżanka.
     Ciasto było już gotowe. Na stole rozłożyłem talerze, dżem porzeczkowy, cukier, czekoladę oraz świeże owoce w misie i zacząłem smażyć naleśniki. Po chwili, do kuchni przyszedł Indy i Dojo.
- Dzień dobry! - powiedziałem.
- Dzień dobry! - odpowiedzieli razem przyglądając się talerzom i moim poczynaniom. Chwilę później weszła Av. Spojrzała na naleśniki a potem na mnie i szeroko się uśmiechnęła.
- Uwielbiam cię! Zostań moim prywatnym kucharzem!
Zacząłem się śmiać i spojrzałem przez okno. To co ujrzałem, spowodowało, że mój uśmiech znikł. Kawałek drogi od nas, na niebie, szalała burza mająca jaskrawy, zielonym odcieniem. Grzmot, spowodował, że wszyscy podbiegli do okna. Domyślaliśmy się co może być przyczyną burzy. A raczej kto.