wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział XV

Przysługa - Kylar


     - Dobranoc! - powiedział Indy. 
- Dobranoc - odpowiedziałem.
Od czasu gdy mam leżeć w łóżku i starać się nie wstawać, co było głupim zaleceniem Mistrza Funga, moi towarzysze często mnie odwiedzali. Nie narzekam, gdyż miło mi się z nimi rozmawia i przynajmniej mi się nie nudzi. Od tych paru dni opiekuje się mną Dojo. Jest jak nadopiekuńcza babcia z połączeniem wiecznie gadającego o bzdurach dziadka. Tak, mówię o swoich dziadkach, których bardzo kocham mimo ich wad.
     Av jest ostniatnio smutna z powodu utraty jej Ostrza Zawieruchy. A Indy? On jak zwykle cichy i nic o sobie nie opowiada, przynajmniej zbyt wiele. Jestem ciekaw dlaczego. Próbowałem nie raz zadawać mu pytania, ale zawsze zmieniał temat lub nie chciał nic powiedzieć. Myślę, że on nie zawsze taki był. Coś go w jakimś momencie odmieniło. Na pewno to nie jest tak, że ma wszystko gdzieś. Nie okazuje tego po sobie ale ja wiem, że tak naprawdę wieloma rzeczami się przejmuje. Poczułem, że zamykają mi się oczy. Zasnąłem.
Obudził mnie trzask. Chyba ktoś zbił coś szklanego.
- KURWA MAĆ! 
Tak, to była Av.
- To znaczy… OJEJU!
Wstałem, chociaż ledwo, bo zzułem okropny ból w ramieniu. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem moją koleżankę klęczącą nad rozbitą szklanką i rozlaną wszędzie wodą.
- Dzień dobry - powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
- Oh, cześć Kylar. Przepraszam, pewnie Cię obudziłam.
- Owszem, ale nic się nie stało.
Podniosłem wodę, stworzyłem z niej kulkę i zmieniłem w ciepłą parę, która uniosła się pod sufit.
- O tej umiejętności też nie wspominałeś.
- Jakoś zapomniałem.
- Jak się czujesz? - spytała zbierając szkło z podłogi.
- Nie tak źle, wczoraj było gorzej. Tylko czuję jakby ręka miała mi odpaść.
- Mistrz Fung powiedział, że jeszcze z tydzień i rana zacznie się goić. 
- Mam taką nadzieję - spojrzałem na obandażowaną rękę. - Gdzie Indy? Która godzina tak w ogóle?
- Indy? Nie widziałam go od rana. Jest chwilę po jedenastej. 
- Macie dziś dzień wolny? Bez treningów? 
- Wiesz co… nie mam pojęcia. Nie widziałam dziś nawet Mistrza ani Doja...
- Dojo śpi u mnie na macie - przerwałem jej. - Nie chce mnie odstąpić na krok - zaśmiałem się.
Av już zebrała wszystkie kawałki szkła i ruszyła dalej korytarzem. Udałem się za nią. - Nie widziałaś nikogo? Tak po prostu zniknęli?
- Chodź, sprawdzimy pokój Mistrza.
Doszliśmy do pokoju Funga i zapukaliśmy w drzwi. 
- Proszę - odpowiedział głos zza drzwi.
W pomieszczeniu był Indy rozmawiający wraz z nauczycielem.
- Dzień dobry uczniowie.
- Dzień dobry - odpowiedzieliśmy razem.
- Chcieliście porozmawiać? Proszę, możecie usiąść.
- Nie Mistrzu, po prostu zastanawialiśmy się gdzie jesteście. 
- Idźcie, potem do was dołączę - wtrącił Indy.
     Poszliśmy do kuchni i razem z Av zrobiliśmy śniadanie. Jedną ręką próbowałem zrobić ciasto na naleśniki ale nie dało rady i potrzebowałem pomocy. Na szczęście, ze smażeniem nie było już problemu. Stół był już uszykowany. Av nałożyła na pierwszego naleśnika dżem porzeczkowy i popijała go kawą. W tym czasie ja piłem herbatę i jadłem suchego naleśnika. Lubiłem jeść takie zwykłe, bez niczego. Popatrzyłem na Av, tak słodko jadła. W tym samym momencie, kiedy to zdanie przeszło mi przez myśl, upadła jej na kolana część śniadania. 
- Cholera, nic mi dziś nie idzie - westchnęła.
- A co dzisiaj jest? 
Av spojrzała na kalendarz ze zdjęciem Mistza Funga i Doja na okładce. Selfie z wakacji.
- Dzisiaj jest piątek trzynastego.
- Wierzysz w takie zabobony? 
- Nie, ale jak widać... Powinnam.
- To tylko przesądy. Gorszy dzień miałaś wczoraj, prawda?
Av rzuciła mi mordercze spojrzenie.
- No dobrze, przepraszam. Przynajmniej możesz nie czuć się osamotniona. Nie tylko tobie Akloria skopała tyłek. 
- No super. Załóżmy kółko frajerów.
- Tylko nie zapomnijmy zaprosić Jacka!
Obydwoje zaczęliśmy się śmiać.
     Siedziałem na schodach przy wejściu do świątyni i myśląc oglądałem piękny zachód słońca, gdy podpełzł do mnie Dojo.
- Hej Kylar! Może powinieneś odpocząć? 
- Po czym? Po leżeniu przez już chyba pięć dni? Nudzę się. Już chyba wolę te cholerne treningi.
- No, na razie nic na to nie poradzisz. 
- Dojo czy ty też uważasz, że mamy za mało Shen Gong Wu? W naszej krypcie są tylko dwa.
- No wiesz, kiedyś bywało gorzej.
- Właśnie. Chyba czas zawitać u naszego serdecznego kolegi Jacka! 
- Pewnie... CO?! NIE! Ty nigdzie nie idziesz! - krzyknął smok.
- Dojo. Czy ty myślisz, że będę miał problem okraść Spicera? Zrobię to nawet z chorą ręką, a ty mi w tym pomożesz - uśmiechnąłem się do niego.
- Nie pomogę ci! Nie ma mowy!
- No proszę…
- Nie i nie przekonasz mnie.
Zrobiłem maślane oczy, które zawsze na niego działały.
- O nie, nie, nie! Nie rób tego! Odejdź! 
- Dojo… - nadal próbowałem go przekonać.
- Nie i koniec!
- No cóż. Będę musiał pójść na piechotę. Pacjent jakoś poradzi sobie bez lekarza.
- Czy to jest szantaż? Nie mogę cię zostawić! - kłócił się smok.
- To chodź ze mną.
- Manipulują mną jak chcą - wymamrotał z niechęcią.
     Dojo się powiększy. Odlatując spojrzałem na świątynie. Av i Indy sprzątali w tym czasie swoje pokoje. Może nie zobaczyli jak odlatuję. 
Siedziba Jacka była tuż przed nami. Dojo obleciał ją dookoła i wylądował za budynkiem. Zsiadłem z niego. Wszędzie zaczęło robić się ciemno. Wskoczyłem na mur ale poczułem, że jeszcze bolą mnie niektóre części ciała. Smok był na moim zdrowym ramieniu i owinął wokół niego swój ogon. 
- Jesteś pewien Kylar? Możemy jeszcze zawrócić.
- Tak, jestem pewien. 
     Było tu parę robotów, które patrolowały okolicę, ale ominięcie ich nie stanowiło problemu. Zeskakując przebiegłem szybko do ściany budynku. Na szczęście, moje nogi były całe. Teraz uświadomiłem sobie, że nie wziąłem swojej Kuli Tornami, więc musiałem zdać się na swoje umiejętności. Otworzyłem tylne wejście bez najmniejszego problemu. Jack ty idioto, drzwi nie umiesz zamknąć? Pomieszczenie było spore. Nie zwracałem na to co tu się znajduje, bo dzięki smokowi wiedziałem gdzie chowa swoje Wu. Przedmioty znajdywały się w piwnicy gdzie również Jack ma swoją pracownię. Skradając się przeszedłem przez parę korytarzy i znalazłem schody prowadzące na dół. Zszedłem i schowałem się zaraz za jakąś półką, bo zobaczyłem Wuyę i Jacka.
- O co może chodzić tej kobiecie... - powiedziała pytająco Wuya.
- A bo ja wiem? Ma bzika na punkcie tego Kylara.
- No właśnie to mnie zainteresowało. Czemu akurat on? 
- Może jej się spytaj? W końcu jest chyba po złej stronie. 
- Handel Shen Gong Wu z nią też by nie zaszkodził. Przecież ma Ogon Węża! Musimy go zdobyć!
- Tak? A potem znowu będziesz chciała mnie zabić. Wolę cię w postaci ducha.
- JACK! Nie irytuj mnie!
- A ty umyj zęby! Jedzie ci z paszczy! 
- Powiedział ten, który się perfumuje przeterminowaną wodą kolońską z przeceny.
- Teraz przegięłaś! 
Jack zamachnął się na fioletowego ducha i jego ręka przeleciała przez Wuyę. Tak bardzo chciało mi się z niego śmiać. Dojo zakrywał buzię ręką aby nie wybuchnąć chichotem. Dobra, było miło, ale to nie był mój cel by się nabijać z tych półgłówków. Gdzie jest Wu? - Zadawałem sobie tę pytanie. Przechodziłem między regałami metalowych półek, które wyglądały jak w magazynach, gdzie znajdowały się same graty i śmiecie. Trafiłem na jakąś skrzynię. Tamci dwoje nadal się wyzywali, więc nawet gdyby mocno skrzypiała mogłem ją otworzyć. Podnosząc wieko zajrzałem do środka. Była pusta. Cofając się od skrzyni, potknąłem się o jakąś rurę i upadłem na jakieś metalowe rupiecie. 
- Chyba mamy intruza! - krzyknęła Wuya. 
Jack od razu przybiegł na miejsce w którym byłem przeszywając mnie swoimi krwistoczerwonymi oczyma.
- Kogo my tu mamy! Kylar przyszedł odzyskać skradzione Wu?- zaśmiał się - Jackboty na niego!
Nagle ze strony schodów przyleciało parę robotów, które ruszyły na mnie wysuwając piły z różnych miejsc. Jednego wepchnąłem prosto w kolejnego robota. Następnego pozbawiłem głowy.
- Rubin Ramzesa! - krzyknął Jack. 
Znalazłem się w czerwonym polu energii. Nie mogłem się ruszyć i poczułem jak moc Wu rzuca mną w jedną z półek, a potem na środek pomieszczenia. Jeden z blaszaków chwycił mnie za ramiona jednocześnie je ściskając. Poczułem okropny ból w miejscu jeszcze niezagojonej rany. 
- Ah! Puszczaj mnie! - mimowolnie mi się wyrwało.
- O! Boli cię rączka? - zaśmiał się mściwo.
- Widać, że trafił się nam w ręce wojownik wody! Brawo Jack! 
- To co z nim zrobimy?
- Najpierw mnie puścicie a potem oddacie Wu! - wykrzyknąłem ze złością. 
Nadal czułem przeszywający ból w ramieniu. Modliłem się, żeby ten robot mnie uwolnił lub chociaż poluźnił uścisk.
- Zabawny jesteś chłopcze - syknęła Wuya. 
Zorientowałem się, że nigdzie w okolicy nie ma Doja.
     Robot przycisnął mnie do ziemi tak, żebym ukląkł na oba kolana. 
- Są tu inni? Czy byłeś tak głupi, że przylazłeś sam? - dorzucił Jack.
- Na pewno mniej głupi niż ty! 
- Może się ciebie pozbędę i będę miał cię z głowy!
- Ten idiota może nam się przydać.
Znowu? To już był czwarty raz kiedy dałem się złapać. Czułem się żałośnie. (Oh, a to dopiero piętnasty rozdział!)
- Pięść Tebigonga! - krzyknął ktoś za mną.
Robot, który mnie trzymał rozleciał się na kawałki a większa jego część wleciała prosto w Spicera. Dojo mnie uratował i podał Shen Gong Wu. 
- Jack ty idioto! Wstawaj i walcz! - krzyknęła Wuya.
Wykorzystałem moment i zobaczyłem gdzie znajdowała się reszta interesujących mnie przedmiotów. Były w jakieś brzydkiej, starej gablocie. Chwyciłem Monetę Modliszki i Ostrze Zawieruchy. Wskoczyłem wraz ze smokiem na schody i zacząłem uciekać. Usłyszałem strzały Jackbotów za sobą. Ledwo uniknąłem jednego z pocisków, ale udało się. Wybiegliśmy z budynku, Dojo się powiększył i po chwili odlatywaliśmy z posesji Jacka. 
- Było blisko.
- Dzięki za pomoc, bez takiego smoka nie dałbym rady. 
     Zsiadając z Dojo upadłem na kolana. Av i Indy do mnie już biegli.
- Mówiłam ci, żebyś więcej tak nie znikał! - krzyknęła na mnie zielonooka. - Gdzieś ty znowu był kretynie!?
Indy pomógł mi wstać. 
- Po twoje Wu koleżanko. 
Av rozdziawiła buzię. 
- Ale jak… - zająkała się. - Ukradłeś je od Jacka? 
Wręczyłem Ostrze Zawieruchy Av do ręki. 
- Załóżmy, że to taka przysługa - uśmiechnąłem się.


piątek, 24 lipca 2015

Rozdział XIV

Tytuł też został skradziony? - Av

Kylar trzy dni leżał nie przytomny. Kiedy tylko dowiedziałam się, że otworzył oczy, od razu poleciałam go odwiedzić. Wcześniej Mistrz Fung zabraniał mi wchodzić do jego pokoju. Kilka razy zagadywałam Indiego o zdrowie kolegi, ale ten wiedział tyle samo co ja. Byłam pewna, że się o niego martwi ale nie chciał tego pokazywać. Przez moje roztargnienie nie byłam w stanie pomóc przy obronie Shen Gong Wu przed Jackiem Spicerem. Gdyby panowie nie mieli przy sobie Wu żywiołów, a ja nie posiadałabym Giętkiego Lotosu to zostalibyśmy z niczym. To był przypadek, że mu się udało. Odbijemy to sobie. Ułożyłam się wygodniej kładąc ręce pod głowę. Było około godziny trzeciej w nocy a ja leżałam na dachu i patrzałam w niebo. Gwiazdy były takie piękne, a księżyc, który był w pełni był jedynym źródłem światła. Nie mogłam spać, więc myślałam o wszystkim. Uczuciami, które we mnie dominowały była ulga i strach. Za każdym razem kiedy zamykałam oczy, widziałam krwawiącego Kylara walczącego z Aklorią. Przecież mogła go zabić! Z drugiej strony nie zrobiła tego i oddała mu wygrane Shen Gong Wu. Czy to było zgodne z zasadami? Do zagadnień i pytań na które nie otrzymam odpowiedzi w najbliższym czasie dochodziły lodowe moce Kylara, cele Aklorii, pomalowane rzęsy Jacka Spicera i... skrytość Indiego. Brunet sprawiał wrażenie jakby odpychał wszystkich od siebie. Kiedy rozmawialiśmy przy ognisku powiedział, że nie ma rodziny. Czułam, że nie wypada pytać o więcej, ale tak bardzo chciałabym poznać go bliżej. Indy i Kylar różnili się od siebie pod każdym możliwym względem. Byli jak ogień i woda... Chwila. Tak, to ma sens. Postanowiłam, że będę miła dla poszkodowanego. Pomógł mi kiedy zapomniałam wziąć kurtki. Martwiłam się o niego. Miałam nadzieję, że przez jego lodowe sztuczki nikomu nie stanie się krzywda. A tak poza tym to... nie, Av, twoje myśli idą złym torem. Westchnęłam i zeskoczyłam z dachu. Moje stopy zaprowadziły mnie do kuchni gdzie zrobiłam kolegom herbatę. Może nie śpią. Gdy szłam z dwoma filiżankami ciepłego wywaru, zauważyłam, że w pomieszczeniu w którym spał Indy nie pali się światło. Przystawiłam ucho do cienkich drzwi i usłyszałam jego miarowy i spokojny oddech. Skoro spał postanowiłam, że nie będę mu przeszkadzać. Ostatnio chodzi zbyt przemęczony. Mijając drzwi Kylara zauważyłam, że świeci się światło. Na szczęście nasz Król Śniegu nie spał. Delikatnie uderzyłam dłonią pięć razy na co odpowiedział mi głos:
- Dojo, właśnie zbieram się do spania odpuść sobie...
- Hej, to nie Dojo! - powiedziałam przesuwając drzwi nogą, bo ręce miałam zajęte.
- Jesteś ostatnią osobą, której bym się tu spodziewał o tej porze.
- Niby dlaczego? Zrobiłam wam herbatę, ale Indy śpi. Nie chciałam go budzić.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z Av?
- Daj spokój, postanowiłam, że podziękuję ci za ten deszcz. A raczej jego brak.
- Jaki de... A no tak. Nie ma sprawy – uśmiechnął się. – Wiesz tak naprawdę nie mam ochoty na herbatę.
- To sobie, do cholery, rano dodasz kostki lodu i będziesz mieć mrożoną - skrzywiłam się.
- Tak, to ty – zaśmiał się i spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami.
- Chyba jednak jestem śpiąca. Dobranoc.
- Słodkich snów – uśmiechnął się. Odpowiedziałam tym samym.
Spóźniona biegłam na trening i obiecałam sobie, że już więcej nie pójdę tak późno spać. Na miejscu zastałam Indiego i Doja ze zwojem Shen Gong Wu. Mistrza na całe szczęście jeszcze nie było.
- W końcu! Myślałem, że się nie zainteresujesz! - powiedział Dojo.
- Przepraszam, naprawdę. Gdzie jest Wu?
- Wybieramy się do Brazylii.
- Taka okazja – usłyszałam za sobą głos Kylara. – Nie odwiedzę domu.
- Przywiozę ci pamiątkę – powiedziałam i cmoknęłam jednocześnie wchodząc na powiększonego już Doja. Cieszyłam się, że wreszcie odwiedzimy miejsce gdzie jest ciepło.
Na niebie nie było żadnego obłoku. Spokojnie lecieliśmy przed siebie. Wiatr rozwiewał mój warkocz.
- Jakiego Shen Gong Wu szukamy?
- Indy wygrałeś... sądziłem, że spyta później – odezwał się Dojo. Ciemnooki tylko odsłonił rząd zębów i zakładając swoje rękawiczki bez palców powiedział:
- Ostrze Zawieruchy.
Ucieszyłam się. Ten dzień zapowiadał się cudownie
Wylądowaliśmy na wzgórzu. Ściągnęłam sweter, było mi gorąco. W pobliżu była rzeka i łąka pełna kwiatów. Ich zapach zawirował mi w nosie. Nienawidziłam tej woni.
- Ach, pamiętam kiedy chowałem to Wu... - powiedział Dojo uraniając łezkę wzruszenia. – Raimundo miał wielki sentyment do tego Ostrza i swojego domu.
Uśmiechnęłam się i zaczęłam szukać. „Gdybym była ostrzem władającym wiatrem to gdzie bym była”? Na pewno gdzieś na górze. Spojrzałam na najwyższe drzewo na polanie. Ogromna dziupla nie mogłaby być tam przez przypadek. Gdy wspinałam się na drzewo usłyszałam śmiech, na którego dźwięk przeszły mnie ciarki.
- Nie dostaniesz Ostrza! To jedno z Shen Gong Wu na którym najbardziej mi zależy!
- No proszę, Spicer! Mamy coś wspólnego. Wiatr – krzyknęłam. Podmuch powietrza zrzucił już-nie-tak-młodego geniusza zła z drzewa.
- Av, wszystko w porządku? - usłyszałam głos kolegi i dźwięk niszczonych robotów.
- Tak! - odpowiedziałam skacząc do tyłu i za pomocą kopnięć niszcząc dwa Jackboty. Byłam bardzo zdeterminowana. Ktoś taki jak Spicer nie mógł odebrać mi mojego Wu. Wtedy zobaczyłam ją i jej zielone oczy.
- Nie, tylko nie ty – szepnęłam.
- Nie ciebie się tu spodziewałam – powiedziała z wyrzutem spoglądając na swoje dłonie.
- A kogo?! Kylara, tak? - ślad po moim wspaniałym humorze zniknął. Pilnowałam się aby nie skoczyć szmacie do gardła.
- Tak, właśnie jego.
- No cóż – odetchnęłam. - Może gdybyś go prawie nie zabiła, to by tu był?!
- Czy coś się mu stało?
- Zaraz tobie się coś stanie! - krzyknęłam i rzuciłam się na drzewo w poszukiwaniu Wu. Liczyłam, że zdążę je zabrać zanim rozpocznie się Pojedynek Mistrzów. Akloria miała nadzieję na to samo.
- Av! - krzyknął Indy zauważając co się dzieje. Jacka nadal nie było na horyzoncie. Włożyłam rękę do dziupli, ale nie poczułam zimna metalu. Zauważając, że moja przeciwniczka jest wyżej, zaczęłam wspinać się po konarach. Tracąc równowagę oparłam się na czymś zimnym. Tak, było to Ostrze Zawieruchy. Tak, było za późno. Westchnęłam.
- Wyzywam cię na Pojedynek Mistrzów!
- Mój Giętki Lotos kontra twój Ogon Węża! - syknęłam.
- Kto pierwszy złapie miecz, wygra. Nie zdążyłam mrugnąć a już znalazłam się na arenie. Wszystko odbywało się w powietrzu a ja i Akloria stałyśmy na jednej z wielu platform. Miecz ukryty był w którejś z latających obok nas chmur. Adrenalina podskoczyła. Miałam nadzieję, że nie skończę jak Kylar.
- Gong Yi Tanpai – powiedziałyśmy spokojnie. Zauważyłam, że Spicer i Indy obserwują nas z zapartym tchem. Czyżby Wuya miała szlaban na wyjścia? Użyłam Giętkiego Lotosu i zaczęłam niszczyć chmury. Znienacka dotarł do mnie fioletowy płomień Aklorii.
- Nie będzie tak łatwo, moja droga – powiedziała. Upadłam na plecy. Byłyśmy w powietrzu, musiałam wykorzystać swój żywioł.
- Wiatr!
Akloria ani drgnęła. Świetnie. Nie pozostaje mi nic innego niż unikanie pocisków. Używając Ogona Węża, moja przeciwniczka znalazła się za mną, pociągnęła mnie za włosy i popchnęła. Udało mi się odpowiednio szybko wyciągnąć ręce do przodu i zrobiłam salto. Ułamek sekundy później zrozumiałam, co kobieta chciała zrobić kiedy pociągnęła mnie za włosy. Mój warkocz rozpadł się, a włosy przeszkadzały w obserwacji. Nie miałam czasu zaplatać ich na nowo.
- Ty szmato! - krzyknęłam.
Nie miałam czasu do stracenia. Zaczęłam wskakiwać w chmury. Poczułam kolejny pocisk. Odwróciłam się i walnęłam ją z pięści. Akloria się zdenerwowała i przygwoździła mnie do podłoża. Nie miałam jak się wyrwać, poczułam smak krwi w ustach.
- Szach-mat – syknęła mi do ucha i wyciągnęła rękę w stronę obłoku. Trzymała w dłoniach miecz. Moje Ostrze Zawieruchy. Wszystko zrobiło się normalne. Nie wstawałam z ziemi.
- Niezła wola walki, moja droga.
- Odwal się.
- Zaśmiała się i odwróciła w stronę swoich wygranych Wu. Giętki Lotos i Ogon Węża leżały na ziemi a po Ostrzu został tylko podłużny ślad w ziemi.
- Oddaj mi wygrane Wu! Nie możesz się poradzić z przegraną, słodziutka?
- Niby jak miałam je zabrać?! W tym samym momencie podbiegli do nas Indy i Dojo.
- Wszystko w porządku? - spytał Indy. Nie odpowiedziałam.
- Av ma rację – wtrącił Dojo. – Ona nie mogła wziąć Miecza. Takie są zasady.
- Gdzie jest Spicer?

***

- Ostrze Zawieruchy! Moje, tylko moje! - krzyczał Jack Spicer w swojej kryjówce. - Jack, ty idioto! MOGŁEŚ WZIĄĆ OGON WĘŻA A WZIĄŁEŚ JAKIŚ GŁUPI MIECZ?
- Tak! Patrz jaki fajny!
- JAAAAAAACK!
***

- Pomogę ci – powiedział Indy podając dłoń kiedy Akloria już odeszła.
- PORADZĘ SOBIE – krzyknęłam i wstałam. Zaraz później runęłam na ziemię. Ocknęłam się dopiero w drodze do świątyni. Nadal nie docierało to, w jaki sposób przegrałam. I pomyśleć, że Spicer trzyma teraz moje Wu. Robiło mi się słabo.
- Av, nowa szminka? - spytał Kylar kiedy Dojo wylądował. Dotknęłam swoich ust.
- To krew kretynie.
- Przepraszam. To chociaż pochwal się Ostrzem!
- Przegrałam.
- Co zrobiłaś? Z kim?!
- Przegrałam – powtórzyłam – na dobrą sprawę, przegrałam z Jackiem Spicerem. Kylar zdębiał. A Indy pokazał mu gestem, żeby lepiej nie komentował. Odetchnęłam i spokojnie opowiedziałam mu o szczegółach Pojedynku. Kiedy skończyłam poszłam do siebie. Spoglądając w lustro, zauważyłam, że moje rozpuszczone włosy gdzieniegdzie lepią się od niewielkiej ilości krwi, którą również miałam na ustach i łuku brwiowym. Doprowadziłam się do normalnego stanu i poszłam spać ignorując spotkanie z Mistrzem Fungiem.



środa, 22 lipca 2015

Rozdział XIII

Tajemnice i sekrety - Kylar



Usłyszałem cichy krzyk z pokoju obok. Wstałem szybko i wszedłem do miejsca, w którym był Indy. Siedział na swojej macie cały zdyszany i spocony. 
- Nic ci nie jest Indy? Znowu ten koszmar?
- Niestety tak - złapał oddech.
- Czemu nam o nim nie opowiesz? Może by ci ulżyło.
- Jest taka możliwość, ale na razie nie chcę o tym mówić.
- Spoko. Szanuję twoje zdanie. Idź spać, jest dopiero trzecia - powiedziałem patrząc na mój zegarek. - Dobranoc.
- Dobranoc. - odparł, opadając na plecy.
Zamykając drzwi, usłyszałem kroki. Był to Mistrz Fung idący w moją stronę. 
- Witam Mistrzu - powiedziałem kłaniając się.
- Witaj Kylar. Widzę, że nie śpisz. Chcę z tobą porozmawiać.
- Dobrze.
Przeszliśmy do budynku gdzie był pokój i sypialnia nauczyciela. Jego gabinet był przestronny z pięcioma dużymi i wygodnymi poduszkami, na których czasami siedzieliśmy podczas rozmów. Oprócz tego znajdywały się tu doniczki z roślinkami. Duży pokój na mało rzeczy. Usiedliśmy na poduszkach będąc twarzą w twarz.
- Kylar, chciałbym się dowiedzieć jak się czujesz po przygodzie z Aklorią - zaczął.
- Całkiem dobrze - skłamałem; kompletnie nie wiedziałem o czym myśleć, co robić. Nawet sprzeczki z Av nie poprawiały mi humoru na długo.
- Na pewno? Ostatnio kompletnie nie skupiasz się na treningach. Cały czas jesteś myślami gdzie indziej. 
- Wiem, muszę do siebie jeszcze dojść. Skąd zna Mistrz Aklorię? - jak najszybciej zmieniłem temat.
- Była kiedyś moją uczennicą.
- Naprawdę?
- Przyszła do mnie z prośbą o szkolenie. Nie nadawała się ona na smoka żywiołu, ale wyczułem w niej wielki potencjał. Niestety przy jednej misji znalazła potężny artefakt. Kryształ Purpuru.
- Oryginalna nazwa.
Mistrz podniósł jedną brew.
- Kontynuując. Ten kryształ dał jej moc. Moc, którą po części poznałeś. Kraina, w której Akloria urzęduje jest do niej przywiązana. Moc pochodzi właśnie z niej, a jej świat utrzymuje Aklorię w pewnych ryzach. Nie jestem pewien, do jakiego stopnia jest ograniczona.
- Czego ona właściwie chce? Akloria chyba nie ma na celu zawładnąć nad światem jak inni złoczyńcy.
- To prawda, ale niestety nie byłem w stanie poznać jej celu. Może jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć?
- Myślę, że nie - znowu skłamałem myśląc o nowych umiejętnościach.
- Dobrze. Jeśli będziesz chciał porozmawiać po prostu przyjdź, a teraz idź spać. Jutro kolejny trening!
- Dobranoc Mistrzu Fung.
Po treningu poszedłem na małe wzgórze zaraz za murem świątyni. Cały czas zastanawiałem się nad propozycją Aklorii. Po co ja jej jestem potrzebny? No cóż, przynajmniej nauczyła mnie przydatnej rzeczy. Do picia zawsze dodawałem sobie kostki lodu, które sam za plecami innych stworzyłem. W wolne popołudnia uczyłem się robić większe rzeczy z lodu. Wpadłem na pomysł. Wziąłem nieco wody z pobliskiego jeziora, uformowałem ją w kształt średniej wielkości miecza i zamroziłem. W jednej chwili trzymałem lodowy miecz w ręce. Broń nie topiła się pod wpływem ciepła mojego ciała. Widać, to taka kolejna mini umiejętność. 
- Co tam masz?
Wystraszony obróciłem się chowając lodowe ostrze za plecami. Av wspinała się na wzgórze, na którym stałem. Jej warkocz znowu tak pięknie powiewał na wietrze. Po chwili jej wspaniałe zielone oczy spojrzały w moje.
- Nic takiego. - powiedziałem zamieniając lód w wodę.
- Gadaj!
- Na pewno chcesz wiedzieć?
- Tak, chcę - stanowczo odpowiedziała.
- W takim razie proszę bardzo! 
Strumień wody wpadł prosto w twarz Av. Zacząłem biec w stronę świątyni. Dziewczyna krzyknęła moje imię i szybko ruszyła za mną.
Przy samym murze poczułem silny powiew wiatru i poleciałem plecami na ścianę. Trochę to zabolało. Koleżanka szybko pojawiła się obok mnie i skierowała podmuch powietrza tak abym stał.
Położyła rękę obok mojej głowy opierając się przy okazji o mur. Jej postawa sprświała wrażenie, że Av była wyższa niż ja. Spojrzała na mnie znowu tym swoim przeszywającym spojrzeniem. 
- Co ty przed nami ukrywasz?
- Miałbym coś przed wami ukry...
- NO MÓW! - przerwała mi. - Już nie raz widziałam jak się bawisz swoim żywiołem ale lód? To coś nowego.
- Skąd ty... A nie ważne. No, nauczyłem się.
- Tak niby sam z siebie? - przestała się opierać. Widać tamten gest miał na mnie wywrzeć presję. No cóż, nie zadziałało.
- No.. tak.
- Nie opowiadałeś co zdarzyło się podczas pobytu w pałacu tej kobiety. Dlaczego? - wypytywała.
- Nie mów nikomu proszę - milczała. - Obiecujesz? Wszytko ci powiem ale obiecaj.
- Obiecuję - odpowiedziała po chwili.
- Akloria mnie tego nauczyła.
- Nauczył cię tego nasz wróg?!
- Tak, dobrze słyszysz. 
- No ale... po co? Potem cię tak po prostu wypuściła? 
- Wiem, że to dziwne. Sam tego nie rozumiem do końca.
- To powiedz mi co dokładnie umiesz z tym lodem robić - zabrzmiało jak nakaz.
- Nie dużo na razie. Staram się go formować w różne kształty. 
- Takie jak ten miecz przed chwilą? 
- To też widziałaś? Boże, czuję się śledzony.
Nagle na mur wskoczył Indy. 
- O czym gadacie gołąbeczki w tym jakże ustrojnym miejscu?
Av zmarszczyła brwi i zmrużła oczy. 
- Zresztą, to mało ważna rzecz w tej chwili. Ujawniło się nowe Shen Gong Wu.
- Jakie teraz? - spytałem.
- Kula Tornami. Coś dla ciebie Kylar, mieści się w niej więcej wody niż wszystkie oceany razem wzięte.
- A moje będzie kiedy? - spytała oburzona Av.
- Kiedy indziej - odparł Indy.
Nasza koleżanka mamrotała coś pod nosem. Przeskoczyliśmy mur (co z tego, że przejście było 10 metrów obok) i pobiegliśmy w stronę środkowego placu. Dojo był już powiększony i na nas czekał.
- Wsiadajcie już! 
Pogoda była beznadziejna, chociaż mi deszcz nie przeszkadzał ani trochę. Wręcz uwielbiałem czasami na nim stać. Av była cała przemoczona, bo zapomniała wziąć kurtki, więc starałem się by krople deszczu ją omijały. Zauważyła to i uśmiechneła się w podzięce. 
- Dojo patrz! Tam jest jakaś wyspa! - wykrzyknął Indy. 
- No to lądujemy sprawdzić - odparł.
Dookoła panował sztorm. Byliśmy gdzieś na środku Oceanu Spokojnego, a tą wyspą, jak ją nazwał nasz kolega, były zwykłe czarne skały. Usłyszałem jakiś wystrzał i wszyscy się obróciliśmy. W naszą stronę leciała wielka sieć. Zdążyłem szybko zeskoczyć ze smoka, ale moi koledzy niestety nie. Po chwili leżeli na zimnych kamieniach próbując odplątać się z lin sieci. 
- Został tylko jeden do pokonania! - krzyknął nadlatujący Jack.
- Jestem pod wrażeniem - dodała Wuya.
- Czyżby? Ogień! - kula ognia, wydobyta z ręki Indiego poleciała w stronę Spicera, ale zrobił unik.
- Indy idioto! Lepiej spróbuj spalić te liny! - wtrąciła się Av.
- Są metalowe! - zaśmiał się szyderczo Jack.
Chyba nikt na mnie nie zwracał uwagi, więc pobiegłem szukać Wu. Znalazłem je w jednej ze szpar w skale. Chciałem sięgnąć po Kulę, lecz coś owinęło mi się wokół kostek u moich nóg i podniosło mnie do góry. To jeden z Jackbotów wyrzucił tę linę. 
- Shen Gong Wu jest moje! - powiedział Jack.
- W twoich snach! - odpowiedziałem. 
Zamieniłem sporo kropel w małe igiełki lodu, które przebiły i robota, i więzy. Spadłem boleśnie na plecy raniąc ramie o ostrą skałę. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem ogromną czerwoną szramę, ale teraz nie było czasu na zamartwianie się ranami. 
- Woda! 
Ogromna fala zmyła Jacka do oceanu. Chwyciłem Kulę Tornami wraz jeszcze jedną osobą. 
- Cześć Kylar - powiedziała Akloria. - Tęskniłeś? 
Była ubrana bardziej bojowo. Wysokie buty i coś w rodzaju tuniki do kolan.
- Wyzywam cię na Pojedynek Mistrzów Aklorio! Moje...
- Będziemy walczyć bez Shen Gong Wu. Tylko nasze moce.
- Dobrze, przyjmuję wyzwanie.
- Ten, kto pierwszy spadnie do wody bądź się podda - przegrywa.
- Zaczynajmy!
Av i Indy właśnie przybiegli; akurat by móc obserwować mój pojedynek. Powstały trzy platformy. Jedna duża, na której znajdowałem się ja i moja przeciwniczka, a następne dwie małe dla kibiców, chociaż Jack i Wuya nie mieli komu kibicować. 
- GONG YI TANPAI! - krzyknęliśmy.
Pierwszy atak rozpoczęła moja przeciwniczka. Z jej rąk wydobywały się fioletowe pociski. Uniknąłem parę ciosów lecz następny trafił mnie w brzuch i odrzuciło mnie na parę metrów. Na kamieniu rozlewała się krew z mojego ramienia ale się tym nie przejmowałem. Następny atak był mój. Z dołu oceanu przyciągnąłem potężną fale i skierowałem ją w stronę Aklorii. Stworzyła coś w rodzaju tarczy i woda rozprysnęła we wszystkie strony. Postanowiłem zaatakować wręcz, lecz niestety wojowniczka chwyciła mnie mocą i rzuciła na skraj platformy. Po chwili rzuciłem w nią kolejną falą wody. Tym razem nie zdążyła tak szybko zareagować i pod wpływem ciśnienia się zachwiała. Kolejny pocisk trafił mnie prosto w krwawiące ramie. Chciałem krzyknąć z bólu ale się powstrzymałem.
- Kylar! Ona się tobą bawi! Nie rozumiesz? - krzyknęła Av w moją stronę.
- Oh, sprytna dziewczynka. No dalej Kylar! Użyj swojej mocy!
- Co? Jakiej mocy? - wtrąciła się Wuya.
Kolejny pocisk poleciał w moją stronę, na szczęście w ostatniej chwili zrobiłem unik. Aklorii nie było już przede mną.
- Za tobą! - zawołał Indy.
Obróciłem się i dostałem falą energii, która odrzuciła mnie na drugi koniec wysepki. Nie mogłem wstać, wszystko mnie bolało i czułem się słabo. 
- No co Kylar! Boisz się użyć ataków, których cię nauczyłam? - wykrzyknęła. - Pamiętaj, że możesz się jeszcze poddać. 
Wstałem o ostatkach sił i rzuciłem w nią salwą sopli lodu. Pokruszyła je swoją purpurową mocą. Kolejny pocisk. Upadłem na kolana.
- Poddaj się zanim cie zabije! - zawołała Av.
- Ja.. nie mogę się poddać! - mówiąc to wstałem i próbowałem ustać na nogach.
- O to chodziło - tajemniczo powiedziała przeciwniczka. 
Salwa mocy tym razem zepchnęła mnie z platformy. 
Sztorm już ustał. Klęczałem a przede mną stała uśmiechnięta panna. Podała mi Wu do ręki, otworzyła portal i znikła wchodząc w niego. Zrobiło mi się ciemno pod oczami i odpłynąłem. 


***


Akloria usiadła przy stole. Jej przyjaciel Tekin, spoczął na krześle obok. 
- I jak? Pokonał cię? Nie masz Kuli Tornami.
- Nie pokonał. Oddałam mu. 
- Co? Dlaczegou? 
- Dobrze wiesz, że mam co do niego plany. A to był dla niego test, który zdał. A zresztą, trzeba się dzielić rzeczami z rodzeństwem, czyż nie?
- Kylar jest twoim bratem? 
- Zapomniałam, o tym jak ty naprawdę mało o mnie wiesz. 
Uśmiechnęła się i wzięła łyk herbaty.


***


Obudziłem się, ale nawet nie próbowałem wstawać. Gdy tylko otworzyłem oczy poczułem ból głowy i ramienia. Bolało mnie całe ciało, ale te części najbardziej. Spojrzałem na rękę. Była obandażowana a w jednym miejscu przebijał się kolor krwi. 
- O! Wstałeś! - Ucieszył się Dojo wskakując mi na brzuch.
- Ou! - zajęczałem.
- Oj, przepraszam. Zapomniałem, że jesteś taki poobijany.
- Ile czasu minęło?
- Dzisiaj mija trzeci dzień odkąd jesteś nieprzytomny. 
- Trzeci dzień?! Coś się wydarzyło w tym czasie?
- Właściwie to tak. Jack zaatakował naszą świątynie.
- Wszyscy są cali? 
- Tak. Niestety, ukradł nam: Odwracające Lustro, Monetę Modliszki i Rubin Ramzesa. 
- Czyli większość naszego Wu. Gdzie Av i Indy?
- Na treningu, a ja się tobą opiekuje! - zawołał uradowany.
- Musze do nich iść...
- Co to, to nie. Masz tu siedzieć i się nie ruszać z miejsca.
- No super. Utknąłem w łóżku ze smokiem jako opiekunką.