wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział XV

Przysługa - Kylar


     - Dobranoc! - powiedział Indy. 
- Dobranoc - odpowiedziałem.
Od czasu gdy mam leżeć w łóżku i starać się nie wstawać, co było głupim zaleceniem Mistrza Funga, moi towarzysze często mnie odwiedzali. Nie narzekam, gdyż miło mi się z nimi rozmawia i przynajmniej mi się nie nudzi. Od tych paru dni opiekuje się mną Dojo. Jest jak nadopiekuńcza babcia z połączeniem wiecznie gadającego o bzdurach dziadka. Tak, mówię o swoich dziadkach, których bardzo kocham mimo ich wad.
     Av jest ostniatnio smutna z powodu utraty jej Ostrza Zawieruchy. A Indy? On jak zwykle cichy i nic o sobie nie opowiada, przynajmniej zbyt wiele. Jestem ciekaw dlaczego. Próbowałem nie raz zadawać mu pytania, ale zawsze zmieniał temat lub nie chciał nic powiedzieć. Myślę, że on nie zawsze taki był. Coś go w jakimś momencie odmieniło. Na pewno to nie jest tak, że ma wszystko gdzieś. Nie okazuje tego po sobie ale ja wiem, że tak naprawdę wieloma rzeczami się przejmuje. Poczułem, że zamykają mi się oczy. Zasnąłem.
Obudził mnie trzask. Chyba ktoś zbił coś szklanego.
- KURWA MAĆ! 
Tak, to była Av.
- To znaczy… OJEJU!
Wstałem, chociaż ledwo, bo zzułem okropny ból w ramieniu. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem moją koleżankę klęczącą nad rozbitą szklanką i rozlaną wszędzie wodą.
- Dzień dobry - powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
- Oh, cześć Kylar. Przepraszam, pewnie Cię obudziłam.
- Owszem, ale nic się nie stało.
Podniosłem wodę, stworzyłem z niej kulkę i zmieniłem w ciepłą parę, która uniosła się pod sufit.
- O tej umiejętności też nie wspominałeś.
- Jakoś zapomniałem.
- Jak się czujesz? - spytała zbierając szkło z podłogi.
- Nie tak źle, wczoraj było gorzej. Tylko czuję jakby ręka miała mi odpaść.
- Mistrz Fung powiedział, że jeszcze z tydzień i rana zacznie się goić. 
- Mam taką nadzieję - spojrzałem na obandażowaną rękę. - Gdzie Indy? Która godzina tak w ogóle?
- Indy? Nie widziałam go od rana. Jest chwilę po jedenastej. 
- Macie dziś dzień wolny? Bez treningów? 
- Wiesz co… nie mam pojęcia. Nie widziałam dziś nawet Mistrza ani Doja...
- Dojo śpi u mnie na macie - przerwałem jej. - Nie chce mnie odstąpić na krok - zaśmiałem się.
Av już zebrała wszystkie kawałki szkła i ruszyła dalej korytarzem. Udałem się za nią. - Nie widziałaś nikogo? Tak po prostu zniknęli?
- Chodź, sprawdzimy pokój Mistrza.
Doszliśmy do pokoju Funga i zapukaliśmy w drzwi. 
- Proszę - odpowiedział głos zza drzwi.
W pomieszczeniu był Indy rozmawiający wraz z nauczycielem.
- Dzień dobry uczniowie.
- Dzień dobry - odpowiedzieliśmy razem.
- Chcieliście porozmawiać? Proszę, możecie usiąść.
- Nie Mistrzu, po prostu zastanawialiśmy się gdzie jesteście. 
- Idźcie, potem do was dołączę - wtrącił Indy.
     Poszliśmy do kuchni i razem z Av zrobiliśmy śniadanie. Jedną ręką próbowałem zrobić ciasto na naleśniki ale nie dało rady i potrzebowałem pomocy. Na szczęście, ze smażeniem nie było już problemu. Stół był już uszykowany. Av nałożyła na pierwszego naleśnika dżem porzeczkowy i popijała go kawą. W tym czasie ja piłem herbatę i jadłem suchego naleśnika. Lubiłem jeść takie zwykłe, bez niczego. Popatrzyłem na Av, tak słodko jadła. W tym samym momencie, kiedy to zdanie przeszło mi przez myśl, upadła jej na kolana część śniadania. 
- Cholera, nic mi dziś nie idzie - westchnęła.
- A co dzisiaj jest? 
Av spojrzała na kalendarz ze zdjęciem Mistza Funga i Doja na okładce. Selfie z wakacji.
- Dzisiaj jest piątek trzynastego.
- Wierzysz w takie zabobony? 
- Nie, ale jak widać... Powinnam.
- To tylko przesądy. Gorszy dzień miałaś wczoraj, prawda?
Av rzuciła mi mordercze spojrzenie.
- No dobrze, przepraszam. Przynajmniej możesz nie czuć się osamotniona. Nie tylko tobie Akloria skopała tyłek. 
- No super. Załóżmy kółko frajerów.
- Tylko nie zapomnijmy zaprosić Jacka!
Obydwoje zaczęliśmy się śmiać.
     Siedziałem na schodach przy wejściu do świątyni i myśląc oglądałem piękny zachód słońca, gdy podpełzł do mnie Dojo.
- Hej Kylar! Może powinieneś odpocząć? 
- Po czym? Po leżeniu przez już chyba pięć dni? Nudzę się. Już chyba wolę te cholerne treningi.
- No, na razie nic na to nie poradzisz. 
- Dojo czy ty też uważasz, że mamy za mało Shen Gong Wu? W naszej krypcie są tylko dwa.
- No wiesz, kiedyś bywało gorzej.
- Właśnie. Chyba czas zawitać u naszego serdecznego kolegi Jacka! 
- Pewnie... CO?! NIE! Ty nigdzie nie idziesz! - krzyknął smok.
- Dojo. Czy ty myślisz, że będę miał problem okraść Spicera? Zrobię to nawet z chorą ręką, a ty mi w tym pomożesz - uśmiechnąłem się do niego.
- Nie pomogę ci! Nie ma mowy!
- No proszę…
- Nie i nie przekonasz mnie.
Zrobiłem maślane oczy, które zawsze na niego działały.
- O nie, nie, nie! Nie rób tego! Odejdź! 
- Dojo… - nadal próbowałem go przekonać.
- Nie i koniec!
- No cóż. Będę musiał pójść na piechotę. Pacjent jakoś poradzi sobie bez lekarza.
- Czy to jest szantaż? Nie mogę cię zostawić! - kłócił się smok.
- To chodź ze mną.
- Manipulują mną jak chcą - wymamrotał z niechęcią.
     Dojo się powiększy. Odlatując spojrzałem na świątynie. Av i Indy sprzątali w tym czasie swoje pokoje. Może nie zobaczyli jak odlatuję. 
Siedziba Jacka była tuż przed nami. Dojo obleciał ją dookoła i wylądował za budynkiem. Zsiadłem z niego. Wszędzie zaczęło robić się ciemno. Wskoczyłem na mur ale poczułem, że jeszcze bolą mnie niektóre części ciała. Smok był na moim zdrowym ramieniu i owinął wokół niego swój ogon. 
- Jesteś pewien Kylar? Możemy jeszcze zawrócić.
- Tak, jestem pewien. 
     Było tu parę robotów, które patrolowały okolicę, ale ominięcie ich nie stanowiło problemu. Zeskakując przebiegłem szybko do ściany budynku. Na szczęście, moje nogi były całe. Teraz uświadomiłem sobie, że nie wziąłem swojej Kuli Tornami, więc musiałem zdać się na swoje umiejętności. Otworzyłem tylne wejście bez najmniejszego problemu. Jack ty idioto, drzwi nie umiesz zamknąć? Pomieszczenie było spore. Nie zwracałem na to co tu się znajduje, bo dzięki smokowi wiedziałem gdzie chowa swoje Wu. Przedmioty znajdywały się w piwnicy gdzie również Jack ma swoją pracownię. Skradając się przeszedłem przez parę korytarzy i znalazłem schody prowadzące na dół. Zszedłem i schowałem się zaraz za jakąś półką, bo zobaczyłem Wuyę i Jacka.
- O co może chodzić tej kobiecie... - powiedziała pytająco Wuya.
- A bo ja wiem? Ma bzika na punkcie tego Kylara.
- No właśnie to mnie zainteresowało. Czemu akurat on? 
- Może jej się spytaj? W końcu jest chyba po złej stronie. 
- Handel Shen Gong Wu z nią też by nie zaszkodził. Przecież ma Ogon Węża! Musimy go zdobyć!
- Tak? A potem znowu będziesz chciała mnie zabić. Wolę cię w postaci ducha.
- JACK! Nie irytuj mnie!
- A ty umyj zęby! Jedzie ci z paszczy! 
- Powiedział ten, który się perfumuje przeterminowaną wodą kolońską z przeceny.
- Teraz przegięłaś! 
Jack zamachnął się na fioletowego ducha i jego ręka przeleciała przez Wuyę. Tak bardzo chciało mi się z niego śmiać. Dojo zakrywał buzię ręką aby nie wybuchnąć chichotem. Dobra, było miło, ale to nie był mój cel by się nabijać z tych półgłówków. Gdzie jest Wu? - Zadawałem sobie tę pytanie. Przechodziłem między regałami metalowych półek, które wyglądały jak w magazynach, gdzie znajdowały się same graty i śmiecie. Trafiłem na jakąś skrzynię. Tamci dwoje nadal się wyzywali, więc nawet gdyby mocno skrzypiała mogłem ją otworzyć. Podnosząc wieko zajrzałem do środka. Była pusta. Cofając się od skrzyni, potknąłem się o jakąś rurę i upadłem na jakieś metalowe rupiecie. 
- Chyba mamy intruza! - krzyknęła Wuya. 
Jack od razu przybiegł na miejsce w którym byłem przeszywając mnie swoimi krwistoczerwonymi oczyma.
- Kogo my tu mamy! Kylar przyszedł odzyskać skradzione Wu?- zaśmiał się - Jackboty na niego!
Nagle ze strony schodów przyleciało parę robotów, które ruszyły na mnie wysuwając piły z różnych miejsc. Jednego wepchnąłem prosto w kolejnego robota. Następnego pozbawiłem głowy.
- Rubin Ramzesa! - krzyknął Jack. 
Znalazłem się w czerwonym polu energii. Nie mogłem się ruszyć i poczułem jak moc Wu rzuca mną w jedną z półek, a potem na środek pomieszczenia. Jeden z blaszaków chwycił mnie za ramiona jednocześnie je ściskając. Poczułem okropny ból w miejscu jeszcze niezagojonej rany. 
- Ah! Puszczaj mnie! - mimowolnie mi się wyrwało.
- O! Boli cię rączka? - zaśmiał się mściwo.
- Widać, że trafił się nam w ręce wojownik wody! Brawo Jack! 
- To co z nim zrobimy?
- Najpierw mnie puścicie a potem oddacie Wu! - wykrzyknąłem ze złością. 
Nadal czułem przeszywający ból w ramieniu. Modliłem się, żeby ten robot mnie uwolnił lub chociaż poluźnił uścisk.
- Zabawny jesteś chłopcze - syknęła Wuya. 
Zorientowałem się, że nigdzie w okolicy nie ma Doja.
     Robot przycisnął mnie do ziemi tak, żebym ukląkł na oba kolana. 
- Są tu inni? Czy byłeś tak głupi, że przylazłeś sam? - dorzucił Jack.
- Na pewno mniej głupi niż ty! 
- Może się ciebie pozbędę i będę miał cię z głowy!
- Ten idiota może nam się przydać.
Znowu? To już był czwarty raz kiedy dałem się złapać. Czułem się żałośnie. (Oh, a to dopiero piętnasty rozdział!)
- Pięść Tebigonga! - krzyknął ktoś za mną.
Robot, który mnie trzymał rozleciał się na kawałki a większa jego część wleciała prosto w Spicera. Dojo mnie uratował i podał Shen Gong Wu. 
- Jack ty idioto! Wstawaj i walcz! - krzyknęła Wuya.
Wykorzystałem moment i zobaczyłem gdzie znajdowała się reszta interesujących mnie przedmiotów. Były w jakieś brzydkiej, starej gablocie. Chwyciłem Monetę Modliszki i Ostrze Zawieruchy. Wskoczyłem wraz ze smokiem na schody i zacząłem uciekać. Usłyszałem strzały Jackbotów za sobą. Ledwo uniknąłem jednego z pocisków, ale udało się. Wybiegliśmy z budynku, Dojo się powiększył i po chwili odlatywaliśmy z posesji Jacka. 
- Było blisko.
- Dzięki za pomoc, bez takiego smoka nie dałbym rady. 
     Zsiadając z Dojo upadłem na kolana. Av i Indy do mnie już biegli.
- Mówiłam ci, żebyś więcej tak nie znikał! - krzyknęła na mnie zielonooka. - Gdzieś ty znowu był kretynie!?
Indy pomógł mi wstać. 
- Po twoje Wu koleżanko. 
Av rozdziawiła buzię. 
- Ale jak… - zająkała się. - Ukradłeś je od Jacka? 
Wręczyłem Ostrze Zawieruchy Av do ręki. 
- Załóżmy, że to taka przysługa - uśmiechnąłem się.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz