sobota, 26 grudnia 2015

Kirats Christmas Story


      Kiedy biały puch zstąpił z nieba, a wszystko pokryło się szronem, bynajmniej nie z winy Kylara, było wiadome, że grudzień zawitał u bram tybetańskiej świątyni gdzie szkolili się wojownicy. Jak wiadomo, klasztor nosił w sobie wiele osób różnego pochodzenia, jak i różnych wierzeń. Mimo wszystko, Mistrz Fung poprosił swoich podopiecznych, aby spotkali się z nim przy stole okrytym śnieżnobiałym obrusem, w ramach tradycji. Nauczyciel sądził, że uda mu się w ten sposób zintegrować i zjednoczyć młodych mnichów, aby w przyszłości jeszcze efektowniej mogli zwalczać zło stąpające po Ziemi. Nie, nie chodziło o Jacka Spicera. 
      Z większym lub mniejszym zapałem, uczniowie przystąpili do świątecznych przygotowań. Av pochodziła z kraju, który jest naprawdę religijny, ale niestety, nie szło tego zaobserwować przez wykrzykiwane do swoich przyjaciół wulgaryzmy, kiedy oni wieszali świąteczne ozdoby. 
- Te sople kogoś zabiją! - wrzasnęła kiedy zobaczyła jak wojownik wody zdobi futrynę ostrymi jak brzytwa lodowymi szpicami.  
Rozplątujący lampki blondyn przerwał na chwilę zajęcie i stając za zajętym manipulowaniem lodu Kylarem, przesunął go tak, aby stał centralnie pod zrobionym przez siebie soplem.
- Stój tu przez chwilę, dobra? - powiedział i odsunąwszy się z miejsca delikatnie tupnął w  zamarzniętą ziemię. Podmuch wiatru sprawił iż ostre kolce wylądowały tuż obok skupionego na zdobieniu ścian szronem chłopaka. 
- Brett, daj sobie spokój, chociaż w święta - syknęła Av w kierunku niedoszłego oprawcy. Wojownik ziemi przewrócił oczyma i wrócił do rozplątywania kolorowych światełek. 
W tym samym czasie, kiedy Indy pomagał w strojeniu choinki swoimi płomyczkami i kiedy kolejna gałązka poszła z dymem, do drużyny dołączył Dojo, niosący zwój w swoich łuskowatych łapach.
- Co tym razem nasz mały przyjacielu? - spytał Indy próbując ukryć gdzieś resztki popiołu po kolejnej spalonej części drzewka wyróżniające się na białej od śniegu ziemi.
- Nie mów, że jakieś Shen Gong Wu. - Zmęczona Av zjawiła się zdyszana obok Indiego i smoka. Właśnie powiesiła świąteczne girlandy na słupach okalających teren świątyni. Wojowniczkę wiatru martwiła nieobecność Bretta i Kylara, którzy najpewniej znowu toczyli gdzieś pojedynek, zapewne o jakieś niewłaściwe spojrzenie czy źle wypowiedziane do drugiego słowo. 
- Tym razem to nie Shen Gong Wu. To lista zakupów od Mistrza - powiedział Dojo i zaczął rozwijać zwój, który znalazł się aż pod stopami Indiego, stojącego półtorej metra od stworzenia. 
- Kiedy mamy lecieć? - spytał Kylar, który właśnie zadowolony z siebie podszedł do grupy. Za nim dumnie kroczył Brett. Rzucił szybkie spojrzenie wojownikowi ognia, które tylko on potrafił odczytać. Z powodu dziwnego zachowania tej dwójki nikt nie mógł poznać co się miedzy nimi właśnie wydarzyło. Raczej nikt nie sądził, że zdołali zakopać topór wojenny.
- Najlepiej zaraz - oznajmił Dojo powiększając swoje rozmiary. 
Chcąc nie chcąc, Av przejęła listę napisaną przez nauczyciela i wyjęła długopis wetknięty w kartki swojego notatnika, który zawsze miała przy sobie. 
- No, panowie, jedziemy na zakupy.
Wbrew pozorom, zdanie nie było wypowiedziane z entuzjazmem. Av spojrzała na Indiego. W wymienionym spojrzeniu widać było przekonanie przyjaciela, że nic dobrego z tego wypadu nie wyniknie.
      Pięknie przystrojona galeria handlowa wywarła na mnichach bardzo pozytywne wrażenie. Srebrne kule przewieszone przez dwa piętra budynku lśniły w blasku wszędobylskich lampek. Wszystkie wystawy, przyprószone sztucznym śniegiem, mieniły się dużą ilością świątecznych barw, prześcigając się w obfitości ozdób, aby zadziałać na wzrok klienta. Zniesmaczona Av kichnęła od masy mieszających się ze sobą zapachów. Woń pierników dochodząca z małej kawiarenki i nie tanie perfumy jakimi były spryskane ubrania w markowych sklepach nie były dobrym połączeniem. Mnisi od razu nabrali ochoty by opuścić te przesłodzone miejsce, lecz wiedzieli, że nigdzie indziej nie dostaną wszystkich potrzebnych rzeczy w jednym miejscu. 
Wszyscy wspólnie postanowili, że dobrą rzeczą będzie podzielenie się zadaniami. Aby uniknąć wszelkich sprzeczek, Av ruszyła z Kylarem w poszukiwaniu większej ilości ozdób, a Indy i Brett w drugą stronę, po przedmioty przeznaczone na prezenty dla wypisanych mnichów w świątyni. Warto wiedzieć, iż wojownicy żywiołów nie byli jedynymi mieszkańcami xiaolińskiej świątyni. Niestety, uczniowie nie mieli przyjemności poznać nikogo oprócz Mistrza, który jednocześnie zarządzał wszystkimi organami. 
      Kiedy Brett i Indy narzekali na to, że muszą kupić prezenty dla osób, których w życiu nie widzieli, a Av razem z Kylarem sprzeczali się o kolor łańcuchów, pewien czerwonowłosy geniusz zła knuł jak stać się współczesnym Ebenezerem i zepsuć święta wszystkim mieszkańcom miasta. Swą wiedzę na temat katolickich tradycji czerpał z dość niepewnych źródeł, jakim była książka z rytuałami. Studiując lekturę i jedząc trzeci talerz świątecznych ciastek, zastanawiał się jaki smar powinien zakupić swoim robotom pod choinkę. Ciastko upadło na podłogę, ale Jack Spicer nie wyglądał na zasmuconego tym faktem, bo właśnie odnalazł idealny sposób na rozwiązanie swoich problemów. Otrzepał brudny od okruszków podkoszulek i natychmiast zabrał się do pracy. 
      - Widziałeś gdzieś Kylara? 
Nie było co ukrywać, Av nie wiedziała, czy to ona zgubiła się pośród gąszczy najróżniejszych sklepów, czy to Kylar po prostu ją zostawił. Już od dobrej połowy godziny starała się go odnaleźć. Niestety, wszechobecni ludzie nie ułatwiali wojowniczce wiatru tego zadania i ta, zdeterminowana i obładowana pakunkami, błądziła uliczkami galerii. Poczuła momentalną ulgę gdy w sklepie z ubraniami dostrzegła czarną, rozwichrzoną czuprynę Indiego. Okazało się, że on również gdzieś zapodział kolegę. 
      Błądząc między kiczowatymi stoiskami ze świątecznymi ozdobami, Kylar znalazł coś niezwykle interesującego. Święty Mikołaj siedzący na kole Yin Yang pozdrawiał go pokazując cztery palce. 
- Av, zobacz jakie to tandetne. Nawet nie potrafią odtworzyć znaku zwycięstwa - zaśmiał się i odwrócił. Obok niego nie było Av, ani nikogo innego. Wszędzie zrobiło się pusto, co w obecnym przedświątecznym okresie było co najmniej dziwne. Został tylko ten dziwny Święty Mikołaj na samym środku ogromnej sali. Wywołało to w chłopaku uczucie niepokoju, ale instynkt podpowiadał mu aby się do niego zbliżyć.

- Kim jesteś? 
 Kylar nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Jego uwadze nie umknął fakt, że oczy białobrodego starca zapłonęły ciemną czerwienią.
- Co to ma być do cholery? – zdziwiony wojownik podszedł ostrożnie do Świętego. Dopiero z bliska zdołał dostrzec, że ten jest mechaniczny. 
- Musisz odszukać swych wszystkich przyjaciół, cała trójka jest gdzieś rozsiana; przyprowadź też waszej świątyni pana - odezwał się głosem starego, ale pełnego sił człowieka.
- Co mam zrobić? Przecież tu nikogo nie ma!
-Kto szuka ten znajdzie, nikt się nie zgubi, przecież wszyscy jesteście duzi. –Wypowiedział te słowa, a jego oczy zgasły.
- Świetnie - wzdychnął. -  Nie dość, że nie wiem gdzie zacząć, to nie wiem czego szukać.

      Wojownik wody ruszył w stronę największej z sal. Wchodząc do niej, poczuł się bardzo nieswojo. Było zupełnie inaczej niż przed paroma minutami. Cisza, spokój, jak i wewnętrzna równowaga ogarniały całe pomieszczenie. Jakby z daleka, dało się wyczuć jakieś dziwne wibracje jakiejś nieznanej, mistycznej energii. Szybkim krokiem ruszył w stronę z której dochodziły. Instynkt wskazywał mu, w którą stronę ma się udać. Trochę błądził, ale ostatecznie dotarł do sklepu z kulami śnieżnymi.  Jego oczom ukazały się ogromne regały, wypełnione po brzegi śnieżnymi kulami. We wszystkich odbijał się blask lampy oświetlającej pomieszczenie. Porażony światłem Kylar musiał przez chwilę zasłonić swoje oczy. Kiedy już zdołał je otworzyć, miał okazję przyjrzeć się przedmiotom poustawianym na regałach. Wszystkie ozdoby podpisane były jakimiś imionami i nazwiskami. Chłopak, z ciekawości, wziął pierwszą z brzegu do rąk i przeczytał na głos:
- Billie Joe Armstrong.
Mężczyzna znajdujący się w środku śpiewał i kołysał się jakby był na jakimś koncercie rockowym, lecz nie było słychać żadnej muzyki. Jedynie kroki Kylara odbijały się echem po pomieszczeniu. Brazylijczyk odłożył kulę na miejsce i zauważył, że jego ręce były blade niczym płatki śniegu.

       Chłopak zaczął poszukiwania od swojej koleżanki z drużyny. Po jakimś czasie udało mu się dostrzec kulę podpisaną jej imieniem i nazwiskiem. Po dokładnym obejrzeniu kuli, Kylar stwierdził, że nie ma tam tyle samo śniegu co w pozostałych. Za to, w środku kuli była  dziewczyna, której długie włosy miarowo poruszały się na wietrze. Wyglądała na wyciszoną i zadowoloną, lecz zdolną do wszystkiego. Kąciki ust Kylara podniosły się w półuśmiechu. Podrzucił kulę w dłoni i powiedział do siebie:
-Czysta Av.
Wojownik wody odłożył przedmiot na ladę, zaraz przy kasie i zaczął szukać przedmioty przypisanego Indiemu. 
      Dużo trudniej było mu znaleźć chłopaka panującego nad ogniem. Znużony poszukiwaniami już od niechcenia przyglądał się regałom. Gdy w końcu dostrzegł litery układające się w napis: Indy Shen, Kylar zobaczył coś dziwnego. Chłopak stał, a część śniegu wyglądająca jak popiół unosiła  się w przestrzeni niby zatrzymana w czasie. Wzrok czarnowłosego ucznia świątyni wyglądał tam na nieobecny; jak zombie.  Widząc to, Kylar nieco się zdziwił. Mimo wszystko, nie chciał spędzać więcej czasu w tym dziwnym świecie i odłożył kulę obok kuli Av. Został Mistrz Fung i Brett. Wojownik wody postanowił nie zwracać uwagi na wojnę jaka toczyła się między nim, a władającym ziemią. Nie było wiadome o co chodzi w tej dziwnej grze. Być może, jeśli nie zdobędzie wszystkich kul, to jego przyjaciele zginął, a tego Kylar za nic w świecie nie chciał. Żwawym krokiem ruszył na dalsze poszukiwania. 
      Ulga spłynęła na ucznia kiedy zobaczył kulę Bretta. Z dystansem wziął ją do swoich dłoni i przyjrzał się siedzącej w niej postaci. Blondyn był na pustym stadionie, ze słuchawkami w uszach. Wszystko oprócz murawy pokrył śnieg. Zamrożona woda, za każdym razem posłusznie ją omijała. Bez dłuższego zastanowienia wojownik wody odłożył kolejną kulę na ladę.
      Znalezienie Mistrza Funga stało się najtrudniejszym wyzwaniem. Kylar szukał pod Fung, a nawet Fugi, ale kula przepadła jak kamień w wodę. Zdenerwowany uczeń zaczął błądzić alejkami sklepu, przeszukiwał każdy zakamarek. Przez nieuwagę strącił jedną z kul, która roztrzaskała się na piasek. Z jej wnętrza uleciał fioletowy dymek i rozproszył się po całym sklepie. Kylar nie zwrócił na ten fakt większej uwagi. W końcu, coś zasłużyło na jego uwagę. Przed nim stała ogromna, oszklona szafa, podpisana: „Największe postacie Chin”. Obok nazwisk takich jak Chase Young, czy Dashi, Kylar znalazł kulę podpisaną Mistrz Fung.
- On ma na imię Mistrz? O co tu chodzi? - zadał sobie pytanie.
W szklanym przedmiocie, rzeczywiście dostrzegł swojego nauczyciela. Stał on przy jakiejś nieznanej świątyni. 
Dopiero teraz do młodego wojownika doszło, że wszystkie sytuacje w kulach są mocno związane z postaciami, które były im przypisane. Zamyślony Kylar poszedł z powrotem do mechanicznego Mikołaja. U jego stóp zobaczył coś przypominające cztery siatki na zakupy. Włożył tam kule swoich przyjaciół. W chwili gdy ostatnia kula znalazła się w miejscu jej przypisanym, cała podstawa Ying Yang zaczęła się szybko obracać, a wojownik wody upadł. Ból głowy ćmił jego umysł, był w stanie tylko otworzyć  oczy. Nie zdołał się ruszyć, był w jakimś ogromnym, kolorowym pomieszczeniu. Z trudem przyjął pozycję bojową, gotów do posłania potężnego tsunami jeśli będzie trzeba. Niestety, nie zdołał nic zrobić, bo wszystkie światła zgasły i wszystko spowiła ciemność.

      Indy właśnie wszedł do księgarni, bo postanowił zakupić kilka książek dla mnichów, aby powiększyć bibliotekę świątyni o jakieś ciekawe tomy. Wszedł między półki i rozkoszując się zapachem świeżo wydrukowanych książek zaczął wędrówkę. Nagle, regał za jego plecami runął. Indy przestraszył się tego gwałtownego trzasku, więc szybko spojrzał za siebie, ale niestety nic dostrzegł. Dosłownie nic. Regał przy którym znajdował się uczeń świątyni stał niewzruszony, tylko ludzie znikli z pomieszczenia. W oczy rzuciła mu się naprawdę duża księga; był pewien, że wcześniej jej tu nie było. Leżała na ozdobionej kwiatami szafce. Obok wazonu znajdowało się pudełko śniadaniowe.  Zaciekawiony Indy podszedł do opasłego tomu, w którym zawiłymi słowami było napisane żeby odnalazł swoich przyjaciół, bo są sensem jego życia. 
Chłopak zamyślił się i zamykając księgę zobaczył znak Ying Yang. Indy szedł za głosem instynktu - wziął pudełko i wyszedł księgarni. Zdziwił się gdy wychodząc z pomieszczenia nie poczuł zapachu galerii handlowej, ani nie słyszał gwaru kupujących ludzi. Zdziwienie ucznia świątyni osiągnęło apogeum kiedy ujrzał działające ruchome schody. Beznamiętnie ruszył w ich kierunku i wjechał na górę. Jedynym oświetlonym pomieszczeniem była cukiernia. Kolorowy szyld w kształcie ciastka zapraszał go do środka. Właśnie tam udał się Indy. Wchodząc w towarzystwie ciarek na plecach, od razu poczuł zapach czekolady. Zaciągnął się słodkim aromatem i wolno wypuścił powietrze. Cały czas miał przy sobie pudełko śniadaniowe. Podszedł do półki i zobaczył na niej całą masę czekoladowych i piernikowych ludzików. Na każdej podstawce, na której ludziki były postawione, widniały dwie litery wyglądające jak inicjały. Chłopak poszedł na zaplecze, gdzie przechowywano wszystkie wyroby. Jego zdziwienie było ogromne, gdy zobaczył wielką armię ciastek. Różnorodne postacie wykonane z piernikowego ciasta miały włosy z czekolady. Podstawa figurki ludzika ze znajomą Indiemu twarzą była opatrzona dwiema literami A. Nie przyglądając się, Chińczyk schował figurkę do pudełka, które miał przy sobie. 
W oddali zobaczył stojącego staruszka, którego bardzo dobrze kojarzył. Podszedł do niego spokojnym krokiem i obejrzał go z wszystkich stron. Podobnie jak Av, był zrobiony z piernika, a wąs i bródkę miał  z ciemnej czekolady. Na podstawie Indy zauważył coś dziwnego, a mianowicie litery M.F.. Był pewny, że to Fung, ale nie wiedział czemu pierwsza litera to M.. Zakłopotany postanowił nie zastanawiać się nad tym zbyt długo i stwierdził, iż spróbuje znaleźć Bretta. Wojownik ziemi wyglądał nieco inaczej niż pozostali. To pewnie przez włosy - przeszło Indiemu przez myśli. Brett był cały z czekolady, ale włosy miał z migdałów. Upewniając się, że to przyjaciel z drużyny jeszcze rzucił okiem na inicjały. Wszystko się zgadzało, więc Indy podniósł go i umieścił w pojemniku razem z Mistrzem i Av. Do znalezienia został tylko Kylar. 
      Czarnowłosy chłopak szukał go przez dłuższy czas, lecz nigdzie go nie było. Indy zrobił się głodny przez nieustanne poszukiwania i podszedł do blachy pełnej świeżo upieczonych pierników. Gdy sięgnął po jednego z nich rozpoznał w nim wojownika wody. Zaklął w myślach, bo wiedział, że nie jest pisana mu konsumpcja pierników. Z pustym żołądkiem włożył piernikowego Kylara do pudełka i z powrotem ruszył w stronę księgarni. 
      Gdy dotarł do sklepu z książkami postawił pudełko na miejsce i otworzył księgę, w tym samym miejscu gdzie była ona otwarta wcześniej. Wtem poczuł jakby był trafiony czymś w głowę. Kiedy się obudził, czuł, że jest jakby skrepowany i nie może wydusić z siebie słowa. Indy znajdował się w jakimś dziwnym sklepie z setkami figurek.   
      Av weszła właśnie do sklepu z ozdobami. Według dziewczyny pomieszczenie wyglądało jakby zwrócił na nie jednorożec. Wszędzie znajdowały się kolorowe bombki w kształcie reniferów, czy miniaturowe Mikołaje, których wojowniczka wiatru tak bardzo nienawidziła. Przeciskając się przez tłum ludzi, doszła do działu z łańcuchami na choinkę. Wyjęła zrobioną przez siebie listę i zaczęła wykreślać co już udało się jej dostrzec w tym sklepie. Kiedy znów spojrzała na łańcuchy, stwierdziła, że coś jest nie tak. Zobaczyła nagą, białą ścianę, przy której wcześniej stała półka z wyłożonymi łańcuchami. Nagle wszystko ucichło. Zaniepokojona uczennica spojrzała za siebie i ujrzała pusty sklep.
-Jakiś alarm czy co? – zapytała sama siebie. Jej wzrok ponownie powędrował na ścianę, ale  tym razem nie była pusta. We wcześniejszym miejscu gdzie były łańcuchy, pojawił się napis głoszący ideę przyjaźni i świątecznego ducha.
-O co tu chodzi...? - zadawała pytanie w przestrzeń. Była bardzo zaniepokojona, a po chwili jeszcze bardziej zdenerwowana. - Który sobie żartuje?! To nie jest śmieszne… Brett! Indy! Kylar! 
W końcu dotarło do niej, że jest sama. Rozejrzała się trochę po sklepie, ale nic dziwnego nie rzuciło się jej w oczy, oczywiście oprócz braku irytujących ludzi. Wyszła ze sklepu z dziwnym uczuciem. Jej umysł nie potrafił zrozumieć co mogło się stać. Starała się odtworzyć napis ze ściany, ale jakoś nie bardzo utkwił jej w pamięci. 
Kątem oka, na interaktywnej mapie galerii, zobaczyła jeden świecący punkt. Był to sklep z zabawkami.
- To chyba ma sens… - powiedziała sama do siebie i ruszyła w głąb centrum handlowego, tak jak wskazywała wcześniej przestudiowania mapa. 
      Przez całą drogę miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, patrzy na nią i chichocze. Czuła się bardzo nieswojo, a skrywany przez trzysta sześćdziesiąt dni lęk zaczął się budzić. Zdenerwowana Av złamała zasadę wszystkich znanych jej horrorów i odwróciła się. Będąc w ciemnym korytarzu, ujrzała kontur jakiejś małej postaci. Przełknęła głośno ślinę i przyspieszyła kroku spoglądając częściej za siebie. W końcu zaczęła biec. Za sobą słyszała jakiś gwar, ale nikogo nie widziała, co bardzo dziewczynę irytowało i wypełniało strachem. Szybko dobiegła do sklepu z zabawkami i zamknęła drzwi. W pośpiechu przewróciła regał i je zastawiła.
- Nie chcę wiedzieć co to było… - wyszeptała zadyszana wojowniczka wiatru.

      Podniosła głowę i spojrzała przed siebie. Krzyknęła, gdy przed jej oczami ukazały się mechaniczne elfy pakujące zabawki do pudełek. 
- Jak ja ich nienawidzę… nienawidzę… nienawidzę…
Odruchem było, że postanowiła zaatakować mechanicznych pomocników Świętego Mikołaja. Gwałtownie poruszyła rękoma, ale z jej dłoni nie dobył się żaden podmuch wiatru. Spojrzała na nie i cicho zaklęła, odkrywając, że jest tu bezbronna.  
      Dziewczyna zaczęła rozglądać się po sklepie. Przechodząc przez alejki dalej czuła na sobie czyjś wzrok, ale starała się go ignorować. Przeszła do drugiej części sklepu i ujrzała rzędy dość niskich półek, na których poustawiane były lalki.  Dziewczyna spacerowała między pułkami i oglądała zabawki. W końcu zobaczyła jedną, która się wyróżniała. Mistrz Fung, zapakowany jako lalka z „Edycji Legendarnej”. Każdy szczegół był odwzorowany idealnie, a wszystkie detale zachowane. Chwyciła pudełko ze swoim nauczycielem i zaczęła wędrować dalej.
Lalki były porozstawiane w nieładzie, bez żadnego porządku. Poirytowana Av znalazła w końcu Indiego. Jego podobizna była równie świetnie zrobiona. Łuk, strzały jako dodatki, oraz ten wzrok oznaczający, że ma wszystko w dupie. Idealnie.
      
Długo błądziła szukając kolejnych wojowników, aż zupełnie przypadkiem znalazła wojownika ziemi. Blondyn ze słuchawkami na uszach wyglądał zupełnie normalnie, tak samo jak dzisiejszego dnia.  Dziewczyna musiała znaleźć jeszcze figurkę przedstawiającą Kylara. Bez zahamowań zaczęła po prostu przetrząsać wszystkie półki w dziale z lalkami, zrzucała jedną za drugą. W końcu znalazła i bez zbędnych rozczuleń ruszyła do drzwi. Znów ogarnęło ją uczucie, że jest obserwowana.
Wzięła głęboki oddech i przesunęła regał, którym zastawiła drzwi. Otworzyła je powoli i wynurzając tylko głowę zza futryny sklepu, rozejrzała się. Spojrzała kilka razy w prawo i w lewo, odtworzyła powrotną drogę do sklepu z ozdobami i wybiegła. Od razu usłyszała dziwny hałas, jakby coś lądowało na dachu. Przestraszona przyspieszyła bieg i toczyła wyścig ze swoim strachem. Zostały jej do pokonania dwa zakręty do znalezienia się znów w prowizorycznie bezpiecznym miejscu. Hałasy zdawały się ją doganiać, a ta biegła jak najszybciej umiała. Kiedy usłyszała za swoimi plecami gromkie: Ho! Ho! Ho! łzy napłynęły jej do oczu, bo już wiedziała kto ją goni. Została jej ostatnia prosta. Trzaskając drzwiami wbiegła do sklepu z ozdobami i szybko znalazła się pod napisem. Rzuciła pod nie lalki. Zakręciło się jej w głowie i upadła. 
      Brett wszedł do sklepu muzycznego znajdującego się w centrum galerii. Nie miał ochoty na poszukiwanie wymyślnych prezentów. Chciał kupić kilka par słuchawek i po prostu wyjść. W pewnym momencie coś wyjątkowo zwróciło jego uwagę. Na ścianie wisiała duża płyta winylowa przedstawiająca symbol Yin Yang. Chłopak nigdy nie widział czegoś podobnego i przejechał po niej opuszkiem palca. Kiedy się od niej odsunął i spojrzał przez swoje ramię i ujrzał zupełnie pusty sklep. Zdziwił się, bo jeszcze minutę temu wręcz robiło się tu od klientów. Brett rozejrzał się po całym sklepie, ale jego uwaga znów została przykuta przez płytę znajdującą się na ścianie. Tym razem obok niej pojawiła się jakaś życiowa mądrość, głosząca jakieś - według Bretta - sentymentalne dyrdymały.
      Chłopak wyszedł ze sklepu i pierwszym co zauważył było światło dobiegające z dołu. Wojownik ziemi szybkim krokiem ruszył w kierunku schodów. Idąc usłyszał dziwny dźwięk pracujących maszyn, tak jakby w centrum handlowym były prowadzone jakieś prace remontowe. Brett zadawał sobie takie same pytania jak reszta drużyny postawiona w podobnych sytuacjach. Dlaczego nie było światła i gdzie wyparowali wszyscy klienci?
      Dotarł do sklepu z ubraniami, tak jak prowadziło go światło. Wchodząc przez drzwi nie poczuł żadnego zapachu typowego dla sieciówek mających odzież w swoim asortymencie. Ujrzał całe połacie wszelakich okryć. W większości były to koszulki porozwieszane według kolorów. Na każdej koszulce widniał jakiś cytat i jego autor. Brett chwycił pierwszą koszulkę z brzegu. Była biała z błękitnymi rękawami. Kiedy ją odwrócił, zobaczył, że schludnym pismem była napisana jakaś życiowa mądrość. Odwrócił ją i dowiedział się, że autorem zdania był Mistrz Fung.
- To się może przydać. - powiedział do siebie Brett i zapakował koszulkę do swojego plecaka. Przeglądał ubrania dalej i odnalazł Indiego na czerwonym, obarczonym płomieniami T-Shircie. Widniało na nim zdanie, które kiedyś wypowiedział do wojownika ziemi. Uśmiechając się pod nosem zaczął szukać koszulki ze słowami Av. Zdołał przeszukać wszystkie czarne ubrania w sklepie, ale nie znalazł żadnego tekstu opisanego jej nazwiskiem. Gdy już chciał zrezygnować i zacząć szukać koszulki z Kylarem, rzuciła mu się w oczy dziwna ciemnoszara damska bluzka z dość interesującymi, ale ostrymi słowami. Brett uśmiechnął się, bo od razu było wiadome czyja to koszulka. 
      Przechodząc pomiędzy wieszakami, wojownik ziemi zaczął rozglądać się za ubraniem Kylara. Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale rozpoczął przeczesywanie wszystkich odcieni niebieskiego. Kiedy w końcu znalazł jego imię od razu wpakował nakrycie do plecaka, nie czytając sków napisanych na przodzie. 
      Gdy udało mu się dorwać wszystkie koszulki swoich kolegów poczuł znaczącą ulgę i spokojnie dotarł do sklepu ze słuchawkami. Ponownie podszedł do wielkiej wiszącej płyty. Ta zaczęła się obracać, a wojownikowi zakręciło się w głowie i upadł na kolana.
      Piwnica Młodego Geniusza Zła nie była typowym składzikiem na rupiecie jak to bywa w przypadku innych podziemnych pomieszczeń. Jack Spicer posiadał u siebie różnej maści bronie mogące zniszczyć wszechświat. Oczywiście narzędzia potrzebowały odpowiedniej wiedzy i inteligencji, której złoczyńca nie posiadał. Jack ponownie wykazał się brakiem swojej wrodzonej mądrości. Miał w swoich rękach cztery przyszłe Smoki Xiaolin. Nie dość, że wypuścił je na wolność to oddał zrobione przez nich zakupy i życzył Wesołych Świąt.
- Cóż, Jack najwidoczniej poczuł magię świątecznego ducha - zaczął Mistrz Fung przy wigilii, kiedy mnisi opowiedzieli mu swoje przygody. - Zapewne miał ochotę je nam popsuć, ale zapomniał, że w Boże Narodzenie trzeba ostrożnie obchodzić się z magią.
- Co to znaczy? - spytała Av biorąc łyk czerwonego wina, które wszyscy pili do kolacji.
- Jack najwidoczniej uwolnił jednego ze świątecznych duchów, których jest naprawdę pełno i chciał go wykorzystać przeciw nam...
- Jedyne co zrobił to zaszkodził sobie - dokończył Indy. 
Reszta kolacji minęła w luźnej atmosferze. Nieliczni mówią, że nawet Kylar i Brett podali sobie dłonie na znak pokoju. Ile w tym prawdy? Wiedzą to tylko oni.
---
Przepraszamy, że tak późno, ale pojawiły się drobne problemy czasowe. (Tak, znowu coś, no bywa.) 
Wraz całą ekipą pragniemy złożyć najlepsze życzenia na cały rok, od razu też na następne święta! Oby Sylwester był huczny niczym wszystkie Pojedynki Mistrzów razem!
Trzymajcie się i wyczekujcie następnych rozdziałów! :)
Autorzy prowadzący perspektywy Av i Bretta.

niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział XXX

A może by rzucić to wszystko i pójść na ryby?  - Indy




     Zamknąłem drzwi przed Kylarem; sam nie wiem czemu nie miałem ochoty z nim rozmawiać. Nie wiedząc nawet co chciałem narysować, usiadłem przy biurku. To moja wyobraźnia dyktowała mi każdą pociągniętą na papierze linię. Niestety, nie było mi dane naszkicowanie jakiejkolwiek rzeczy. Moje zajęcie zostało przerwane przez huk, który prawdopodobnie został spowodowany jakimś wybuchem. Zaniepokoiłem się i szybko wybiegłem z pokoju. W jednej chwili, dookoła mnie zapanował chaos. Budynki stały w płomieniach i wszędzie leżały gruzy. Przestraszony tym faktem, szybko wróciłem do pokoju. Nie byłem jednak pewien co mam zrobić. Po chwili zastanowienia, rzuciłem się po plecak. Wrzuciłem do niego dosłownie wszystko, co trzymałem w miejscu moich przemyśleń. Połowa się przy tym rozsypała na podłogę, ale w tym momencie przestałem dbać o porządek. Wiedziałem, że nie miałem wiele czasu. Z łóżka zabrałem leżącą Gwiazdę Hanabi oraz czapkę baseballówkę, która jedyna potrafiła okiełznać moje włosy. Wybiegłem raz jeszcze i ponownie się rozejrzałem. Między dróżkami terenu świątyni spostrzegłem ogromnego, skalnego potwora. W jego okolicy ujrzałem dwie postacie, które z nim walczyły, a raczej nieporadnie broniły się przed atakami. Mogłem się założyć, że byli to Kylar i Av. Nie miałem pojęcia co począć. Ciężko przyznać, ale spanikowałem i pobiegłem w drugą stronę aby ocalić swoje życie. Gdy byłem już za murami naszego domu, który właśnie legł w gruzach, usłyszałem wołanie mojej przyjaciółki. Obudziły się wtedy we mnie dziwne emocje i uczucia. Źle się z nimi czułem, więc wszystko starałem się od siebie odrzucić. Ignorując wszystko, po prostu biegłem dalej przed siebie.
     Po godzinie ucieczki byłem na polnej drodze. Nie było widać ani jednej żywej duszy, tylko ogromne pola upraw. Zewsząd otaczały mnie różne rodzaje kwiatów - badyli, jak to miała w zwyczaju nazywać Av te piękne kwiaty. Powolnym i spokojnym krokiem ruszyłem przed siebie i rozglądałem się po drodze, szukając jakiegoś schronienia. Podczas wędrówki towarzyszyła mi masa dziwnych myśli związanych z zagadką, która dręczyła mnie od dłuższego czasu, ale głównie myślałem o Billu i jego planach. Nie byłem pewien po co przyszedł, czego tak bardzo pragnął i dlaczego to ja miałem w tym jakoś pomóc. Moje myśli przerwał krzyk Av, który ponownie rozniósł się w mojej głowie. W tym samym momencie przed oczyma pojawiał mi się obraz płonącej świątyni. Otrząsnąłem się i starałem odgarnąć od siebie wszystkie negatywne myśli. Wędrowałem dalej i podziwiałem krajobraz, który wznosił się dookoła mnie. Rzadko zwracałem uwagę na otaczającą mnie przyrodę, ale w  tym momencie po prostu wolałem myśleć o drzewach kołyszących się na wietrze, niż o niebezpieczeństwie w postaci Wuyi. Dzięki obserwacji zbóż, udało mi się odnaleźć wewnętrzną równowagę i z powrotem stałem się wypełniony beztroską.
     Po kilku godzinach maszerowania usiadłem nad jednym ze strumyczków. Swój wzrok skupiłem na małym kamieniu i zastanawiałem się jak to jest egzystować pod postacią takiej rzeczy. Leżysz sobie przez lata, oddany naturze. Nie przejmujesz się niczym, nikt cię nie nawiedza.
     Nawet się nie zorientowałem kiedy zaczęło zachodzić słońce. Niebo było częściowo zachmurzone, ale prawdziwe chmury i burza znajdowały się spory kawałek za mną. Podniosłem się z nieukrywaną niechęcią i ruszyłem na dalsze poszukiwania schronienia. Mrok powoli zaczął otulać wszystko dookoła, więc zapaliłem płomyczek w prawej dłoni. Ciepło ognia poczułem od razu w całym ciele. Dziwne, ale gdy korzystałem z mojego żywiołu, czułem w sobie dziwny, dość specyficzny gorąc. Nie przeszkadzał mi on, ale czasami to uczucie powodowało, że czułem się niekomfortowo.
     Nawet nie wiem kiedy znalazłem się w lesie. W oczy od razu rzucił mi się zadbany, drewniany, mały domek. Miał mały ogródek i poletko uprawne. Nie myśląc za wiele, wszedłem do środka. Moja podświadomość spytała gdzie są moje maniery i aby naprawić swą winę, zapukałem już w zamknięte za sobą drzwi. Nikt nie odpowiedział. Rozejrzałem się dookoła. Była to ciepła i przytulna chatka. Ogień w kominku wygasał, stąd wiedziałem, że ktoś jeszcze nie dawno tutaj był. Byłem zbyt zmęczony, żeby przejmować się włamaniem do czyjegoś domu. Korzystając z cudzej kuchni przygotowałem sobie rybę, którą złowiłem nad strumykiem. Po posiłku, szybko posprzątałem i usiadłem na kanapie. Stwierdziłem, że chyba wypada poczekać, aż właściciel domu wróci. Lecz oczy zaczęły mi się zamykać, a ogień w kominku, który rozpaliłem, pomagał mojemu zmęczeniu i zasnąłem. Zostałem obudzony przez żółty blask, który na sekundę rozświetlił pomieszczenie. Przede mną ukazała się trójkątna postać Billa.
- Proszę, proszę! Indy Shen we własnej osobie, w cudzym domu. Nie sądziłem, że stchórzysz i uciekniesz przed walką w obronie świątyni. Zostawiłeś swoich przyjaciół. Spodziewałem się po tobie innego obrotu spraw. - w pokoju rozległ się złowieszczy śmiech.
- Chcesz wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia? Po to przyszedłeś?
- Nie, nie - zaprzeczył. - Chciałbym zamienić z tobą parę słówek na temat twojej przygody w szkole, gdyż dojrzałem w niej klucz do jednej z zagadek. Przejdźmy do konkretów. Przyśniło ci się ostatnio, że byłeś w klasie pytany przy tablicy, a twój wzrok utkwił  na obrazku. Tak, właśnie o ten obrazek mi chodzi. Jeśli go pamiętasz narysuj go i mu się przyjrzyj, a dowiesz się co mam na myśli.
Rozpłynął się tak szybko jak się pojawił. Zaskoczony wydarzeniami sprzed chwili, przypomniałem sobie tę scenę. Ten obrazek również zacząłem kojarzyć. Niestety nie byłem pewien, czy ujrzałem go w śnie, czy w realnym świecie. Odwróciłem się by sięgnąć po notes i ołówek z plecaka. W tym momencie, w miejscu gdzie leżał mój bagaż, stał również mały człowiek, ze sporą, żółtą głową. Oboje patrzeliśmy sobie przez chwilę w oczy. Nie znałem tego człowieka osobiście, ale podświadomość mówiła mi, że go kojarzę. Po chwili mnie olśniło. Przecież była tylko jedna osoba, która tak wyglądała. Dobrze ją znałem z opowieści Mistrza Funga i Doja.
- Omi…? - spytałem.
- We własnej osobie - odparł z szerokim uśmiechem.