środa, 30 listopada 2016

Rozdział XL

Nowe miejsca, nowi ludzie - Indy
    Mijając otwartą bramę świątyni mistrza Jao, przyglądałem się liście, którą wręczył mi Mistrz Fung. Na kartce znajdowały się wszystkie potrzebne produkty, jakie były potrzebne w świątyni. Wręczono mi listę i poproszono żebym się po nie wybrał do pobliskiej wioski.
     Sam kompleks świątynny umiejscowiony był na wzgórzu, które kończyło się wysoką skarpą tuż obok plaży. U podnóża góry znajdowała się wioska, do której właśnie się wybierałem. Kiedy tylko na nią patrzyłem, przypominała mi miejsce z mojego dzieciństwa. Ze szczególną uwagą przyglądałem się chińskiej, niestety łatwopalnej, architekturze.
    Dotarłem do małego rynku, gdzie tłumy ludzi udawały się w tym samym celu co ja. Rozglądałem się dookoła za celami z listy zakupów. Wyraźną większość na liście stanowiły artykuły spożywcze, dlatego zmuszony byłem podchodzić do straganów, przy których było najwięcej ludzi. Mimo kolejek i targujących się, upartych sprzedawców, zakupy szły mi całkiem szybko.
     Obładowany w torby pełne różnej zawartości, spostrzegłem stragan, przy którym krzątało się wielu ludzi. Zaciekawiony podszedłem i ujrzałem piękne, aż nienaturalnie czerwone jabłka. Wyglądały na bardzo smaczne i soczyste, więc nie sposób było mi się powstrzymać, by ich nie skosztować. Ustawiając się w kolejkę, stwierdziłem, że czas oczekiwania będzie godzien spróbowania owocu. Wędrowałem wzrokiem po jabłkach i kiedy wybierałem które kupię, mignęła mi przed oczami jakaś postać. Zaciekawiony odwróciłem się i ujrzałem coś pięknego. Obok mnie stanął właśnie ósmy cud świata, który był właściwie młodą dziewczyną, wyglądającą mi na mój wiek. Miała długie blond włosy i przecudowne, błękitne oczy. Zatrzymałem spojrzenie na postaci i z uwagą obserwowałem jak hipnotyzująco poprawia swoje anielskie włosy. W końcu zauważyła, że jakiś osobnik, którym byłem ja, się na nią gapi. Przekręciła lekko głowę i przeniosła spojrzenie na mnie. Uśmiechnęła się, a kiedy wybuchła śmiechem, zastanawiałem się jak głupią muszę mieć teraz minę. Stanęła przede mną i skrzyżowała ręce. Kiedy usłyszałem jej głos, wypuściłem jabłko z dłoni;
- Heeej! - Dziewczyna strzeliła palcami przed moją twarzą. - Nigdy nie widziałeś płci żeńskiej? - zaśmiała się.
- H-hej - wybełkotałem. - Widziałem, ale nigdy takiego pięknego przedstawiciela. Nazywam się Indy Shen - poczułem rumieńce piekące moją twarz. Nie były one spowodowane ani promieniami słońca, ani moim nie panowaniem nad mocami.
- Susan Seatler. Miło mi i jak mniemam tobie również - odparła, a ja znowu wsłuchałem się w jej piękny głos.
     Nie wiedząc dokładnie co robię, chwyciłem owoc i wyciągnąłem dłoń w jej stronę, tym samym oferując jej jabłko.
- Proszę. To dla ciebie.
- Och, jaki z ciebie romantyk! - Chwyciła jabłko i oddaliła się. Bez zastanowienia ruszyłem za nią, ale po chwili ktoś złapał mnie za ramię.
- Najpierw pan zapłaci.
    Pobiegłem za nowo spotkaną znajomą, która bez wątpienia mnie oczarowała. Kiedy znalazłem się obok niej, zwolniłem idąc tym samym tempem co ona. Spojrzałem na nią i szczerze się uśmiechnąłem.
- Zaciekawiłeś mnie, Indy. Muszę ci to przyznać.
- Do usług! - zasalutowałem.
- Dlatego chciałabym się czegoś o tobie dowiedzieć. - Przystanęła równicześnie mnie zatrzymując. - Kim jesteś, jeśli nie jest to jakaś intrygująca tajemnica! - Zaśmiała się krótko, po czym przeszyła mnie swoimi oczami. Zrobiło mi się gorąco; kilka razy odsunąłem szybko kołnierz koszulki.
- Słyszałaś o mnichach z Xiaolin? - spytałem.
- Słyszałam. To ci co strzegą tego swojego spokoju i biegają w piżamkach? Czy ci, którzy są nieco bardziej tajemniczy?
Zamyśliłem się, zaskoczony wiedzą Susan. Miała świadomość, że istnieją wojownicy nad zwykłymi mnichami.
- Ci bardziej tajemniczy również biegają w piżamkach - oboje się zaśmialiśmy. - Skąd tyle wiesz?
- Ach, z różnych książek. - Uniosłem brew. - Moja rodzina zna Mistrza Jao i zdążyłam już usłyszeć o ‘nowych tymczasowych mnichach’. Jeśli dobrze zakładam… jesteś jednym z nich?
- Trafiony zatopiony - uśmiechnąłem się. -  Owszem, to ja. Przyłapałaś mnie i co teraz?
- mrugnąłem prawym okiem.
- Co w was jest takiego tajemniczego? Tego nie zdołałam się dowiedzieć. - Wyglądała na coraz bardziej zaciekawioną.
     Nie byłem pewien, czy moje zachowanie zostałoby pochwalone przez Kylara i Av, ale po prostu nie mogłem się powstrzymać przed opowiedzeniem jej tych rzeczy, których była ciekawa. Mogłem przyznać z ręką na sercu, że mnie zauroczyła.
- Poza sztukami walk - zacząłem - uczymy się czegoś innego. - Susan ponownie skrzyżowała ramiona, nadal na mnie patrząc. - Jesteśmy wyjątkowi, bo potrafimy władać żywiołami. Mnie przypdł ogień.
- I potrafisz z ogniem zrobić wszystko, co tylko byś chciał? - zadała pytanie, które zabrzmiało jak prowokacja.
- Tak - odparłem szybko. - Znaczy nie… nie całkiem. Dopiero się uczę. To wszystko nie jest takie łatwe. Jestem człowiekiem, a żywioł to żywioł. Musimy zdążyć go opanować, zanim on opanuje nas.
- Musimy?
- Oprócz mnie, w świątyni są jeszcze dwie osoby - skłamałem, nie wspominając o Kylarze, który dokładnie wczoraj opuścił świątynie wraz ze swoją siostrą i Tekinem. - Moi… przyjaciele. Kylar i Av. On włada wodą, ona powietrzem.
- A ziemia? - zadała kolejne pytanie.
- To dłuższa historia.
   Susan chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Nie miałem nic przeciwko, że tak piękna dziewczyna trzyma moją dłoń. Minęliśmy kolejny budynek i wskoczyliśmy w malutką uliczkę. Znaleźliśmy się w niewielkim ogródku, gdzie rosły naprawdę bardzo duże rośliny. Ktoś tu chyba był zbytnim miłośnikiem florystyki.
    Stanęliśmy w miejscu, a Susan obróciła się w moją stronę. Było tu ciemniej, ale i tak doskonale widziałem jej piękne jasne włosy.
- Skoro twierdzisz, że władasz ogniem - udowodnij to! - powiedziała podnosząc ręce do góry i szeroko się uśmiechnęła.
- Wiesz, nie ma sprawy, ale wybrałaś niezbyt odpowiednie miejsce - powiedziałem rozglądając się dookoła. Z wszystkich stron otaczały nas rozmaite rośliny, z czego spora część była wyschnięta. - Chyba, że jesteś jakąś szurniętą piromaniaczką.
- Nic z tych rzeczy. Dasz radę!
    Spojrzałem niepewnie na Susan, a potem na swoje dłonie, które uniosłem na wysokość klatki piersiowej. Wyraźnie podekscytowana dziewczyna się odsunęła. Poczułem jak się stresuję. Indy, od kiedy ty się czymkolwiek przejmujesz?
- Wierzę w ciebie - szepnęła uśmiechając się do mnie.
W tym momencie, już bez dłuższego zastanowienia, rozpaliłem płomień pomiędzy dłońmi i uniosłem go nieco wyżej. Manipulowałem nim i zaczął skakać dookoła, wokół roślin i dziewczyny. Patrzyła z podziwem na wesoło iskrzący ogień, który odbijał się w jej oczach. Krótkim gestem przywołałem do siebie płomień i kiedy znalazł się przede mną, zamknąłem go w swoich dłoniach.
- To było po prostu niesamowite - uśmiechnąłem się, a dziewczyna zaczęła klaskać. - Mówiłam, że dasz radę!
- Wiesz… to nie był pierwszy raz, kiedy coś takiego robiłem. Nie chciałem tylko wywołać pożaru.
    W końcu, w okolicy nie było Kylara, który jak zwykle martwiąc się o wszystko, zgasiłby ten ogień bez problemu. Nie było go w okolicy, ani w świątyni.
    Czas mijał nam bardzo szybko. Susan była bardzo podekscytowana każdą opowieścią, jaką ją uraczyłem. Dopytywała często o szczegóły, które ja często omijałem, bo uważałem je za niewarte uwagi. Ta sytuacja nauczyła mnie, że każdy drobiazg ma znaczenie; obiecałem jej, że następną akcję zapamiętam z najmniejszymi szczegółami, aby móc wszystko jej opowiedzieć. Uśmiechnęła się wtedy promiennie.
    Zdarzało się jej zbiegać na temat rodziny lub powodu mojego pobytu w świątyni mistrza Jao. Omijałem ten pierwszy, chociaż nigdy nie bolało mnie opowiadanie o ataku na moją wioskę. Po prostu stwierdziłem, że opowiem jej o tym innego dnia.
     Rozmawiało nam się przyjemnie, byłem naprawdę zadowolony z możliwości porozmawiania z osobą, która żyła w beztrosce. Niestety, zrobiło się późno, więc musiałem wracać do świątyni, wraz z zakupami, które całkiem wypadły mi z głowy. Dotarliśmy do końca wioski, skąd prowadziła droga, którą wcześniej tu przyszedłem. Po prawej stronie znajdował się malutki las z jednym charakterystycznym elementem, jakim był pień ściętego drzewa.
- Susan - ponownie zwróciłem się do mojej towarzyszki - naprawdę, ale to naprawdę, przecudownie było cię poznać. A z racji, że jeszcze stąd nie uciekam, to chcę zaproponować kolejne spotkanie.
- Randkę.
- Em? - zmieszałem się.
- Miałeś na myśli randkę, nie owijaj w bawełnę - zachichotała mrużąc oczy.
- No tak… racja - odchrząknąłem.
- Jutro. Po południu pod tamtym ściętym dębem. - Wskazała na ten sam punkt, który wcześniej przyciągnął moją uwagę. Do zobaczenia! - pożegnała i odwracając się, pobiegła w stronę wioski.
- Do zobaczenia… - powiedziałem cicho do siebie z uśmiechem. - Do zobaczenia.

   Otworzyłem oczy i ujrzałem siebie samego. Odchodziłem właśnie od Av, która nadal klęczała na środku placu. Obok niej kucał Raimundo, któremu na ramieniu, położyła swoją głowę. Nie wiedziałem co ma miejsce. Nie podobało mi się to. Wszystko działo się tak samo jak wczorajszego wieczoru. Potężna wichura i silny deszcz. Tylko kolory nie takie. Wszystko było przygaszone, szarawe. Chciałem wiedzieć czy to sen, iluzja, czy wizja. Chociaż od razu wykluczyłbym ostatnią możliwość. Przecież to wszystko się już wydarzyło. Oczekując odpowiedzi ruszyłem za samym sobą, który minął mnie, jakbym nie istniał.
    Wślizgnąłem się do środka pomieszczenia, zanim je zamknąłem. Przypominając sobie co działo się dalej, pomyślałem o Omim, który właśnie pojawił się znikąd. Zupełnie jak wczoraj.
- Co tam się dzieje? Nagle zerwało się ogromne wiatrzysko - stwierdził Omi, wyglądając przez okno. Oboje weszli do pokoju obok i usiedli przy stoliku.
- To emocje Av… - stwierdziłem siadając przy biurku. - Nie rozumiem jak można nad nimi, aż tak nie panować!
    Przyglądałem się całej sytuacji z zupełnie innej perspektywy. Byłem właśnie świadkiem wczorajszej rozmowy, w której sam brałem udział.
- Co się dokładnie stało? - spytał Smok Wody.
- Dramat! Tragedia i komedia! Istny dramat romantyczny! Av wydzierała się jak w większości z nich - zaśmiałem się, po chwili przyjmując poważną minę, aby dobrze zacytować słowa koleżanki. - ‘On odszedł! On odszedł!’ - teatralnie lamentowałem, po czym znowu wybuchłem śmiechem. - Nie przypomina ci to czegoś? - Omi uśmiechnął się i schylił głowę. - Rozumiem, Kylar odszedł, ale to nie jest koniec i aż taki wielki powód do histerii.

- Z tym akurat zgodzić się mogę. Panować nad sobą trzeba.
    Czułem się dziwnie, tak jakbym oglądał powtórkę odcinka serialu, który już widziałem. Jakbym czytał ten sam fragment książki, który już przeczytałem. Indy - to znaczy ja - wraz z Omim zmieniliśmy temat, ponownie zaglądając do moich notatek. Smok Wody był nimi zafascynowany, a nawet podzielał wiele mych spostrzeżeń. Wypełniało mnie to jeszcze większą energią i motywacją do działania, niż kiedy siedziałem nad nimi sam, w ciszy. Ja wraz ze sobą z przeszłości pochyliliśmy się nad nimi, zwracając uwagę na rysunek tajemniczej postaci. Była dziwnie zamazana, jakby krople deszczu na nią spadały. Po chwili sobie przypomniałem - kto tak naprawdę był tam narysowany i dlaczego jego podobizna zniknęła. Obróciłem się, a jasna postać we mnie wleciała.
- Buuu! - krzyknęła.