piątek, 27 stycznia 2017

Informacyjnie #4

Dobry wieczór wszystkim! Przychodzę z dobrymi nowinkami:

W zakładce 'Bohaterowie' pojawiły się dwie nowe postacie! Jeszcze dzisiaj pojawią się zaległe opisy Aklorii i Tekina. 

Ale również mamy przyjemność zaprosić Was na naszego fanpage'a na facebook'u! Będziemy tam na bieżąco informować o rozdziałach i pielęgnować naszą historię na różne sposoby. Strona wystartuje jeszcze dzisiaj, więc jeśli aktualnie nie jest dostępna - wystarczy poczekać! 

Życzymy miłego weekendu! 

Fanpage: https://www.facebook.com/KiracizXiaolin/


Rozdział XLIII


Zaginiony żywioł - Kylar


     Krople deszczu, które jeszcze przed chwilą gwałtownie spadały na nasze przemoczone ubrania, stopniowo zanikały, aż ostatnia kropla spadła na moją twarz i nie zatrzymując się - spłynęła mi po policzku, nawilżając mokry już piasek.Wiatr, który towarzyszył ulewie, przeobraził się w lekki jesienny powiew, który wprawiał włosy Av w lekkie drganie. Przyjrzałem się jej, obserwując poruszające się zielone oczy. Jej postawa sprawiała wrażenie niepewnej siebie, a mina zdradzała pewien niepokój i zmęczenie. Pomimo tego uśmiechnąłem się pod nosem. Preferowałem taki widok, niż wizji śpiącej Av. Bałem się, że mimo mojej pomocy nie obudzi się. Udało jej się przebudzić i przezwyciężyć krążącą w niej wcześniej truciznę, przez którą zapadła w śpiączkę.
     Wciąż trzymałem jej dłoń, jakbym nigdy nie zamierzał jej więcej puścić. W przeciwieństwie do moich planów. Delikatnie puściłem uścisk, a ona po chwili pozwoliła na wypuszczenie mojej dłoni. Staliśmy wpatrzeni w siebie, nie przerywając narastającej ciszy. Jedynym źródłem dźwięku było morze, które przyjemnie szumiło w uszach. Ten odgłos działał kojąco.
- Dlaczego nie mogę pójść z tobą? - spytała, odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy. Słońce wyróżniło jej piegi, które tylko dodawały jej jeszcze więcej urody.
- To… to niebezpieczne - odpowiedziałem, wracając myślami do słów Łowcy.
- Co masz na myśli? - zaśmiała się. - Właśnie przeżyliśmy koniec świata, a ty mówisz mi o niebezpieczeństwach.
     Nie byłem pewien czy zadrwiła z mojego stwierdzenia, czy po prostu zażartowała. Chciała wiedzieć co się dzieje, a ja nie byłem pewien co zdecydować. Mógłbym opowiedzieć jej wszystko, ale czy po tym nie chciałaby pójść ze mną jeszcze bardziej?
- Z Aklorią nie dowiedzieliśmy się wiele - zacząłem. - Oprócz faktu, że ktoś wyznaczył za nasze głowy nagrodę. - Av otworzyła oczy szerzej. - Dowiedziałem się tego wczoraj, kiedy zaatakowała nas grupa łowców nagród i Łowca. Niestety nie wiemy kto jest zleceniodawcą, ani nie znamy powodu.
- To tym bardziej nie powinniście działać na własną rękę - stwierdziła. Wiedziałem, że spróbuje mnie przekonać do powrotu. - Mistrz Fung nie…
- Mistrz Fung nie musi wiedzieć, chociaż wątpię, żeby jego uszu nie dotarła owa nowina. Ale nie to jest powodem mojego odejścia.
- W takim razie co?
- Akloria i jej plany - odparłem tajemniczo, a dziewczyna spojrzała pytająco. - Głupio to zabrzmi, ale sam ich nie znam. Szczerze to nawet nie mieliśmy czasu, żeby poważnie o nich porozmawiać. Ufam mojej siostrze i wiem, że działamy w dobrej sprawie.
     Bałem się reakcji Av. To wszystko musiało wyglądać fatalnie z jej perspektywy. O mało co nie zginęła, a jej chłopak postanawia chwilowo ją opuścić, żeby zająć się czymś, o czym nie ma bladego pojęcia. Od początku nie byłem pewien uczuć, których do mnie czuła, ale coś istniało między nami, a ja nie chciałem tego zniszczyć. Po dłuższej ciszy, tym razem to ona chwyciła mnie za dłoń i poprowadziła wzdłuż plaży. Nie wiedziałem czy powinienem kontynuować moje tłumaczenie się. Skupiłem się na spacerze, który mi zaoferowała. Wczułem się w spokój, starając się nie myśleć o innych sprawach. Oddychałem rytmicznie, co jakiś czas naciskając palcami na gładką dłoń Av. Ukradkiem zerkałem, by ujrzeć jej twarz, ale tylko kilka razy pojawił się na jej twarzy przymuszony uśmiech. Gdy dotarliśmy do końca wybrzeża, a pod naszymi stopami znalazła się trawa, a nie piasek, zatrzymaliśmy się. Usiadła przy malutkim zielonym kopczyku i poklepała ziemię obok niej. Posłusznie zająłem miejsce, a ona gwałtownym ruchem pociągnęła mnie za ramię. Teraz oboje leżeliśmy na plecach, obserwując niebo, po którym płynnie frunęły chmury.
- Zostaniesz jeszcze chwilkę? - spytała szeptem, odwracając głowę w moim kierunku. Poszedłem w jej ślady.
- Dobrze, jeszcze chwilkę - odpowiedziałem i ponownie zbliżyliśmy się ustami.
     Nie spostrzegłem kiedy zamknąłem oczy i zasnąłem. Ostatnie dni, mimo względnego spokoju, były męczące. Nie powinny. W przeciwieństwie do tego, co przeżyliśmy w zamku Wuyi, mogę spokojnie nazwać je wakacjami, urlopem.
     Poczułem ramię Av, które obejmowało mnie w pasie. Będąc jeszcze w półśnie, dotknąłem jej dłoni i uśmiechnąłem się. Czułem jej ciepło, bijące tuż za moimi plecami. Ziewnęła i przywitała się:
- Dzień dobry, śpioszku.
     Dopiero co obudzony, wydałem z siebie zduszony pomruk, po którym dziewczyna się tylko delikatnie uśmiechnęła. Obróciłem się gwałtownie i tym razem to ja objąłem ją ramieniem w talii, a nasze nosy stykały się.
- Która godzina…? - spytałem, wciąż nie otwierając oczu.
- Patrząc na słońce, które jest praktycznie nad nami… Prawdopodobnie koło południa, może troszkę wcześniej - te słowa zadziałały na mnie jak budzik.
     Błyskawicznie wstałem i otrzepałem się z ziemi. Przespaliśmy całą noc na trawie, tuż przy piaszczystej plaży. W głowie planując już powrót, zwróciłem się do Av;
- Muszę już iść. Będziemy w kontakcie - dodałem.
- Co masz na myśli mówiąc ‘w kontakcie’? - spytała, również się podnosząc.
- Masz nieodebraną pocztę. - Uśmiechnąłem się i objąłem ją na pożegnanie.
     Przez to pożegnanie czułem się źle. Znowu ją zostawiłem samą w świątyni. Może nie samą, zawsze jest tam jeszcze Indy, ale nie uspokoiło to moich wyrzutów sumienia. Odrzucając to od siebie, skupiłem się na drodze, którą tu wczoraj przyszedłem. Szedłem pomiędzy drzewami, które wydawały się znajome, więc nie zatrzymywałem się. Jeszcze trochę i powinien zakończyć się las. Ale... Pojawił się jeden malutki problem. Zgubiłem się, kiedy napotkałem parę rozwidleń leśnej ścieżki.
     Rozglądając się dookoła, próbowałem wypatrzyć znajome mi drzewa, których liście szeleściły teraz chórem. Pośród tych samych dźwięków, wyróżnił się świst powietrza, przelatujący koło mojego ucha. Kawałek za mną w ziemię została wbita strzała. Kierując się torem jej lotu, na gałęziach drzew mogłem dostrzec trzech ludzi. Ubrani w beżowe i szare stroje, zakrywali swoje twarze chustami i kapturami. W dłoniach dzierżyli długie, drewniane łuki.
- Zechcielibyście wskazać mi właściwą drogę? - spytałem, cofając się o krok. Jeden z nich naprężył cięciwę, będąc gotów,
by wystrzelić strzałę.
- Nie? To ja już pójdę - zawołałem puszczając się biegiem w gęsty las.
     Za sobą usłyszałem nadlatujące strzały. Trafiały to w pień drzewa, to wylądowały gdzieś w krzakach. Nie zatrzymywałem się. Dopóki jesteśmy pośród drzew, nie miałem z nimi większych szans. Przy mnie nie znajdowało się źródło wody, więc nie miałem możliwości walki z nimi na odległość. Liczyłem na to, że ich zgubię lub wybiegnę na bardziej otwartą przestrzeń. Nie wiedziałem kim byli ci ludzie, ale mogłem się spodziewać dodatkowych kompanów podróży, odkąd jestem poszukiwany.
     Obejrzałem się do tyłu, próbując zlokalizować mój pościg. Dostrzegłem dwójkę z nich, biegnących za mną. Jeden po lewej, drugi po prawej. Zmartwił mnie brak trzeciego łucznika. Drogę zagrodziła mi zbliżająca się skalna ściana, bez dłuższego namysłu skręciłem w prawo, gdzie znajdowało się wąskie przejście między drzewami. Przebiegając tędy, miałem większe szanse na spowolnienie pościgu. Na to wskazywało, kiedy ponownie odwróciłem wzrok. Nie cieszyłem się na długo, kiedy zauważyłem brakującego łucznika. Przeskakiwał właśnie z jednej gałęzi na drugą, zahaczając liną o kolejną. Rozhuśtał się i zanim zdążyłem zareagować poczułem jego buty i straciłem równowagę. Zarzuciło mną do tyłu, ale zamiast płaskiego podłoża, zastałem nierówne. Niekontrolowanie sturlałem się po twardej ziemi, obijając się dodatkowo o kamienie. Napotkałem upragniony koniec trasy, w postaci ogromnego stawu. Ponownie przemoczony do suchej nitki, podniosłem się i stanąłem w wodzie po kolana. Czułem jak obolałe części ciała dają się we znaki, powodując uciążliwy ból. Obecność wody pozwoliła mi się uspokoić i odetchnąć, żeby za chwilę mógł stanąć do walki z trzema przeciwnikami, którzy właśnie mnie otaczali z każdej strony. Skarpa za mną odgradzała mi drogę ucieczki, a pozostałe trzy strony blokował każdy z nich.
- Nie dacie mi spokoju, prawda? - zadałem pytanie retoryczne. Każdy z nich wycelował we mnie swoim łukiem. - Uznam to za nie.
     Gestem odepchnięcia, pchnąłem falę wody, która zaatakowała całą trójkę. Nie spodziewali się tak gwałtownego ataku i stracili równowagę. Wykorzystałem to, żeby przebiec kawałek do przodu i wyprowadzić atak na jednym z nich. Chwyciłem za jego łuk, próbując mu go wyszarpać, jednak on kurczowo się go trzymał. Chlusnąłem w niego wodą, a ten ostatecznie puścił broń. Odrzuciłem ją na bok i w momencie kiedy miałem zaatakować wręcz, uchyliłem się przed jego szarżą. Miał w dłoni jedną ze strzał, którą próbował mnie dźgnąć. Wymierzyłem kopnięcie w jego ramię, przez co stracił kolejną broń. Zerknąłem za siebie. Pozostała dwójka ponownie we mnie celowała, więc wskakując na ramiona trzeciego z nich, wzbiłem się w powietrze. W locie poczułem jak jedna ze strzał drasnęła moje ramię, z którego kapnęła krew, zabarwiając lekko wodę. Wylądowałem na brzegu stawu, odwracając się do przeciwników. Wypuścili kolejne strzały, które zablokowałem wodną ścianą. Machnąłem ręką i kolejna fala wody popłynęła na nich. Nie patrząc już na efekty mojego ataku, pobiegłem dalej przed siebie.
     Nie zdążyłem daleko przebiec, kiedy dotarły do mnie odgłosy sprintu innej osoby. Miałem wrażenie, że zaraz mnie jeden z nich dogoni, jakby biegał trzy razy szybciej niż ja. Nim się obejrzałem, potknąłem się i przewróciłem się na plecy. Tuż nade mną stał jeden z nich i błyskawicznie przyłożył mi sztylet do mojej szyi. Ciężko oddychając, starałem się nie drgnąć, by ‘przypadkiem’ łucznik nie zatopił stali swojej broni. Chwycił za swój kaptur, by zdjąć go z głowy, a chusty same opadły. Do ziemi przygwoździła mnie młoda kobieta o średniej długości, rudych włosach. Jej szare oczy przyciągnęły moją uwagę, tak samo jak piękna i gładka cera. Na moje oko nie miała więcej niż dwadzieścia parę lat. Uśmiechnęła się szeroko.
- Moi przyjaciele będą zazdrośni, że to mi udało się ciebie zatrzymać - stwierdziła, chwytając mnie za koszulę, zmuszając mnie do wstania.
     Popchnęła mnie na drzewo i nadal trzymała ostrze tuż przy mojej skórze. Podniosłem w geście powoli ręce do góry, zatrzymując je na wysokości ramion.
- Och, to nie próbowaliście mnie właśnie zabić?
- Próbowaliśmy - odpowiedziała krótko.
- Było próbować bardziej - odparłem i chwyciłem za jej ramię, nim zdążyła popchnąć sztylet dalej.
     Do jej uchwytu dołączyła druga dłoń, tak samo jak moja. Siłowaliśmy się przez chwilę, nim oboje straciliśmy równowagę. Opadłem na ziemię, podpierając się rękoma. Broń z brzękiem upadła na pobliski kamień, a kobieta już podnosiła się z ziemi. Ruszyłem w jej ślady i odepchnąłem ją kopnięciem, ale ta nie wzruszyła się. Zaatakowała mnie wręcz, a ja parowałem każdy jej cios. Zdecydowanie była szybsza i zwinniejsza ode mnie. Rozproszył ją jednak szelest zza jej pleców, który wykorzystałem i odskoczyłem na bok. Tym razem biegnąc jeszcze szybciej niż wcześniej, uciekałem od pozostawionych z tyłu przeciwników. Kobieta zaskoczyła mnie tym, że nie kwapiła się do kontynuowania pościgu. Przebiegając wystarczająco wiele metrów, by czuć się bezpieczny, zwolniłem. Nie przestawałem jednak iść.
     Wędrowałem po uliczce małego miasteczka. Ludzie przepychali się, trącając mnie co chwila barkami. Nie reagowałem. Zbyt zmęczony i poturbowany zwyczajnie nie miałem na to sił i energii. Odkąd uciekłem rudej kobiecie i dwóm innym łucznikom nie zatrzymałem się. Nie ścigali mnie, ale nie odczuwałem bezpieczeństwa. Przetarłem zmęczone oczy, które zamykały się wbrew mojej woli. Kolorowe budynki  i drewniane stragany przestały mnie otaczać, tak samo jak i ludzie, którzy zerkali na moje zabrudzone i nie do końca suche ubranie. Tłum został w tyle i teraz byłem jednym z nielicznych, którzy tutaj spacerowali. Chciałem odpocząć, usiąść chociaż na chwilę. Skierowałem się w stronę granicy miasteczka zakończonego stromym urwiskiem. Oparłem się o jedno z drzew rosnących tuż przy krawędzi. Usiadłem i zamknąłem oczy, starając nie myśleć o dalszej drodze.
     Otworzyłem je, gdy w ciszy rozległy się kroki. Ciche stąpnięcia po trawie. Skupiając się na dźwięku, domyśliłem, że ktoś się do mnie zbliża. Stanął jednak w miejscu i przez parę chwil nie słyszałem kolejnych kroków. Obejrzałem się w inną stronę, gdzie teraz siedział inny chłopak. Na oko był w moim wieku; miał lekko potargane, blond włosy. Miał na sobie zwyczajną bluzę, spod której rysowały się mięśnie. Porównując je do moich - na pewno wiele mi brakowało. A jednak pomimo postury sprawiał wrażenie spokojnego. Z ciekawości podniosłem się, opierając się ramieniem o pień drzewa. Wtedy otworzył oczy i ujrzałem błękit, który aż zabłysnął. Stanął na równe nogi i przyglądał się mnie. Rozprostował ramiona, aż usłyszałem pstrykające kości. Uśmiechnął się pod nosem. Miałem wrażenie, że to nie skończy się najlepiej.
     Usłyszałem pękające skały i grunt pod moimi nogami zaczął osuwać się po skarpie. Cóż, miałem rację. Wyskoczyłem szybko, chwytając się gałęzi drzewa, które teraz trzymały tylko wystające korzenie. Wylądowałem miękko na trawie. Stanąłem teraz naprzeciwko chłopaka. Jego twarz zmieniła grymas, który prawdopodobnie oznaczał szydzenie ze mnie. Upewniłem się, że pobliski zbiornik wody będzie zdatny. Odetchnąłem z ulgą i stawiając pierwszy krok, skierowałem się w jego stronę. Nastolatek postanowił zareagować i wzniósł ramiona do góry, a ziemią potrząsnęło. Następnie wskazał na mnie i spostrzegłem głaz lecący w moją stronę.
     Odskoczyłem na bok; głaz uderzył z hukiem w ziemię. Spojrzałem na niego, nie ukrywając zaskoczenia, które ogarnęło mnie w całości. Co on właśnie zrobił…?
- Kim ty jesteś?! - spytałem.
- Brett - odpowiedział. Jego głos nie był niski, ani wysoki. Pomimo tonu i zachowania, nadal wydawał mi się spokojny. - Tyle powinno ci wystarczyć zanim cię zabiję.
     Kolejny głaz poleciał w moją stronę. Tym razem wytrąciłem go z toru lotu potężnym strumieniem wody, którą przywołałem z pobliskiego stawu. Brett uniósł nieznacznie brew do góry.
- Władasz ziemią - stwierdziłem, nie wierząc w swoje słowa.
- Gratuluję spostrzegawczości - odparł z ironią.
- Miałeś…
- Być po tej słabszej stronie? - Poruszył nogą, wprawiając podłoże w ruch.
     Fałda ziemi ‘wbiegła’ pode mnie, wyrzucając mnie w powietrze. Upadłem twardo na plecy. Syknąłem z bólu, przeciągając się na ziemi. Podparłem się, a Brett zbliżał się powoli w moją stronę. Tego mu nie daruję. Przyciągnąłem do siebie wodę i skierowałem ją przed siebie. Mój przeciwnik zdołał zablokować strumień skalną ścianą. Zaatakowałem ponownie, tym samym ruchem, ale ściana po prostu przemieściła się w stronę nadlatującej wody. Zmieniłem szybko jej tor i tym razem trafiła w Bretta. Odrzuciła go do tyłu i uderzył plecami o drzewo. Wyglądał na nieco zdenerwowanego. Obejrzał się dookoła, a ja zrobiłem to samo.
     Pojawiła się mała grupka gapiów, którzy obserwowali pojedynek. Wszyscy wyglądali na zszokowanych i jednocześnie zaintrygowanych. Na twarzy Bretta pojawił się uśmiech, który nie zwiastował niczego dobrego. Szybkim ruchem skierował kamienie w stronę ludzi. Gwałtownie wytrąciłem wodę ze stawu, żeby w ostatniej chwili uratować obserwujących. Fala wzniosła się ku górze, stopniowo zamarzając, zatrzymując kamień za kamieniem, dopóki ostatni nie uderzył i z hukiem nie rozbił lodowej przeszkody. Kryształki lodu opadły i ponownie się stopiły. Nikt nie ucierpiał, ale nie zdążyłem nawet odetchnąć z ulgą, kiedy poczułem miażdżący cios z boku. Ponownie upadłem, a mój wzrok stał się niewyraźny. Próbowałem się otrząsnąć, ale zbyt bardzo kręciło mi się w głowie. Nie wiedziałem nawet czym dostałem, ale wątpiłem, żeby to było tak ciężkie do odgadnięcia.
     Ktoś, a raczej Brett, chwycił mnie za koszulkę i lekko podciągnął do góry. Skupiłem się na osobie, która mnie trzymała i jego niebieskie oczy stały się wyraźne. Uderzył mnie z pięści w twarz, wciąż trzymając mnie za ubranie, a błękit ponownie stał się zamazany. Po raz drugi poczułem uderzenie i wyplułem krew, która zebrała mi się w ustach od rozciętej wargi. Brett zamachnął się już trzeci raz, ale trzeciego uderzenia nie było. Poczułem tylko jak moja głowa dotyka ziemi.
     Nie miałem pojęcia ile zajęło mi czasu, żeby zacząć odbierać wszelkie komunikaty, które jakiś mężczyzna mi przekazywał. Patrzył na mnie, czasami potrząsając. Wyglądał na przejętego całą sytuacją, ale w końcu usłyszałem jego głos:
- Obudź się! Słyszysz? - wołał do mnie, chociaż byłem tuż przy nim.
- Co… co się stało? - spytałem, łapiąc się za głowę. Przetarłem również moją własną krew z twarzy.
     Usiadłem, żeby rozejrzeć się dookoła. Cały czas byłem na skraju miasteczka, tuż przy drzewie. Obok mnie klęczał mężczyzna, który teraz się uśmiechnął. Rozpoznałem w nim jednego z gapiów. Przypomniałem sobie o moim pojedynku z Brettem i spojrzałem przed siebie. Leżał kawałek dalej.
- Ten blondyn by cię zabił - powiedział. - A ty nas uratowałeś.
- Pomogłeś mi - wydusiłem z siebie. Mężczyzna się lekko zaśmiał.
- Był tak pochłonięty atakowaniem ciebie, że nie zauważył, kiedy go ogłuszyłem.
      Brett był po prostu nieprzytomny. Co oznaczało, że jak tylko się obudzi, czekała mnie powtórka z rozrywki. Podniosłem się gwałtownie, pomimo tego, że mężczyzna chciał mnie powstrzymać. Zakręciło mi się w głowie, a moje poturbowane ciało dało o sobie znać. Musiałem wrócić do pałacu mojej siostry.

- Zostawcie go tu i odejdźcie - nakazałem i nie czekając na odpowiedź i zacząłem odchodzić. - Dziękuję - dodałem.

Kolejny rozdział za nami! Ten na pewno da się we znaki Kylarowi :> Część zagadki, dotyczącej osoby, władającej ziemią, została rozwiązana. Teraz wystarczy tylko połączyć fakty... :D

wtorek, 17 stycznia 2017

Rozdział XLII


Zapal ogień we mgle, niech nie zgasi go wiatr* - Av



     Kim była dziewczyna, której przyglądałam się z ukrycia? Próbowałam przypomnieć sobie ze wszystkich sił skąd jest mi znajoma. Czy kiedykolwiek już ze mną rozmawiała?   
     Wyglądała bardzo źle, ale nie mogłam jej tego powiedzieć, byłoby jej przykro. Czułam się nieswojo patrząc na jej zmęczoną twarz, która beznamiętnie mnie obserwowała. Nie chciałam takiej konfrontacji. Dziewczyna nie odezwała się ani słowem, nie ruszyła się. Przez światło znajdujące się w pomieszczeniu, jej skóra wyglądała na jeszcze cieńszą niż była w rzeczywistości. Jedynym jasnym punktem mroku, który panował w pokoju za sprawą grubych zasłon, była lampka, która za nią stała.   
     W ciszy wołała o pomoc, delikatnie rozchyliła spierzchnięte wargi, pokręciła z niedowierzaniem głową. Przymknęła spuchnięte powieki, straciłam ją z widoku. Kiedy je otworzyła, widziałam ją mniej wyraźnie niż przedtem. W oczach miała łzy, które wolno płynęły mocząc jej podbite oczy. Wolno podniosła drżącą dłoń, otarła je, po czym delikatnie, opuszkami palców, zaczęła jeździć po swoim dekolcie. Jej usta drgnęły kiedy poczuła podłużne uwypuklenia, przegryzła wargę do krwi. Odwróciłam wzrok, nie chciałam na to patrzeć, ale nie mogłam odejść, coś trzymało mnie przy niej.
- Puść mnie! - krzyknęła chwytając mnie za szyję, swoimi zimnymi rękami. Zaczęłam krzyczeć, odsunęła ode mnie swoje dłonie i poprawiła zniszczone włosy, nadal obserwując z uwagą każdy mój ruch. Odwróciła ode mnie spojrzenie pełne cierpienia; teraz przygarbiona chuchała na swoje ręce, pocierając je o siebie.
- Jesteś zimna - powiedziałam do niej bez emocji. - Martwa.
Spojrzała na mnie powoli marszcząc brwi, podeszłam do niej bliżej. Krzyknęła, a bariera, która nas dzieliła, zniknęła na dobre. Dziewczyna znikła, a kawałki lustra opadły na podłogę.
Spojrzałam na nie z pogardą i w towarzystwie głośnego warknięcia kopnęłam jeden z odłamków, ignorując fakt, iż najprawdopodobniej rozciął mi stopę. Narzuciłam sweter na jeszcze bolące plecy i tym razem omijając szkło, wyszłam z pokoju trzaskając drzwiami.
     Wolno przemierzałam świątynne korytarze i dokładnie wiedziałam gdzie się kieruję. Mój niewielki element racjonalizmu nakazywał mi iść do Indego. Rozglądałam się niespokojnie, chłonąc każdy z elementów wystroju świątynnego korytarza. Był zupełnie inny niż ten w Tybecie, ale główną różnicą był widok z okien. Kiedy się zatrzymałam i przytknęłam czubek nosa do zimnej szyby, z zapartym tchem zaczęłam obserwować wzburzone fale. Deszcz padał bez przerwy od kilku dni, a sztorm uniemożliwiał rybakom wypłynięcie na wody Morza Żóltego. Wpatrywałam się w morski krajobraz jak zaczarowana. Nawet tak wzburzone morze przypominało mi mój dom. Ta woda była inna niż te, za którymi tęskniłam, ale łudząco podobna. Oderwałam się od okna, chuchnęłam na szybę i odeszłam, kiedy cała jej powierzchnia zaparowała.
     Kiedy do pokoju Indego dzielił mnie jedynie jeden róg, zauważyłam jak wchodzi do niego Omi. Jeszcze nie miałam okazji porozmawiać ze Smokiem Wody, ale stwierdziłam, że nie będę mu przeszkadzać w dyskusji z Indym, więc stanęłam pod ścianą uzbrajając się w cierpliwość. Oparłam głowę i przymknęłam oczy, a w mojej głowie pojawił się przytłumiony głos Indego. Po chwili ich rozmowa stała się dla mnie całkowicie wyraźna, ale pożałowałam, że postanowiłam ją podsłuchać. Indy opowiadał Omiemu o moim zachowaniu po odejściu Kylara i było słychać, że nie obgadują mnie pierwszy raz. Westchnęłam i starając się wziąć głęboki oddech, gwałtownie się odwróciłam i pobiegłam przed siebie. Poczułam się jakby mój brat dał mi w twarz.
- Av, poczekaj - usłyszałam jak ktoś wypowiedział moje imię z pięknym akcentem. W tym momencie przeklinałam to, że Raimundo pochodził z tego samego miejsca co Kylar. Spojrzałam do tyłu, po chwili się odwróciłam. Również zmęczony mężczyzna stał naprzeciwko mnie. Najpierw chwycił mnie za ramię, a potem delikatnie objął. Doskonale wiedział co się stało, on zawsze wszystko wiedział. Byłam mu za to dozgonnie wdzięczna. Mogłam iść do niego od razu, ale nie wiedziałam gdzie mogę go szukać. Widziałam, że się o mnie martwi. To on opowiedział mi o wszystkim co działo się po tym jak wtargnęli do zamku. Wróciłam myślami do tej rozmowy.

     Siedziałam na szpitalnym łóżku, ze szklanką wody w rękach. Obok mnie, na taborecie siedział Raimundo i ożywiony opowiadał mi szczegóły konfrontacji z Wuyą. Chociaż za wszelką cenę nie chciałam wracać pamięcią do tych wydarzeń, cieszyłam się, że Rai zechciał mi to wszystko opowiedzieć i spędza ze mną czas. Uwielbiałam słuchać jego historii; miał taki kojący głos kiedy coś mi opowiadał.
- A kiedy było już naprawdę nieciekawie, w zamku pojawił się Spicer w towarzystwie Chase’a Younga - powiedział biorąc do ręki filiżankę z zieloną herbatą.
- Kim jest Chase Young? - zapytałam.
- No co ty, nie mów, że go nie znasz.
- Skoro pytam, to chyba jest jednoznaczne.
- Chase to jeden z najgorszych czarnych charakterów, jakie znam. Skoro już raz się pojawił, na pewno nie da o sobie zapomnieć.
- Skoro pokonał Wuyę, nie może być aż tak zły. - Nie było dla mnie gorszego antagonisty od tej heylińskiej wiedźmy. Sama myśl o niej sprawiała, że miałam ciarki na plecach. Wzdrygnęłam się i odłożywszy szklankę na szafkę, niedbale szarpnęłam kołdrą, próbując się przykryć.
- Av, litości! To on przeciągnął Omiego na złą stronę! Omiego! - powtórzył stawiając filiżankę obok szklanki i naciągnął kołdrę na wysokość mojej brody. Delikatnie uniosłam wargi w podziękowaniu, po czym spytałam:
- Nie mógł mu się oprzeć?
- Jeżeli on sobie coś postanowi, to z pewnością tego dopnie. Wasza drużyna musi na niego uważać - powiedział, a ja kiwnęłam głową i przymknęłam oczy. - Prześpij się. Dobrze ci to zrobi; wyglądasz okropnie.
- Dzięki - odpowiedziałam beznamiętnie. Rai pocałował swoje palce od wewnętrznej strony dłoni i kładąc je na moim czole, delikatnie rozwichrzył mi włosy, uśmiechając się przy tym zadziornie. Nie zdołałam odwzajemnić uśmiechu.

- Halo? Słyszysz mnie? - Brazylijczyk potrząsał moim ramieniem i pstrykał palcami przed twarzą. Delikatnie się wzdrygnęłam.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Posłuchaj mnie - zaczął patrząc mi prosto w oczy - jutro razem z Omim odchodzimy ze świątyni.
Odwróciłam wzrok, nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Kolejny raz poczułam jak mentalnie dostaję w twarz.
- Nie pytaj dlaczego, też nie jestem zadowolony z tego powodu, ale jestem pewien, że jeszcze kiedyś się spotkamy - powiedział, a ja ponownie na niego spojrzałam i kiwnęłam głową. Byłam wdzięczna za wszystko co dla mnie zrobił.
- Mam prośbę - wydukałam.
- Ja również, ale mów pierwsza.
- Wysyłaj mi listy, pisz ze mną.
- Nie ma sprawy, przyrzekam na niebiosa! - powiedział kładąc rękę na piersi i uśmiechnął się. - A teraz posłuchaj. Musisz wydobrzeć, uważać na siebie i trenować dalej.
- Obiecuję ci, że będę rozsądna - powiedziałam automatycznie, ale znając swój charakter wiedziałam,  że i tak nie zdołam dotrzymać tej obietnicy.
Uśmiechnął się i mocno przyciągnął mnie do siebie. To jak ze mną rozmawiał, za każdym razem było w stanie mnie uspokoić.
- Tak bardzo przypominasz mnie z przeszłości; proszę cię, nie popełniaj moich błędów.
Uśmiechnęłam się, chociaż moje oczy dalej zostały smutne. Jedną ręką wyjęłam z dziennika Kimiko zdjęcie, na którym był z nią mój rozmówca. Wręczyłam mu je, mówiąc:
- Nie pytaj skąd to mam. Jest twoje.
Widziałam, że go zaskoczyłam, ale bez słowa wziął fotografię, chowając ją w kieszeni znajdującej się wewnątrz jego koszuli. Pożegnaliśmy się; odszedł.
     Znowu poczułam się całkiem sama, ale wiedziałam, że już nie chcę z nikim więcej rozmawiać. Kiedy minęłam Mistrza Funga, powiedziałam mu, że zgłoszę się do niego jak wrócę. Nauczyciel oczekiwał, że opowiem mu całą historię z mojego punktu widzenia. Nawet na niego nie spojrzałam, w niewielkim stopniu miałam mu za złe, że dopuścił do tych wszystkich wydarzeń.
     Wyszłam z budynku, a silny podmuch wiatru od razu uderzył mi w twarz drobinkami piasku. Zamykając oczy, z grymasem odwróciłam głowę i brnęłam dalej w burzę. Mimo panującego huraganu, moje ciężkie już od wody włosy ułożyły się z przodu, a wiatr ich ode mnie nie odganiał. Spuściłam głowę i szłam dalej zaciskając dłonie w pięści. Kierowałam kroki w stronę morza, chciałam popatrzeć na wodę nie tylko zza okien świątyni. Już po kilku minutach byłam przemoczona do suchej nitki, a przez mokre jeansy ciężko było mi stawiać kolejne kroki. Wiedziałam też, że mój sweter będzie do wyrzucenia, ale w tym momencie zupełnie nie zaprzątało mi to głowy.
     Podniosłam głowę i zobaczyłam schody, które były wyżłobione w skale. Spojrzałam do góry i zobaczyłam, że prowadzą na samą górę klifu. Nie zastanawiałam się długo i mocno łapiąc za metalową poręcz, zaczęłam wspinaczkę. Przed tym jak trafiłam do zamku Wuyi, taka wędrówka na górę zajęłaby mi zdecydowanie mniej czasu; podczas treningów miewaliśmy dużo cięższe zadania. Teraz byłam bardzo osłabiona i trudem stawiałam drżące stopy na śliskich, kamiennych stopniach. Gdy byłam już blisko celu, zaczęło ciemnieć mi przed oczami; zatrzymałam się na moment, a kiedy wzięłam głęboki oddech, zrobiło mi się nieco lepiej i udało mi się wspiąć na sam szczyt, chociaż z niemałym trudem. Uniosłam głowę, deszcz teraz bezpośrednio moczył moją twarz. Spojrzałam w niebo, które było całkowicie szare, bardzo brakowało mi jego błękitu. Podeszłam bliżej krawędzi klifu i spojrzałam w dół. Stałam bez ruchu jak zahipnotyzowana, obserwując delikatną wodę obmywającą ostre skały. Wiatr odgonił mi włosy na plecy, spojrzałam na horyzont. Uświadomiłam sobie, że nie powinno mnie tu teraz być, a moim przeznaczeniem było zginąć w lochach Wuyi. Zastanawiałam się, dlaczego los mnie uratował. Ponownie spojrzałam w dół i wysunęłam przed siebie prawą stopę. Krople, które z niej poleciały, szybko zgubiły się we wzburzonej wodzie. Podjęłam szybką decyzję.
- Nie rób tego - usłyszałam tuż przy uchu i poczułam jak jakaś siła rzuca mną o mokrą ziemię. Gwałtownie usiadłam i czułam, że nadal jestem przez coś trzymana. Byłam pewna, że nie jest to powietrze, a jakiś specyficzny rodzaj magii.
- Puść mnie - powiedziałam zdecydowanie, patrząc przed siebie. Nie wiedziałam kto mnie trzymał, ale jakoś nie przejmowałam się tym, dlaczego to robił. Kilka sekund wcześniej zamierzałam się zabić; nie mógł zrobić mi nic gorszego. Przynajmniej tak wtedy sądziłam.
- Masz u mnie dług, Av. - Zamarłam słysząc swoje imię. Szeroko otworzyłam oczy i gwałtownie wstałam, przez co lekko zamroczyło mi w głowie. Poczułam jak zdecydowanie łapie mnie za ramię żebym nie upadła. Odwróciłam się zrzucając dłoń mężczyzny.
- Kim jesteś? - spytałam spokojnie uważnie obserwując sylwetkę stojącego przede mną przybysza. Miał długie, czarne włosy, które zdawały się w ogóle nie moknąć. Był przystojny; można by rzec, że miał szlachetne rysy twarzy.  
- Właśnie uratowałem ci życie. Jestem... - zawahał się, a ja dopiero spojrzałam mu w oczy. Były pomarańczowe, a jego źrenice pionowe, zupełnie jak u jakiegoś gada. Przestraszona, delikatnie się wzdrygnęłam i cofnęłam o krok. - Jestem twoim przyjacielem.
- Skąd wiesz jak mam na imię - spytałam przecierając powieki, aby zdjąć z rzęs nadmiar wody. Stojący przede mną mężczyzna skrzyżował ręce na piersiach i marcząc brwi, powiedział:
- Jakaś ty ciekawska.
To, jakiego tonu użył, sprawiło, że poczułam się naprawdę nieswojo. Było widać, że jego sposób bycia jest dosyć specyficzny i opiera się na dominacji nad swoim rozmówcą. Nie czułam się komfortowo, dlatego postanowiłam zakończyć tę wymianę zdań.
- Przepraszam, muszę już iść - powiedziałam spuszczając głowę i szybkim krokiem wyminęłam nieznajomego.
- Gdzie ci tak śpieszno? - spytał, nagle znajdując się obok mnie. Ponownie przyspieszyłam i kiedy byłam już na schodach, rzuciłam bez zastanowienia:
- Zostawiłam żelazko w pralce.
- Powinnaś zajmować się walką - usłyszałam jak powiedział dosyć zdziwionym tonem, a kiedy spojrzałam za siebie, jego już tam nie było; rozpłynął się w powietrzu.
     Gdzieś tak w połowie drogi usiadłam na zimnym stopniu. Nie wiedziałam czy spotkanie z obcym mężczyzną było prawdziwe, czy tylko mój zimny racjonalizm, resztką swoich sił, próbował za wszelką cenę powstrzymać mnie od samobójstwa. Nie miałam już sił żeby płakać; obojętność spowiła mnie już zdecydowanie wcześniej, ale dopiero teraz uświadomiłam sobie w jakim stopniu. Oparłam łokcie na kolanach, a wiatr, który zaczął wiać zdecydowanie silniej, chłodził mi rozgrzane policzki.
     Spędziłam na skałach dobre dziesięć minut, po czym zdjęłam buty i zbiegając z klifu, skierowałam się na plażę. Piasek był lodowaty, ale już jakiś czas temu przestałam przejmować się zimnem. Zostawiłam zniszczone trampki na pobliskim kamieniu i kierowałam się w stronę wody, patrząc na szalejące fale. Woda delikatnie okryła moje stopy swoim chłodem. Wpatrywałam się w nie i dalej brnęłam w głąb morza. Zatrzymałam się, kiedy woda sięgała mi już do kolan i nie myśląc o niczym, uparcie szukałam rys słońca na niebie. Mijały minuty, a ja pociągając nosem stwierdziłam, że idę dalej. Postawiłam następny krok, kiedy w oddali usłyszałam czyjś głos:
- Av, stój!
Przewróciłam oczami w geście poirytowania i wzięłam głęboki oddech, ale posłusznie się zatrzymałam. Ukradkiem spojrzałam w lewą stronę, gdzie zobaczyłam biegnącą w moim kierunku postać. Tego chłopaka, który do mnie zmierzał, znałam bardzo dobrze, ale nie byłam pewna czy cieszę się z tego, że go widzę.
- Proszę cię, wyjdź z wody! - krzyknął do mnie, najpewniej stojąc przy brzegu. Odwróciłam głowę w jego stronę i spojrzałam mrużąc oczy. Wyglądał na dosyć przestraszonego. Odwróciłam głowę i ponownie utkwiłam wzrok na linii horyzontu. - Ach, pieprzyć - usłyszałam, a Kylar wbiegł do wody w butach i po chwili stał obok mnie. - Jak się czujesz?
- Jak widać - odpowiedziałam mu cicho i ponownie spojrzałam na jego twarz. Po jego opalonych policzkach spływały pojedyncze krople deszczu, które kapały mu z brody; był mokry, ale mniej niż ja. - Wróciłeś? - spytałam głosem pełnym nadziei i spojrzałam w jego czekoladowe oczy, które kojarzyły mi się z ukojeniem bólu w zamku. Nadal miały w sobie nikły blask nadziei nawołującej do walki.
- Chciałbym, ale na razie nie mogę. Musiałem sprawdzić co u ciebie, dlatego wysłałem ten list - powiedział i delikatnie musnął swoimi palcami moje, aby po chwili mocno chwycić mnie za rękę.
- Jaki list?
- Prosiłem w nim abyś tu przyszła na spotkanie. Nic o nim nie wiesz? - chłopak mocno się zdziwił, widząc moją pytającą minę. Pokręciłam przecząco głową i wyjaśniłam, że moje bycie w tym miejscu jest wynikiem zbiegu okoliczności. Oczywiście pominęłam fakty o nieudanych targnięciach na swoje życie i wizycie obcego mężczyzny na klifie. To był tylko spacer.
     Kylar próbował namówić mnie do wyjścia z wody, ale ja pozostałam niewzruszona, więc zrezygnowany stanął obok mnie, nadal mocno ściskając moją rękę.
- Cieszę się, że żyjesz - powiedział, a ja spojrzałam na niego z gniewem i nie odezwałam się. Po prostu go obserwowałam. Nagle, w mojej głowie pojawiły się wszelkie obrazy z wojownikiem wody w roli głównej. Przypomniałam sobie, że to on pomógł mi w zamku, to on uśmierzył ból, a co najważniejsze, to on uratował mi życie.
- Jestem ci coś winna - powiedziałam, a on spojrzał na mnie pytająco. Wolno zbliżyłam do niego swoją twarz i drżącymi z zimna wargami, dotknęłam jego ust. Ten zdziwiony przyciągnął mnie do siebie i oddał pocałunek; był bardziej zdecydowany. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, spojrzał na mnie przestraszony i czekał na moją reakcję. Delikatnie się uśmiechnęłam i przytuliłam do niego.
- Wyjdźmy z wody, dobrze?
- Dobrze - odpowiedziałam i pozwoliłam mu się poprowadzić.
_______________
*Cytat z piosenki Alicji Majewskiej - Przed nocą i mgłą

W dzisiejszym rozdziale nauczyliśmy się jak efektownie zbić lustro, jak przeżywać depresję po-końco-światową, jak się nie zabić oraz jak dobitnie spławić dziwnego mężczyznę. Do tego mamy sposób na poderwanie chłopaka 'na samobójcę'. Dzięki Av! Może na to się przydasz! 

sobota, 7 stycznia 2017

Rozdział XLI



Poszukiwani - Kylar

     Podmuch wiatru wprawił w lot jesienne liście, pofrunęły wraz z prądem skierowanym na zachód; omijał drzewa, krzewy i inne przeszkody. Raz po raz zawracał, zabierając ze sobą kolejne liście. Ich podróż trwała aż powiew nie ustał, pozwalając im ponownie opaść na ziemię. Większość z nich znalazła się u podnóża zniszczonego wejścia masywnego budynku. Sama frontowa ściana była w ruinie, pozostał jedynie fragment i zarys bramy. Mimo to, bez problemu można było dostrzec piękno architektury. Masywne filary ozdobione falistymi żłobieniami wciąż podtrzymywały balkony. Ornamenty pokrywające ściany i sufity nadal ukazywały szlak abstrakcyjnych roślin bądź kształtów.
     Bardziej martwiącym faktem były ciała, leżące wszędzie od dość długiego czasu. Zaczęły się rozkładać i powodowały unoszący się swąd. W tym miejscu - hali wejściowej - wydarzyła się największa i najbardziej destrukcyjna walka. Gdy tylko sięgnąłem pamięcią do tych wspomnień, na nowo ujrzałem chaos i zamieszanie. Byli wojownicy Aklorii walczyli ramię w ramię z ich przywódczynią, przeciwko kamiennym golemom Wuyi. Były bezwzględne i z furią atakowały każdego, kto tylko śmiał im się sprzeciwić. Nie były to istoty inteligentne, więc tym bardziej ich główną myślą było wypełnianie swojej służby. Ostatecznie wygraliśmy bitwę, lecz byliśmy zmuszeni do ucieczki i opuszczenia pałacu.
    Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek tu wrócimy. Chodziła mi po głowie myśl: dlaczego tutaj? Jednak było to pytanie retoryczne. A gdzie indziej?
    Minąłem fundamenty wejścia i rzuciłem wzrokiem na martwych wojowników;
- Jak myślicie - zacząłem. - Oni też byli zamieszani w zdradę? - Tekin obejrzał się w moją stronę, a siostra również spojrzała na ciała.
- Prawdopodobnie byli - odparła. - Nie od samego początku, chociaż lojalnymi nie mogłam ich nazwać. Musimy sprawdzić pałac i znaleźć nienaruszone pokoje, żebyśmy mogli tu jakoś funkcjonować - zmieniła temat, ale nie zdradziła żadnych uczuć.
    Przykucnąłem przy zniszczonym golemie, a raczej jego kamiennych szczątkach. W ich środku znajdował się wygładzony kryształ, który najpewniej służył im jako ‘serce’. Jak można było się domyślić, wcześniej prawdopodobnie emanował zielonym światłem, typowym dla magii, którą posługiwała się wiedźma.
- Powinniśmy tu posprzątać… - stwierdził Tekin.
- Przynieść ci miotłę? Chociaż z gruzami możesz mieć jakiś problem - odpowiedziałem z sarkazmem w głosie.
- Chodzi mi o ciała.
- A co chcesz z nimi zrobić? - spytałem, prostując się.
- Pochowamy ich. Każdy zasługuje na porządny pochówek - Akloria potaknęła.
- Kylar, ty poszukaj dla nas bezpiecznej części, która jest zdatna do zamieszkania. - Odpowiedziałem kiwnięciem i ruszyłem w głąb pałacu.
      Przechodząc przez podniszczone korytarze przypomniała mi się moja pierwsza wizyta w tym pałacu. Był to jeszcze moment, w którym nie wiedziałem, że Akloria jest moją siostrą. Patrząc na to z perspektywy czasu, ta sytuacja wydawała mi się całkiem zabawna. Uśmiechnąłem się i utkwiłem wzrok na drewnianych drzwiach, otoczonych białym marmurem. Powoli chwyciłem klamkę i popchnąłem wejście. Znajdowała się tutaj biblioteka, której nie dane było mi wcześniej zwiedzić.
     Pokój miał kształt ośmiokąta i wznosił się na dwa piętra. Przy każdej ze ścian stały drewniane biblioteczki, ustawione bokiem do środka. Przechodząc dalej spojrzałem do góry, widząc kolorowo zdobione sklepienie i przepiękny, błyszczący srebrem żyrandol. Wszystko było skierowane w stronę centrum pomieszczenia, gdzie głównym punktem było staro wyglądające biurko. Ciemne drewno kontrastowało z jaśniejszymi częściami biblioteki. Na samym stole nie znajdowało się nic poza stertami księg, wypisanymi lub pustymi kartkami papieru, a tuż przy nich stało pióro z kałamarzem. Podszedłem do biurka i dłonią przejechałem po blacie, strącając kurz. Zapatrzyłem się w biel kartki, która z kolei przypomniała mi o bladej twarzy Av, leżącej na łóżku. Zostawiłem ją tam, nawet nie upewniając się czy przeżyje.
    Uderzyłem pięścią w biurko i pochyliłem się nad nim. Jak mogłem to zrobić? Ona mi tego nie przebaczy… o ile jeszcze żyje.
    Chciałem się jakkolwiek dowiedzieć, co się dzieje w świątyni mistrza Jao. Ponownie skupiłem swój wzrok na kartce papieru. Tym razem, bez dłuższego zastanowienia, chwyciłem czarne pióro i zamoczyłem je w atramencie. Pisałem szybko, energicznie, niestarannie. Nawet nie byłem pewien co chcę napisać, ale nie przestawałem. W końcu postawiłem ostatnią kropkę, puściłem pióro i uniosłem list do góry. Napisałem wszystko w taki sposób, żeby Av zrozumiała. Nie tłumaczyłem
mojego odejścia, ponieważ głównym powodem pisania tego listu, było spotkanie.
    Spośród wszystkich ksiąg znalazłem parę kopert, które zawierały inne listy. Jedna była pusta. Zapakowałem list i podpisałem: Do Av. Liczyłem, że jeśli nie ona, to chociaż Indy odbierze tę wiadomość i jej przekaże, lub, że to on się ze mną spotka.
Moment. Jak ja go wyślę?
- Napisałeś list? - usłyszałem głos Aklorii za swoimi plecami.
- Tak, ale… - odwróciłem się, nadal patrząc na kopertę.
- Nie masz jak go wysłać - odpowiedziała za mnie. Po chwili się uśmiechnęła. - Nie martw się. Ja to załatwię.
    Moja siostra wysunęła dłoń do przodu, a na niej pojawiła się mała, jaskrawo fioletowa kulka. Zwykła kulka, zaczęła zmieniać kształt, wyginając się i rozszerzając. Wynik przeobrażenia, przypominał dość sporej wielkości jajko, które parę sekund później zaczęło pękać. Nie mogąc odwrócić wzroku, zachwycałem się mocami, którymi władała Akloria. Na jej twarzy nadal dostrzegałem cień uśmiechu, ale i skupienie. Jajko gwałtownie pękło, a z niego wyskoczył ptak. Niezwyczajny, magiczny. Lśnił purpurowym światłem, a sam wydawał się przeźroczysty. Śpiewał wesoło, ruszając swoim łebkiem w każdą stronę.
- To… to jest po prostu niesamowite - wydusiłem z siebie, nadal patrząc z niedowierzaniem.
- Sama jestem trochę zaskoczona. Moja ostatnia próba zakończyła się stworzeniem chomika, który podpalił włosy Tekinowi - zaśmiała się. - Znajdzie Av i zaniesie jej ten list. Możesz mi zaufać.
    Uśmiechnąłem się w odpowiedzi i przekazałem ptakowi list, który natychmiast przechwycił i wyfrunął przez otwarte okno. Jeszcze przez parę chwil obserwowałem niebo i fioletowy punkt na nim, który kierował się w stronę świątyni mistrza Jao, dokładnie tam gdzie była Av.


*


     Tuż za pałacem znajdował się ogromny i dziki ogród, zawierający roślinność wszelkiej maści. Znajdujące się tu drzewa i krzewy można było nazwać pikusiem w porównaniu do szalejącej tu matki natury. Zwyczajny bluszcz, który tutaj wydawał się magiczny, rozrastał się po każdym kamieniu i pniu, sięgając aż po wysokie ściany budynku. Jego liście osiągały zbyt nienaturalny kolor, lecz nie ujmowało mu to uroku. Kwiaty mieniły się blaskiem kolorów tęczy i szeroko otwierały swoje płatki do jesiennego słońca. Jednakże przez cały czas pozostawała tutaj polana, pełna bujnej trawy, której nie powstydziłby się skosić żaden ogrodnik.
    Znajdował się tu dosyć szeroki strumyk, który spokojnie płynął wzdłuż ogrodu. Od razu gdy w nim stanąłem, wyczułem jego obecność. Świadomość, że woda jest tuż przy mnie zazwyczaj mnie uspokajała. Sięgałem często w jej głąb, szukając źródła i ujścia, jakim tym razem okazało się morze, znajdujące się tuż przy świątyni Mistrza Jao. Prawdą było, że pałac Aklorii znajdował się o wiele bliżej tej świątyni, niż tej należącej do Mistrza Funga. Szybkim krokiem, dotarcie tam zajęłoby parę godzin.
     Podszedłem jeszcze bliżej, stając tuż nad strumieniem. Jego chlupotanie stało się jeszcze wyraźniejsze, tak samo jak i moje powiązanie z nim. Powolnym gestem ruszyłem wodę w przeciwnym kierunku, a ona posłuchała. Następnie ruszyła do góry, cały czas kierując się moimi ruchami. Skupiłem się tylko na niej, starając się kompletnie wyciszyć. Formowałem ją w najróżniejsze kształty, raz za razem zwiększając tępo. Refleks i płynność była bardzo ważna w panowaniu nad tym żywiołem. Woda wzburza się powoli, niczym fala zbierająca się by uderzyć w brzeg. Każdy krok musi więc zostać wykonany starannie i płynnie. Nierówne szarpnięcia, bądź zawahania mogą spowodować utratę kontroli. Zastanawiałem się nad każdą lekcją, której udzielił mi Mistrz Fung… i Akloria, która chciała przeprosić mnie za poprzedni incydent z brakiem panowania. Nauczyła mnie wielu przydatnych sztuczek. Jednak zamrażanie samego siebie - nie należało do najłatwiejszych i nie potrafiłbym nad tym zapanować. Wolałbym nie przegapić kolejnego Końca Świata.
     Zamarłem, kiedy poczułem delikatne drganie wody w pobliżu. Nie przerywając treningu, zwróciłem uwagę na kolejne drgania. Dochodziły one znad strumienia po drugiej stronie. Przypominały one ciche i powolne stąpanie po mokrej trawie. Byłem pewien, że ktoś tam stoi i bez wątpienia nie ma dobrych zamiarów. Gdy tylko wyczułem gwałtowniejsze drgnięcie, przeciągnąłem wodę dookoła siebie i zatrzymując tuż przed sobą - zamroziłem. W lodowej tarczy tkwiła strzała, a raczej bełt, który służył jako amunicja do kuszy. Znałem tylko jedną osobę, która z takowej korzystała.
     Łowca.
     Podrzuciłem strumień do góry i woda trysnęła we wszystkie strony. W tym czasie wskoczyłem szybko za najbliższą osłonę, jaką mogłem znaleźć. Pień drzewa nie był szeroki, ale wystarczający, żeby zasłonić moje ciało. Usłyszałem jak następny pocisk wbija się w drzewo, które stało się moją tarczą.
- Widzę, że Jack nie ma co robić ze swoimi sługusami! - zawołałem, powoli i lekko wychylając głowę. Ujrzałem tylko szybki ruch i schowałem się ponownie, unikając kolejnego bełtu. Przez chwilę czekałem tak w ciszy.
- Spicer? Nie pracuję już dla tego błazna. Preferuję znaleźć sobie lepszą i dobrze płatną robotę.
     Och, to wspaniale! Czy zabicie nastolatka jest w stanie utrzymać cię na resztę życia? Może sam skorzystam! Prychnąłem pod nosem i wyskoczyłem zza osłony, chroniąc swoje ciało wodną barierą. Mogłem zza niej spostrzec mężczyznę. Łowca stał teraz niedaleko ode mnie i był wystarczająco blisko strumienia. Odrzuciłem tarczę, ryzykując tym samym, że zostanę trafiony, ale wszystko zależało od jak najszybszego działania. Ze strumienia wystrzeliłem prąd wody, który wytrącił mojemu przeciwnikowi broń. Na jego twarzy pojawił się grymas, który… najprawdopodobniej oznaczał gniew. Uśmiechnąłem się nerwowo.
     Łowca teraz bez wahania ruszył przed siebie, rozpędzając się coraz bardziej z każdym krokiem. Lekko zbity z tropu, zacząłem ostrzeliwać wroga wodnymi pociskami, jednak mężczyzna postanowił się nimi zupełnie nie przejmować. Uderzały go prosto w głowę i inne części ciała, ale na tym to się kończyło. Niewzruszony pędził na mnie, niczym rozwścieczony byk. W ostatniej chwili wzniosłem wodną barierę, która niestety nie miała szans wytrzymać tego uderzenia. Jego siła rzuciła mną parę metrów dalej. Stęknąłem, próbując wstać, ale Łowca był już tuż przy mnie. Chwycił mnie za koszulkę, podnosząc mnie do góry. Próbując się uwolnić z uchwytu zdążyłem spostrzec lekki uśmieszek na jego twarzy. Po chwili po prostu mnie puścił, ale zanim zdążyłem upaść, poczułem ponowne uderzenie i wylądowałem na plecach. Znowu. Tym razem Łowca stanął tuż nade mną i położył swoją nogę na mojej klatce piersiowej, boleśnie przyciskając mnie do ziemi. Jego grymas przeobraził się w złośliwy uśmieszek. Pochylił się jeszcze niżej, podpierając się o swoje kolano, naciskając na moje ciało jeszcze bardziej. Wydusiłem z siebie stłumiony jęk, który był spowodowany trudnościami z oddychaniem. Nie byłem w stanie zaczerpnąć głębokiego wdechu.
- Najwidoczniej myśliwy złapał swojego zajączka - zadrwił.
- Kogo nazywasz zajączkiem… - odparłem, próbując z wszelkich sił podnieść nogę mężczyzny, która najwyraźniej ważyła więcej niż dorosła świnia.
     Łowca wyprostował się na chwilę i wyciągnął zza pasa mały toporek. Wyglądał na bardzo dobrze zaostrzony. Zaniepokojony, wzdrygnąłem się na jego widok.
- Pozostało pytanie - rzekł i uniósł broń nieco wyżej, jakby w geście triumfu. - Czy chcę moją zdobycz żywą czy martwą? - stęknąłem, ponownie próbując podnieść ciężar, tym razem, żeby złapać trochę powietrza i odpowiedzieć.
- Jeśli… jesteś kimś, kto poluje na ludzi, żeby ich zjeść… Raczej nie przydam ci się żywy. - Łowca uniósł kącik ust do góry. - Aczkolwiek domyślając się, że powód jest inny. Chciałbym rozpocząć negocjacje.
     Kiedy mój przeciwnik głośno się roześmiał, położyłem lewą dłoń na trawie, powoli przyciągając do siebie wodę ze strumienia. Brnęła między kępami traw i unikała napotkanych kamieni, próbując do mnie dotrzeć.
- Jest mi niezmiernie przykro, ale wystarczająco zdążyłeś mnie zirytować, żeby darować ci życie. Nie jestem ugodowym człowiekiem - uśmiechnął się i machnął toporkiem.
     W ostatniej chwili z wody uformowałem lodowy sztylet, który bez zastanowienia wbiłem w łydkę Łowcy. Wytrąciłem go z równowagi i odepchnąłem na bok, a ostrze jego broni musnęło moje ramię, pozostawiając malutkie cięcie. Syknąłem i wstając ponownie zaatakowałem wroga, tym razem udało mu się zablokować, a ja sam oberwałem pięścią w twarz. Upadłszy kolejny raz na ziemię, tym razem o wiele szybciej, odwróciłem się w stronę Łowcy i skierowałem strumień wody prosto w niego. Siła uderzenia rzuciła nim o drzewo, do którego momentalnie przylgnął, przez otaczający go lód. Widząc jego zaangażowanie by się uwolnić, dodałem kolejną warstwę - dla pewności.
     Po minięciu dobrej minuty, w końcu uspokoiłem oddech i bicie serca. Wstałem chwytając się za obolałą pierś, w którą niedawno wbijał mi swój but. Stanąłem naprzeciwko niego i głęboko westchnąłem.
- Skoro nie pracujesz dla Spicera, to dla kogo? - spytałem, masując tym samym obolałe ramię. Nieźle mnie potłukł swoim ogromnym cielskiem.
- Uważaj, bo jeszcze ci powiem - odparł z arogancją.
- Nie możesz mi po prostu powiedzieć? Co w tym takiego trudnego?
     Łowca przez chwilę siedział cicho, kiedy robiłem się jeszcze bardziej zaintrygowany. Cierpliwie czekałem na odpowiedź, chociaż nie wiedziałem jakiej mogę się spodziewać. Do głowy nie przychodziły mi praktycznie żadne osoby, które mogłyby chcieć mojej śmierci. Wątpiłem bowiem w jakąkolwiek ingerencję Wuyi bądź Jacka w tej sprawie. To musiał być ktoś inny.
- Powód jest w miarę oczywisty, dlatego, jak twoja inteligentna główka się nie domyśla, powiem ci - odpowiedział po dłuższej ciszy, starając się mnie sprowokować, bądź wyprowadzić z równowagi. - Ktoś wyznaczył cenę za ciebie i twoją starszą siostrzyczkę. Ot cała prawda.
    Teraz tym bardziej byłem zaintrygowany, nie wiedząc kim jest owa osoba. I dlaczego pozbycie się mnie i Aklorii jest dla kogoś takie ważne.
- Kto? - spytałem.
- Nie wiem - odparł równie szybko.
- Jak to nie wiesz? - podniosłem lekko ton.
- Po prostu. Nie znam osoby, która chce waszej śmierci, ale znam sporo osób, które planują zamach na wasze życie, tak jak ja - wytłumaczył.
- Och - bąknąłem.
     Po chwili zastanowienia ruszyłem z powrotem do pałacu Aklorii, jednak głośne domagania się Łowcy nakazały mi się zatrzymać;
- Ej?! Nie możesz mnie tu tak zostawić! Radzę ci mnie wypuścić gnojku! - krzyczał, próbując odwrócić głowę w moją stronę. Westchnąłem głęboko i odwróciłem się.
- Próbowałeś mnie zabić, a teraz prosisz o pomoc? - spytałem zdziwiony.
- Ostrzegam cię. Jeśli ze mną…
- Już z tobą zadarłem - przerwałem mu i machnąłem ręką. Lód w parę sekund zmienił swój stan, uniosłem wodną bańkę nad powierzchnię mokrej twarzy, po czym powoli przeniosłem ją na drugą stronę ogrodu. Tym samym pozbywając się uporczywego insekta jakim był Łowca.
     Gdy tylko otworzyłem tylne wejście, ujrzałem moją siostrę rzucającą jakimś mężczyzną o ścianę. Zastałem ich obu walczących z jakąś grupką ludzi, ubranych w skórę.
- O! Widzę, że też otrzymaliście komitet powitalny! - zawołałem, po czym uchyliłem się nad nadlatującym krzesłem, które uderzyło z hukiem o ścianę.
- Nie spodziewałam się aż tylu gości! - odkrzyknęła mi, uderzając niską kobietę w twarz.
- Coś szczególnego mnie ominęło? - spytałem.
- Niezbyt - odparł tym razem Tekin, który walczył kawałek dalej i pozbawił właśnie przytomności kolejnych dwóch napastników. - Może dowiedziałeś się, dlaczego mamy taki zaszczyt ich gościć?
- Ktoś wyznaczył za nas nagrodę. Tylko tyle wiem.
     Akloria pokonała ostatniego przeciwnika i odwróciła się w moją stronę. Odetchnęła z ulgą i rozciągnęła się. Podeszła bliżej, przy okazji poprawiając potargane włosy.
- Widzę, że jesteś cały - stwierdziła z troską.
- Lekko poturbowany, to wszystko. Akloria pozwolisz, że zniknę wam na jeden dzień?
- Co masz na myśli? - spytała, pochylając się lekko nad szkodami, które sami wyrządzili.
- Spotkanie z Av. Muszę… Chcę się z nią zobaczyć. Mimo wszystko. Jeśli się wybudziła, muszę jej wszystko sprostować - odparłem, tłumacząc moje zamiary. Siostra zastanowiła się na chwilę i odparła z uśmiechem;
- I tak do niej pójdziesz, choćbym ci nie pozwoliła. Uważaj tylko na siebie. - Przytuliła mnie i oddaliła się w stronę Tekina.

     Dziękuję. Av, niedługo się zobaczymy.
_______________________________________________________________________

Hej! No i w końcu się doczekaliście, tym razem mniej niż dwa i pół miesiąca! Jak mogliście zauważyć, spokój dla naszych bohaterów nie mógł na długo pozostać. Kylar, tym razem poza świątynią, i tak wpada w tarapaty. Wątek jest początkiem do wprowadzenia w sumie dwóch nowych postaci. Jednej znanej z kreskówki (o której już było wspomniane) a drugiej zupełnie nowej.