środa, 24 lutego 2016

Rozdział XXXV

Zaszczyt - Indy

     Mimo, że byliśmy pośrodku katastrofy związanej z końcem świata, zacząłem dostrzegać pozytywne treści w tych wszystkich wydarzeniach. Gdyby nie to, że Wuya zachciała zaatakować miejsce gdzie się uczyliśmy, nigdy nie spotkałbym jego. Mojego wzoru do naśladowania, mojego idola. Tyle słyszałem o poprzedniej czwórce i miałem nadzieję kiedyś ją spotkać. Nie sądziłem, że ten potężny i sławny wojownik jest tak blisko mnie.
- Ty jesteś mnichem Omim? - zapytałem głosem wręcz przepełnionym ciekawością. Wewnętrznie odczuwałem ogromną ekscytacje, ale lata treningów sprawiły, że nie miałem problemów z ukryciem wszystkich wewnętrznych odczuć.
- Masz rację, to ja - uśmiechnął się drapiąc po swojej łysej głowie. - Ale kim jesteś ty i co robisz w moim domu?
- Tak jak ty kiedyś, szkolę się na Smoka, ale musiałem szybko opuścić świątynię. Kilka godzin temu zostaliśmy zaatakowani przez Wuyę i jej kamienne stwory. Nie miałem innego wyjścia - tłumaczyłem się ze stoickim spokojem.
- Wuya znowu się pojawiła? To niemożliwe! Przecież ją pokonaliśmy! - Widać było, że Omi się zaniepokoił. Zignorował też fakt, że jestem przypadkowym obcym, który trafił do miejsca, w którym mieszkał Smok Wody. Usiadł obok mnie na kanapie i patrząc w przestrzeń, poprosił:
- Opowiedz mi, co się teraz dzieje w świątyni.
- No to wypadałoby zacząć od początku. Pozwól, że Ci się przedstawię. - Zacząłem dość teatralnie. - Nazywam się Indy Shen i wielkim dla mnie zaszczytem jest, że mogłem cię poznać - powiedziałem, a ten uśmiechnął się do mnie i skinieniem dłoni przekazał abym kontynuował. - Pochodzę z pewnej chińskiej wioski, która przed laty została spalona przez naszego władcę. Wszyscy ludzie, którzy mnie otaczali zginęli, a ja musiałem uciekać by się ocalić. Na szczęście udało mi się przeżyć, co widać, - nie mogłem się powstrzymać i zachichotałem - ale przez długi czas wędrowałem i nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca. Wreszcie dotarłem do świątyni gdzie rozpoczęłem szkolenie. Zostałem przyjęty na ucznia i razem z Kylarem i Av założyliśmy drużynę. - Omi uważnie słuchał każdego wypowiedzianegi przeze mnie słowa. Starałem się dostrzec czy go nie zanudzam, ale nie dostrzegłem żadnych wskazujących na to objawów. - Idąc w ślady poprzedniej, wielkiej czwórki, uczymy się panować nad siłami żywiołów. Av jest jedyną dziewczyną i uczy się posługiwać wiatrem, natomiast Kylar uczy się panowania nad wodą, tak jak ty. Mnie przypadła władza nad ogniem. Ciekawą sprawą jest fakt, że w naszej grupie nie mamy czwartego wojownika, który władałby ziemią. Mistrz Fung nie chce nam powiedzieć, dlaczego nie ma z nami czwartego wojownika.
- A co z przeciwnikami? Z kim mieliście do czynienia?
- Najpierw poznaliśmy Jacka Spicera, którego na pewno pamiętasz i z nim toczymy ciągłe spory o Shen Gong Wu. Poznaliśmy też czarownicę Wuyę, która niedawno znów odzyskała ciało i zaczęła snuć kolejne plany na podbój świata.
- Gdzie są teraz twoi przyjaciele?
- Av i Kylar zostali aby walczyć, a ja uciekłem i bardzo tego żałuję. Może nie mieliśmy idealnych relacji, ale w końcu są moimi jedynymi przyjaciółmi. A teraz Bóg jeden wie co się z nimi dzieje - wszystko powiedziałem jednym tchem, bez żadnych emocj w głosie. Jestem pewien, że moje słowa brzmiały bardzo sztucznie. - Po kilku godzinach ucieczki znalazłem twoją chatkę i wszedłem do niej, bo musiałem odpocząć. Wybacz, że wtargnąłem na twoją prywatność, ale myślałem że dom jest opuszczony. - Tymi słowami skończyłem swoją opowieść.
-Nie ma sprawy, cieszę się, że mogłem ci pomóc, Indy - powiedział Omi bez żadnego zbędnego komentarza dotyczącego mojej historii.
     Chwilę siedzieliśmy w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach. Po kilku minutach mój ciekawy wszystkiego towarzysz przerwał ciszę.
- Wspominałeś coś o Mistrzu Fungu... Szkoli was?
- Dokładnie tak. Ma już swoje lata, ale w całej świątyni nie ma osoby mądrzejszej od niego.
- Jeżeli to on się wami zajmuje to z pewnością staniecie tak potężni jak ja! To znaczy my! - powiedział i nerwowo zaczął rozglądać się po pokoju. - A co z Dojo? - zmienił temat.
- Dojo… On trzyma się całkiem dobrze, jak na smoka - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Opowiedz mi może trochę o swoich przyjaciołach, o tej dziewczynie najpierw - zagaił. Nie byłem przyzwyczajony do długich rozmów z kimkolwiek, ale widziałem jak Omi z przyjemnością chłonie każde wypowiedziane przeze mnie słowo. Domyśliłem się, że doskwierał mu brak towarzystwa.
- Av… - zamyśliłem się przez chwilę. - Nie dość, że jest opryskliwa i  ma cięty język, to nieźle potrafi przywalić kiedy się ją zdenerwuje. Umie walczyć, trzeba przyznać, chociaż ma problemy ze swoim żywiołem. W wolnym czasie lubię ją denerwować - powiedziałem i zachichotałem przypominając sobie naszą ostatnią kłótnię.
- A Kylar? Jak walczy? - spytał mój niski przyjaciel. Z pewnością go to interesowało, bo Kylar miał taki sam żywioł co on.
-Wszyscy jesteśmy na tym samym poziomie, ale on jest po przejściach. Ostatnio zachowuje się dość dziwnie, ale widać, że nieźle idzie mu panowanie nad wodą. A tak to zawsze wszystkim chce pomóc i widać, że przykłada się do szukania Shen Gong Wu. Tak ogólnie to dobry z niego kumpel - podsumowałem, a Omi się do mnie uśmiechnął. Domyśliłem się, że chciałby podtrzymać rozmowę, ale brakowało mu pytań, dlatego licząc, że Smok Wody mnie zrozumie, zacząłem kolejny temat.
- Mam jeszcze jedną dziwną sprawę, pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że bardzo dziwną. Jest związana z niejakim Billem...
- Delboa?! Billem Delboa? - przerwał mi z przerażeniem w oczach. - Gdy uciekłem od wszystkich poznałem właśnie jego - powiedział podniesionym głosem.
- Nie sądziłem, że możesz mieć z nim coś wspólnego. Porozmawiajmy o nim, może będziesz w stanie mi pomóc - z nadzieją spojrzałem w jego małe oczy, a ten z grobową miną kiwnął głową.
     Wtajemniczenie Omiego we wszystkie sprawy związane z tym szatańskim trójkątem zajęło trochę czasu. Wszystko było dość skomplikowane, ale wydawało się, że Omi jest takim samym intelektualistą co ja i wszystko z łatwością zrozumiał.
- No to mamy poważny problem przyjacielu…  - Omi opuszkiem kciuka pogłaskał swoją brodę. - Tylko jak go teraz rozwiązać?
- Może byśmy wrócili do świątyni i spróbowali poszukać jakichś śladów? - zapytałem.
- Nie mamy szans we dwoje - słusznie stwierdził. - Masa przebrzydłych golemów i wojowników tej wiedźmy. Co z Mistrzem Fungiem? Mógłby nam pomóc?
- Nie mam pojęcia gdzie się udał, ale Wuya z pewnością wysłała za nim list gończy.
- Ciężka sprawa… Najpierw coś zjedzmy i zastanówmy się co robić -  zaproponował Chińczyk.
- Naturalnie - odparłem z uśmiechem. Mój żołądek już dawno zdążył zapomnieć o zjedzonej rybie.
     Bardzo miło nam się rozmawiało. Omi nie zadawał żadnych zbędnych pytań na temat Billa i nie doszukiwał się niczego, co chciałbym ukryć. Odkryłem, że jesteśmy tacy sami i oznajmiłem mu to przy śniadaniu. Śmialiśmy się z tego pijąc bawarkę. Po posiłku zaczęliśmy rozmawiać o naszych zdolnościach. Mimo tego, że nasze żywioły były przeciwstawne, dostałem kilka cennych rad dotyczących walki.
     Jedną z form wspólnego spędzania czasu było przygotowywanie się do nieuniknionej walki poprzez medytację. Kiedy raz siedzieliśmy tak do późnego wieczora, z transu wyprowadził nas grzmot, który uderzył niedaleko domku Omiego. Szybko udaliśmy się przed dom. Widok otoczenia w zielonej poświacie sprawił, że od razu wiedzieliśmy co należy zrobić.
- No to co przyjacielu, ruszamy w drogę - powiedział Omi.
- Tak jest, ruszamy - odpowiedziałem.
     Ruszyliśmy prosto w ogromną, zieloną burzę.

______
Indy spotkał bratnią duszę i razem idą siać zamęt w zamęcie końca świata...:)



piątek, 19 lutego 2016

Rozdział XXXIV


Posępny wiatr na strunach burzy w sercu gra... - Av Obudziły mnie promienie padające na moją twarz; z trudem otworzyłam oczy. Z miłą chęcią pospałabym jeszcze trochę, ale wiedziałam, że i tak nie uda mi się ponownie zasnąć. Podniosłam się do pozycji siedzącej i przejechałam wzrokiem po pokoju. W kącie stał mały stolik ze zwiędniętymi już kwiatami, a na przeciwko był mały telewizorek, zza którego wystawała błękitna rękojeść jakiegoś miecza. Drewniane ściany były pokryte beżową farbą, co sprawiało wrażenie, że dom był solidny. Leżałam na starej, ale czystej kanapie, okryta dość grubym kocem. W powietrzu unosił się świeży i przyjemny dla nosa zapach. Próbowałam przypomnieć sobie wydarzenia z wczorajszego dnia. Wraz z bólem głowy docierały do mnie wszystkie wspomnienia. Kylar, Indy, zburzona świątynia, Wuya, potwory, Spicer z mieczem i... Raimundo. - Już nie śpisz? - spytał mężczyzna wchodząc do pokoju z kubkiem zielonej herbaty. Podał mi napój, przysunął krzesło i usiadł na przeciwko mnie. - Dziękuję za pomoc i przepraszam za kłopot. Zaraz mnie tu nie będzie - wyrecytowałam jednocześnie się odkrywając. Poparzone przedramię zostało podrażnione przez potarcie materiału. - Chyba oszalałaś. Czuję się w obowiązku ci pomóc. - To pozbądź się tego uczucia. Dam sobie radę. - Mhm... - Skrzyżował ręce. - przepraszam, że przeszkodziłem ci w pokonaniu Jacka Spicera. Spuściłam wzrok gapiąc się w dywan. - Dobra, już dobra. Na razie cię stąd nie wypuszczę, musisz wydobrzeć - powiedział. - Właściwie to dlaczego chcesz mi pomagać? - Bo to przeze mnie Wuya odzyskała ciało po raz pierwszy i już raz ją pokonałem. - Tak naprawdę to ten koniec świata jest z mojej winy. To ja zabrałam Kylara do Aklorii... i wtedy Spicer dorwał lustro. - Kogo do kogo? Naszą rozmowę przerwał jakiś brzydki zapach pochodzący z sąsiedniego pomieszczenia. - Czy coś się przypala? - Cholera, mleko! Szybko wstał i udał się pędem do kuchni. Podniosłam się i wyjrzałam zza futryny. Rai szybko wstawił garnek do zlewu i otworzył okno, aby dym szybciej opuścił pomieszczenie. - Dlaczego go nie wywiejesz? - spytałam siadając do stolika. Ten wziął oddech i bez żadnego wysiłku, jednym ruchem palca wypędził dym z domu. - Czasem zapominam o przeszłości - odpowiedział bez żadnych uczuć w głosie. Po chwili zwrócił się do mnie. - Weź prysznic, przyda ci się. - Jego usta ułożyły się w dość wredny uśmiech. - Na pralce leżą czyste ubrania dla ciebie, a ja w tym czasie przygotuję coś innego na śniadanie. Wiedziałam, że nie ma sensu się z nim kłócić, bo był tak samo uparty jak ja. Weszłam do pomieszczenia wskazanego przez mężczyznę i spojrzałam w lustro. Brudna i zakrwawiona twarz, posklejane włosy, podkrążone oczy. Wyglądałam jak swój cień, ale przynajmniej byłam bezpieczna. Z kieszeni wystawał mi notes Kimiko. Mimowolnie chwyciłam go w dłonie i zaczęłam kartkować. Nie przeczytałam z niego dużo. Japonka bardzo lubiła rozpisywać się na wszystkie tematy. Przydałyby mi się jakieś informacje o Wuyi. Nie ma tu żadnej opcji ,,wyszukaj’’ Zainteresowały mnie słowa zapisane na marginesie. Obok nich był dość niedbale namalowany zawijas. ,,A ten znak mieli wszystkie jej sługi. Ciekawe czy Rai ma coś podobnego na karku’’ To, że mężczyzna robiący w tym momencie śniadanie, zdradził kilka razy, wiedziałam od Mistrza Funga, ale o tym znaku nie słyszałam. Zdecydowałam, że jeżeli nie zapomnę, spytam się o niego, bo każda informacja była na wagę złota. Wzięłam szybki prysznic, który był chwilowym wybawieniem od bólu. Umyłam posklejane włosy i ubrałam się w ubrania przygotowane przez Raimunda. Biała koszula i czarne spodnie sprawiały, że wyglądałam schludnie i elegancko. Do tego wszystkiego otuliłam się grubym, szarym swetrem. Dostałam nawet buty, które były dość masywne. Na pralce znalazłam jeszcze szeroki biały pas z czymś w rodzaju kabury na miecz. Szybko wsunęłam go w szlufki i wyszłam z łazienki. Zaczęłam się zastanawiać skąd Rai ma wszystkie te rzeczy, przecież wydaje się, że mieszka tu sam. Zdecydowałam jednak, że nie będę pytać. Jedliśmy kanapki z dżemem i piliśmy gorzką kawę. Czułam się dużo lepiej po tym prysznicu. - Opowiesz mi jak to się wszystko zdarzyło? - spytał Smok Wiatru biorąc łyk kawy. Odłożyłam bułkę na talerz. - Od czego mam zacząć? - No, najlepiej to od początku. - To dość długa i zawiła historia. - Postaram się zrozumieć - uśmiechnął się. - Ja, Kylar i Indy rozpoczęliśmy szkolenie na smoków ognia, wiatru i wody. - A gdzie jest ziemia? - przerwał zdziwiony. - Nie mam pojęcia, naprawdę. - Wzruszyłam ramionami. - Mistrz Fung nie chce nam powiedzieć. - Mistrz Fung was szkoli?! A mówił, że przez naszą drużynę nie weźmie już żadnych młodych uczniów pod opiekę… - Oj, nie przejmuj się. - Machnęłam ręką. - Teraz też tak mówi - zaśmiałam się. - Jeszcze jedno pytanie a potem już kontynuuj. Władasz ogniem jak Kimiko? - Nie. Mój jest wiatr. Nad ogniem panuje Indy, a Kylar ma wodę. - O proszę, koleżanka po fachu. - Na to wygląda - uśmiechnęłam się do niego. - No ale dalej, w wielkim skrócie. Myśleliśmy, że Akloria jest naszym wrogiem. Ta nauczyła Kylara panować nad lodem i ten omal nie zamarzł na śmierć. Wzięłam go do niej i tam się ,,trochę'' - ruchem palców pokazałam cudzysłów - posprzeczałyśmy. Wtedy Akloria w nerwach przyznała się, że Kylar jest jej bratem no i on zamienił się w bryłę lodu. Wtedy przyleciał Spicer na tych swoich śmigłach i zażądał wszystkich Wu jego siostry. Nie miała wyboru… To wszystko działo się tak szybko i pod presją, a Wuya dostała to co chciała. Zdołałyśmy uratować Kylara, a następnego ranka na niebie pojawiła się zielona burza, którą chyba w miarę łatwo spostrzec… - Rzuciłam wzrokiem przez okno na pociemniałe niebo. - Niedługo potem nastąpił atak potworów Wuyi, które zrównały świątynię z ziemią. Podczas ucieczki golemy nas rozdzieliły. Do teraz nie mam pojęcia co się dzieje z moimi przyjaciółmi. Bardzo się o nich martwię, bo mogli nie mieć tyle szczęścia co ja - spojrzałam na niego pełna wdzięczności. - Spokojnie, na pewno sobie poradzili. Znajdziemy ich. Jak tylko wyzdrowiejesz, wyruszymy żeby ich znaleźć. Nie uspokoiłam się ani trochę. - Teraz ja mam pytanie. - Słucham. - Na jego twarzy dało się zauważyć ciekawość. - Wczoraj przy walce z Jackiem wzniosłeś się w powietrze. Samej udało mi się to tylko kilka razy i nie wiem od czego to zależy. - Zauważyłem, że masz szarfę adepta. Mistrz Fung z tobą tego nie przerabiał? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Zaraz po awansie zaczęło się wiele wydarzeń i nie umiemy nic z tego stopnia. - Serio? Ten człowiek rzeczywiście się starzeje - mruknął do siebie. - O figurze czterech smoków pewnie wam nawet nie wspomniał. W sumie, to i tak nie miałoby sensu, skoro jest was tylko trzech. - Raimundo się zamyślił i na chwilę zapanowała cisza. - Zbieraj się - rzucił wycierając usta i wstając z krzesła. - Gdzie idziemy? - spytałam zaskoczona. Wziął z wieszaka skórzaną kurtkę i szybko ją na siebie narzucił. Zniknął w głębi korytarza i razem z odgłosem otwieranych drzwi usłyszałam: - Na trening, moja droga! Mimo, że kostka dalej bolała, wiedziałam, że ten trening będzie ważnym doświadczeniem. Już od dawna szukałam kogoś, kto pomoże mi zrozumieć wiatr. A kto zrobi to lepiej niż Raimundo Byliśmy przed domem. Szybko zaplotłam włosy i rozejrzałam się. Rai mieszkał na wysokim wzgórzu i miał widok na miasto, w którym wczoraj byłam. Usiadł po turecku na przeciwko przepaści i ruchem dłoni zachęcił mnie bym spoczęła obok niego. Delikatnie uklękłam. Nie wiedziałam co planuje. - Jak myślisz co mogłabyś robić jako smok wiatru? Zupełnie zdziwił mnie tym pytaniem. - No nie wiem... latać? Zaśmiał się. - Prawda, ale to już przy stopniu Wudai. Nie odpowiedziałam. Rai kontynuował wykład. Czułam się jak studentka i miałam ochotę robić notatki. - Powietrze jest wszędzie, a ty będziesz mogła robić z nim wszystko, na co będziesz miała ochotę. Kontrolować pogodę, rozwiewać chmury, tworzyć kataklizmy, przenosić przedmioty, łamać drzewa... wszystko. Wiatr jest naprawdę pięknym i potrzebnym zjawiskiem, ale jest bardziej niebezpieczny od pożaru czy powodzi, bo je można zatrzymać w mniejszym lub większym stopniu. Tornada nie zatrzyma żaden zwykły śmiertelnik, a ty będziesz to umieć. Patrzałam na niego z szeroko otwartymi oczyma. Nie miałam bladego pojęcia o tym wszystkim. - Żaden smok nie otrzymał swojego żywiołu przypadkiem. Każdy wojownik ma cechy charakteru wyjaśniające jego przyporządkowanie. Rozgryzłem to dopiero jakieś kilka lat temu. Oczywiście nie chcę tu faworyzować powietrza, ale gdybym wiedział to co wiem teraz i właśnie Mistrz Fung oznajmiłby mi, że mam wiatr, otworzyłbym porządną whiskey i zaczął świętować. - No przecież nim władasz - prychnęłam. - Wiesz o co mi chodzi. Gdybym nie opuścił świątyni wiedziałbym o nim więcej. - Opuściłeś świątynię? - spytałam zdziwiona. - Tak, zaraz po tym jak zostałem przywódcą, ale nie o tym teraz. Wstań i zamknij oczy. Wypełniłam jego polecenie. - Co czujesz? Co słyszysz? - Czuję twój zapach i dym. Słyszę szumiące drzewa. - Otwórz oczy. To wszystko rozchodzi się w powietrzu - zaczął tłumaczyć. - Zapachy i dźwięki. Jeżeli się skupisz, będziesz potrafić wyczuć obecność innych. Usłyszeć ich oddechy i poczuć zapachy. Spróbuj. Zamknęłam oczy i starałam się skierować myśli wokół tego o czym mówił Raimundo. Nie mogłam tego zrobić. Rozpraszała mnie ciągła wizja konających Indiego, Kylara, Mistrza Funga, Doja i mnichów. - Nie potrafię, jestem zbyt zdenerwowana. - Wycisz się. - Każde słowo Raia ukazywało go jako mądrego i utalentowanego nauczyciela. Przeczyło to wszystkim opiniom jakie o nim słyszałam lub czytałam w pamiętniku Kimiko. Z pewnością mienił się od czasów szkolenia w świątyni.   Ponownie zamknęłam oczy i usłyszałam trzask łamanej butem gałęzi. Poczułam zapach krwi. - Czy to... - Tak, ja też to poczułem. - Oboje w sekundę wstaliśmy na równe nogi przygotowując się do możliwej walki. Zza drzew wyszło kilku mężczyzn. Każdy z nich miał przy sobie broń. Sam ich wygląd mówił o tym, że potrafią walczyć i są niebezpieczni. - Spokojnie, mamy pokojowe zamiary - powiedział jeden z nich, unosząc ręce w geście uspokojenia nas. - Czego chcecie? - spytał Raimundo dość opryskliwie, ale było widać, że się rozluźnił. - Przyszliśmy po nią - odezwał się kolejny i wskazał na mnie. - Jesteśmy wojownikami Aklorii. Przysłała nas abyśmy cię odnaleźli. - Niby po co? - Żeby wam pomóc. Kylar już z nią jest - odezwał się trzeci. Serce podskoczyło mi do gardła na wieść o tym, że Kylar jest bezpieczny. Jeszcze tylko Indy... - Dlaczego mam wam ufać? - spytałam niepewnie chcąc zatuszować częściową ulgę jaką odczułam. Kolejny z nich wyciągnął granatową szarfę z kieszeni. Była brudna i podarta, ale oprócz krwi czułam jeszcze jeden zapach. Jego zapach. Nie miałam wątpliwości, że należała do niego. - Skąd to macie? - spytałam marszcząc brwi. - Dostał nowe ubranie i dał nam tę szarfę wiedząc, że nie będziesz chciała nam zaufać. - To ma sens. Odwróciłam się w stronę Raia i powiedziałam: - Na mnie już pora. - Jesteś pewna, że możesz im ufać? - spytał patrząc mi głęboko w oczy. - Mają jego szarfę. Znam jego zapach. - Chodź za mną - powiedział kierując się do mieszkania. Kazał poczekać mi w kuchni. Wrócił po kilku sekundach trzymając Ostrze Zawieruchy w dłoniach. - Na samym początku chciałem je zatrzymać, bo przypomina mi dawne czasy w świątyni, ale kiedy usłyszałem, że twoim żywiołem jest wiatr, poczułem, że nie należy już do mnie. Do tego widzę, że zaprzyjaźniłaś się z moim paskiem, więc nie będę wchodzić wam w drogę - powiedział z uśmiechem, a ja się zawstydziłam. - Proszę. - Wczepił Wu do kabury. - Dziękuję ci za wszystko. Nie masz pojęcia jak bardzo mi pomogłeś. - Proszę cię Av, uważaj na siebie. Na pewno się jeszcze spotkamy - powiedział, uroczo wypowiadając moje imię z brazylijskim akcentem. Mocno uścisnęłam go na pożegnanie. - Możemy ruszać - zwróciłam się do czterech wojowników. Gdy odchodziliśmy rzuciłam ostatnie spojrzenie na drewniany domek Raia. Żałowałam, że nie poznałam go bliżej, ale coś mi mówiło, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie. Szliśmy już jakiś czas. Wojownicy cały czas patrzeli na moją broń, ale nie wiedziałam o co im chodzi. Nagle coś popchnęło mnie do przodu. Nie zdążyłam wystawić rąk aby zrobić przewrót. Kostka zaczęła boleć bardziej niż wczoraj przy upadku z drzewa. Cholera jasna, co to było. Nieporadnie podniosłam się z ziemi i zauważyłam, że przejechałam rękoma po potłuczonym szkle. Na szczęście w pobliżu była rzeka. - Pójdę tylko umyć ręce. Skinęli głowami. Gdy włożyłam ręce do wody poczułam ulgę. Zapewne to moja niezdarność przyczyniła się do upadku, ale nie mogłam pozbyć się uczucia, że zadziałała na mnie jakaś siła, która wyprowadziła mnie z równowagi. Spojrzałam w stronę ludzi, z którymi teraz podróżowałam i zamknęłam oczy. ,,Trzeba jej ten miecz zabrać” - usłyszałam cichy głos w głowie. Delikatnie odwróciłam się w stronę konwersujących mężczyzn. Trzech rozmawiało ze sobą, a jeden patrzał w moją stronę. Szybko spuściłam wzrok, żeby nie zauważył, że im się przyglądałam. Znowu przymknęłam oczy i skupiłam się na stojących w oddali mężczyznach. ~ Gdybyśmy ją uśpili poszłoby dużo szybciej - usłyszałam głos tym razem całkiem wyraźnie. ~ Nie możemy. Wuya chcę ją w jak najlepszym stanie, nie otumanioną. Ma nam ufać jak najdłużej. ~ Właśnie Michael. Nie trzeba było jej podcinać. ~ I tak się idiotka niczego nie domyśla. Adrenalina podskoczyła do góry. Dotarło do mnie, że oni nie są ludźmi Aklorii, tylko sługusami Wuyi. Do tego, dorwali Kylara i zabrali mu szarfę! O w mordę! Co ja narobiłam?! Musiałam działać szybko, póki oni byli zajęci obrabianiem mi dupy. Na ramionach mieli znaki, te same zawijasy, które widziałam w dzienniku Kimiko. Musiałam uciekać jak najszybciej. Zdecydowałam, że najłatwiej będzie ich zgubić przez rzekę. Niestety, była zbyt szeroka aby ją tak po prostu przeskoczyć. Zbyt szeroka dla zwykłego człowieka. Skupiłam się na otaczającym mnie wietrze i skierowałam go tuż pod moje nogi. Podrzuciłam się w górę i wykonałam przewrót w powietrzu, zanim miękko wylądowałam po drugiej stronie. Pobiegłam dalej, a kostka bolała mnie niemiłosiernie. - Ej! Łapcie ją! - słyszałam za sobą. - Kurwakurwakurwakurwa... - klęłam. Dogonili mnie i jeden ni stąd ni zowąd znalazł się przede mną. - Ostrze Zawieruchy! - krzyknęłam wyciągając Wu. Zwiałam jednego i zaczęłam uciekać dalej. Skręcona kostka wcale nie sprawiała, że byłam szybsza. Kolejny zjawił się przede mną. Dostał prawego sierpowego. Jeszcze kolejnego podcięłam tak, że się przewrócił. Biegłam dalej. Nagle uderzyłam w coś kamiennego. Uniosłam wzrok do góry. Golem. Ogromna liczba golemów. Nie zdążyłam się obronić. Poczułam uderzenie w głowę. - Wstawaj! - usłyszałam niski głos i poczułam wymierzony mi policzek. Z trudem otworzyłam oczy; moja głowa cały czas pulsowała od bólu. Znajdowałam się w ciemnej kamiennej sali. Na przeciwko mnie stał ogromny tron na którym siedziała czerwonowłosa kobieta z przenikliwymi zielonymi oczami. Wuya. - O proszę, proszę! I zjawiła się moja ulubienica! Byłam trzymana za ręce przez wojowników. Mieli bardzo dużo siły. Nie byłam w stanie się wyrwać. - Miło cię widzieć w moich skromnych progach! - kontynuowała wiedźma schodząc z tronu. - Faktycznie skromnych, skoro nawet na buty cię nie stać - nie mogłam sobie odmówić uwagi. - Jak śmiesz się tak zwracać do królowej, suko! - krzyknął jeden ze strażników. - Spokojnie, spokojnie. Zawsze ceniłam ją za jej cięty język. Zobaczymy jak dużo powiesz mi jutro - chwyciła mnie za podbródek i spojrzała w oczy. Sparaliżował mnie strach. - A teraz na kolana przed nową królową - syknęła. Plunęłam jej w twarz. - Nie ma mowy. Wuya wyprostowała się i wytworzyła wokół mnie zielone pole energii, które przyciskało mnie tak, abym upadła na kolana. Opierałam się kilka sekund, ale nie mogłam wytrzymać i upadłszy na ziemię poddałam się energii. - Grzeczna dziewczynka! - zachichotała Wuya. - Do zobaczenia na jutrzejszej herbatce! Zabierzcie ją do niego. Zauważyłam, że jeden ze strażników niesie kajdany. - Nie, - zaczęła wiedźma - dajmy jej się nacieszyć swobodą ruchów! I tak nic nie zrobi. Jesteśmy pod ziemią! Strażnicy ciągnęli mnie przez korytarz. Nie mogłam wziąć oddechu. Dławiłam się strachem. Wojownicy otworzyli jedną z cel i wrzucili mnie do niej jak worek ziemniaków. - Av, czy to ty...? - usłyszałam głos. - Kto tu jest?! - Nie myślałam racjonalnie. - To ja! - usłyszałam dźwięk, do złudzenia podobny do głosu Kylara. - Nieprawda! Nie jesteś nim! Nie okłamuj mnie więcej! Kylar tak nie pachnie, wiem to! - krzyczałam przez łzy. Postać podająca się za Kylara podeszła do mnie i patrzała na mnie przestraszonymi oczami. - Av spokojnie, to ja... Mam tylko ubrania od Aklorii... stąd ten zapach. Spojrzałam na niego, a łza poleciała mi po policzku. Znowu mam komuś zaufać? Tym razem nie miałam nic do stracenia. Podeszłam do niego i mocno go objęłam.

______
Takim oto sposobem Av została złodziejką pasków i ją za to zamknęli. Ot, taki żarcik sytuacyjny. Powodzenia kochana. :') Dwa wiaderka internetów dla osoby, która ogarnie z czego wzięłam tytuł do tego rozdziału. Z góry przepraszam za te piękne panie lekkich obyczajów w wypowiedzi Av, ale zostałam zmuszona przez moich współautorów, którzy kazali mi to zostawić, więc wyszło jak wyszło. XD Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Gosię, która shippuje Av i Raia. Dużo ich w tym rozdziale. 
:3




niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział XXXIII

Piekło - Kylar

     Pośród mroku, smrodu i ciszy łatwo stracić poczucie czasu. Nie wiedziałem ile czasu spędziłem w tym okropnym więzieniu. Nie miałem również pojęcia jakie Wuya miała plany wobec mnie i moich przyjaciół. Miałem nadzieję, że są w dużo lepszej sytuacji i już planują jak obalić rządy tej przerażającej kobiety.
     Na nadgarstkach ciążyły mi metalowe kajdany, które nawet przy minimalnym ruchu sprawiały ogromny ból. Wiedziałem, że muszę się ich pozbyć jak najszybciej. Postanowiłem wykorzystać do tego moje umiejętności, chociaż odkąd znajdowałem się w lochu, miałem problem z panowaniem nad swoim żywiołem. Z trudem udało mi się przymrozić metal na moich dłoniach. Kiedy kajdany były już oszronione i pokryte lodem, zacząłem uderzać nimi o ścianę. Łupnąłem o zimny kamień trzy razy, ale dyby nawet nie myślały aby uwolnić moje ręce. Bezradny upadłem na kolana.
- Hej! Co ty tam robisz!? - Usłuszałem krzyk z korytarza. Zainteresowany moimi próbami strażnik podszedł do krat i zauważył zamrożone kajdany.  - Chciałeś się uwolnić, co? Jakoś ci nie wyszło.
Szyderzczy śmiech niósł się w lochach i sprawił, że wypełniła mnie złość.
Milczałem kiedy mężczyzna otworzył celę, bo nie miałem siły aby wykrzesać z siebie chociaż pojedyńcze słowo. Świadomy swojej bezsilności, spojrzałem na strażnika, który uderzył mnie pięścią w twarz. Padłem na ziemię.
- Zabiłeś naszego kolegę, więc tutaj będzie twoje piekło.
Leżałem na ziemi chowając twarz w ramionach. Poczułem jeszcze dwa kopnięcia w brzuch, po czym usłyszałem brzęk kluczy przy zamykaniu celi. Ile to jeszcze potrwa?



***

     Nieświadoma niczego para wojowników spokojnie wisiała nad naprawdę dużą przepaścią. W okolicy nie było słychać żadnej żywej duszy. Nie było tutaj nawet najmniejszego ptaka. Zupełnie jakby zwierzęta wyczuwały wszechobecne niebezpieczeństwo. Jedna ze skrępowanych osób raczyła otworzyć oczy. Zapewne to instynkt przetrwania doprowadził, że Tekin zdołał się obudzić po tak dużej ilości środka nasennego, rozpuszcznego w wypitej wodzie. Mężczyzna dość szybko odzyskał trzeźwość umysłu i zaczął analizować calą zaistniałą sytuację. Szybko dostrzegł, że obok niego wisi kobieta. Mimo, że jej twarz okalały gęste włosy, Tekin nie miał problemu aby rozpoznać, że skrępowaną kobietą była jego towarzyszka Akloria. Wojownicy byli przywiązani do gałęzi drzewa, które rosło na urwisku. Liny nie były pierwszej jakości, więc wojownikom nie zostało dużo czasu, a Tekin doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Akloria! - zawołał swoją przyjaciółkę chcąc przywrócić jej przytomność.
Kobieta ani drgnęła, a bezlitosna grawitacja nawet nie myślała aby przestać ciągnąć parę w dół. Tekin zaczął panikować, bo wiedział, że jest bezsilny. W przeciwieństwie do panny Stern, on nie władał dziwną, fioletową magią.
- AKLORIA! - spróbował jeszcze raz, tym razem głośniej. Dźwięk odbił się echem między skałami, a skrępowana kobieta nawet się nie ruszyła. Tekin poczuł jak jego lina zaczyna się rwać. Proszę, tylko nie pękaj! - myślał.
- Gdzie my jesteśmy?
Delikatny głos Aklorii sprawił, że Tekin gwałtownie spojrzał w jej stronę, co sprawiło, że sznur rozerwał się jeszcze bardziej.
- W pułapce. Twoi ludzie nas zdradzili.
- Co?! Jasny gwint! - powiedziała zdecydowanie głośniej. Ta wiadomość z pewnością zadziałała jak wiadro zimnej wody. - Jak mamy się wydostać?
- Nie mam bladego pojęcia. Z moich kalkulacji wychodzi na to, że liny zaraz pękną, a my roztrzaskamy się o skały.  
- Mam pomysł, ale nie wiem czy mam na to aż tyle energii.
Akloria zawsze miała jakiś pomysł w zanadrzu, obojętnie o jaką dziedzinę życia by nie chodziło. Jej propozycje obiadu zawsze były tak samo wyszukane co sposoby wydostania się z tarapatów.
- Chyba warto spróbować - powiedział Tekin wiedząc, że to co wymyśliła jego przyjaciółka, jest jedynym wyjściem z zaistniałej sytuacji.
- Stworzę platformę pod nami, ale musimy poczekać na moment kiedy zaczniemy spadać, bo nie wiem na ile uda mi się utrzymać ten podest - powiedziała, a zaraz potem pisnęła, bo trzymająca ją lina zaczęła się strzępić.
- Jestem cięższy, więc z pewnością spadnę pierwszy.
- To wtedy uratuję ciebie. Nie zamierzam tracić przyjaciela - zarzekała się.
- Wtedy to ja stracę - uśmiechnął się do niej. - Może starczy ci siły na jeszcze dwa pociski? Gdybyś przerwała nimi obie liny  w tym samym czasie, a potem stworzyła platformę…?
- To może się udać - powiedziała i na chwilę zamilkła. Obie liny porwały się jeszcze bardziej. - Dobra. I tak nie wymyślimy nic lepszego. Dam radę.
Akloria delikatnie przekręciła się w dogodną do ataku pozycję i cicho policzyła do trzech. W jednej chwili wypuściła z ręki dwa fioletowe pociski, które uderzyły w naderwane punkty lin. Udało się. Para leżała na purpurowej platformie wznoszącej się w przepaści.
- Teraz tylko musimy doskoczyć do urwiska - powiedziała kobieta zbliżywszy się do krawędzi.
Obydwoje rzucili się do skoku w tym samym czasie. Tekin z trudem złapał się krawędzi urwiska, podczas gdy Akloria znajdowała się już na ziemi. Ku nieszczęściu mężczyzny kawałek skały, którego kurczowo się trzymał, oderwał się z jego ręką. Na szczęście dama władająca mocą Kryształu Purpuru złapała dłoń towarzysza i pomogła mu wspiąć się na urwisko.
- Musimy ruszać, Kylar potrzebuje naszej pomocy - powiedziała Akloria, kiedy obydwoje byli już bezpieczni.
- Tyle, że nie wiemy gdzie on jest - westchnął Tekin siadając na ziemi.
- Wiemy. Zabrali go do zamku Wuyi.
- Nie pokonasz jej. Jest zbyt silna.
- Nie chcę jej pokonać. Chcę odzyskać swojego brata. - Posłała mu spojrzenie pełne determinacji. Była gotowa uratować Kylara za wszelką cenę. - Znajdźmy coś co się przyda na drogę i ruszamy.
- Niech ci będzie - westchnął Tekin. - Jestem tylko ciekaw czy zdrajcy nadal są w obozie - powiedział  wskazując na wejście do doliny.
- Lepiej dla nich żeby ich nie było. Inaczej nie pożyją długo.                                          

***

      Nie wliczając przejmującego zimna i głodu, w celi doskwierała mi również samotność. Miałem kontakt jedynie ze znęcającymi się nade mną strażnikami. Często uśmiechali się do mnie szyderczo. Dokładnie tak teraz zrobiło to trzech z nich, otwierając moją celę.
Siedziałem pod ścianą, a oni mnie otoczyli. Starałem się nie zwracać na nich uwagi, bo wiedziałem, że szukanie zaczepki na pewno nie doprowadzi do niczego dobrego. Moja ignorancja skończyła się w chwili gdy jeden z nich podniósł mnie za ramie i kopnął kolanem w brzuch.
- Czego wy chcecie?!
- Twojej śmierci, ale niestety mamy bezwzględny zakaz zabijania ciebie. Na szczęście nie wspominała nic o torturach.
Strażnicy zaczęli się śmiać, a któryś z nich chwycił mnie za głowę i mocno uderzył o kamienną ścianę. Zakręciło mi się w głowie i bezwładnie upadłem. Liczyłem, że oprawcy zostawią mnie w spokoju. Niestety grubo się pomyliłem, bo siłą wyrzucili mnie z celi i zaciągnęli za sobą. Kiedy się zatrzymaliśmy, dostrzegłem, że znajdujemy się w jakimś pomieszczeniu z małą studzienką. Miałem nadzieję, że strażnicy nie wiedzą o moich umiejętnościach władzy nad wodą i zamierzają mnie podtapiać. Byłem przekonany, że spotkanie z wodą poprawiłoby moje samopoczucie.
- Popełniliście swój największy błąd życia - powiedziałem, a każdy z nich się zaśmiał.
- Jak długo wytrzymujesz pod wodą? Trzydzieści sekund maks?
- Tyle mi wystarczy, żeby was pokonać.
Ponownie zachichotali i wsadzili moją głowę do studzienki. Mimo tego, że woda była brudna, poczułem jak wraca moja energia. Odkąd znalazłem się w pałacu Wyui nie miałem kontaktu z żadną cieczą oprócz własnej krwi.
     Podniosłem część wody i wystrzeliłem w wojownika, który trzymał mi głowę abym cały czas znajdował się pod wodą. Kiedy poczułem, że wykonany atak przyniósł odpowiednie skutki, podniosłem się i ignorując mokre włosy przylepione do mojej twarzy zaatakowałem pozostałych strażników. Skierowałem na nich strumień wody, ale jeden z nich zdołał uskoczyć przed zblilżającą się falą. Tego, który nie zdążył się obronić, przymroziłem do ściany. Nim zdążyłem ochłonąć, zdołałem już odepchnąć strażnika, którzy rzucił się na mnie z nożem. Chwyciłem jego dłoń moimi nadal skrępowanymi rękami i skierowałem go tak, aby jego głowa wylądowała w studzience. Oprawca nie mógł się już wydostać, bo jego twarz tkwiła teraz w lodzie. Wiedziałem, że pewnie się udusi, ale w tym momencie miałem to gdzieś.
     Zauważyłem klucz leżący przy strażniku, którego zmroziłem przy ścianie. Pomyślałem, że może być od moich kajdan. W momencie gdy chciałem go podnieść, poczułem jak coś chwyta mnie za szyję i z dużą siłą rzuca na tę samą ścianę, na której był strażnik.
- Idioci - prychnęła wiedźma rozglądając się po sali. - Kajdany ograniczają twoją moc tylko w pewnym stopniu. Powiedziałam im o tym, ale jak widzisz... - Wuya zwróciła się do mnie ze spokojem.
- Wypuść mnie!
Sam nie wiem czego oczekiwałem, ale wiedźma roześmiała się kiedy usłyszała wypowiedziane przeze mnie zdanie.
- Oczywiście, że nie - uśmiechnęła się z fałszywą serdecznością. - Do tego doszły mnie słuchy, że reszta moich wojowników znalazła Av. Teraz tylko czekają na mój znak.
Zamarłem. Miałem nadzieję, że to nigdy nie nastąpi.
- Ty szmato! Jak jej coś zrobisz...
- To co? - przerwała mi. - Jesteś moim więźniem, nic nie zdziałasz. Dobrze zadbam o to żeby znalazła się w twojej celi. Zdechniecie tam razem ze starości.
- Morząc mnie głodem, umrę za parę dni.
- Faktycznie, zapomniałam o tym. Jeszcze będziecie mi służyć i pracować, więc muszę trzymać was przy życiu. Teraz grzecznie wstań, a ja cię zaprowadzę z powrotem do twojej celi. Nie radzę próbować jakichkolwiek sztuczek…
- Pani... - powiedział ten, którego załatwiłem pierwszego. Właśnie zaczął się płaszczyć przed Wuyą.
- Muszę się was pozbyć. Jesteście zwykłymi nieudacznikami. - Wzięła jego nóż i poderżnęła mu gardło. - Dzięki tobie jeden już jest martwy bez rozlewu krwi - powiedziała wskazując na strażnika w studzience. Został jeden - powiedziała brutalnie odrywając mężczyznę od ściany.
- Nie! Nie zabijaj mnie proszę!
- Jak sobie życzysz - uśmiechnęła się złowieszczo i popchnąwszy mnie w stronę wyjścia zamknęła pomieszczenie używając magii.
     Krzyki strażnika było słychać przez następne strasznie dłużące się godziny. Dokładnie było je słychać z celi, w której ponownie się znalazłem. Tym razem dostałem szklankę wody i pół bochenka suchego chleba. Woda o dziwo była czysta.
    Av uważaj na siebie. Nie ufaj tym wojownikom...


______

Było kilka drobnych problemów technicznych, ale koniec końców rozdział się pojawia. :) Dajcie znać co sądzicie o położeniu Kylara i jak myślicie jak radzą sobie pozostali członkowie drużyny! Czyżby szykowała się katastrofa za sprawą Wuyi? 
Życzymy Wam wszystkich uroczego końca walentynek i dużo miłości na następny rok! <3 Serdecznie pozdrawiamy Gosię, która wyłapała nasze drobne niedociągnięcie z publikacją. :D
Jeżeli macie jakieś teorie czy pomysły dotyczące postaci i ich relacji - piszcie śmiało. Na wszystko postaramy się odpowiedzieć i pochwalić Waszą kreatywność. >:D

czwartek, 4 lutego 2016

Rozdział XXXII

A ten z pogardą wiał mi w oczy - Av


    - Moje rzeczy! - krzyknęłam do tych obrzydliwych  kreatur kiedy były zajęte niszczeniem naszych pokoi. Rzuciliśmy się w ich stronę. Przecież Indy nadal był u siebie! Co jak nic nie usłyszał?! - myślałam.
Wszędzie panował chaos, a świątynia już prawie była zrównana z ziemią. Potworów Wuyi przybywało, a my nie umieliśmy się przed nimi bronić. Gdy byliśmy już blisko pokoju Indiego, mój towarzysz potknął się o wystającą z ziemi część byłej świątyni.
- Kylar!
Gdy tylko chciałam zawrócić żeby mu pomóc, skalny potwór rzucił mną w drugą stronę. W tym samym czasie kolejna część świątyni wybuchła. Wszystko otuliło się ogniem. Poczułam straszny ból na przedramieniu, ale nie miałam czasu się tym zainteresować. Cały czas liczyłam, że odnajdę kolegów.
- Kylar! Indy! - nieudolnie wołałam jednocześnie kaszląc.
Kiedy rozwiałam dym, cudem uniknęłam zmiażdżenia przez potwory. Spoglądając za siebie zauważyłam walkę między golemami a mnichami ze świątyni. Szybko odwróciłam głowę i zaczęłam uciekać tak jak kazał Mistrz. Cały czas wołałam przyjaciół. Strasznie się o nich martwiłam. Chciałabym chociaż wiedzieć czy żyją.
    Biegłam przed siebie nie odczuwając zmęczenia. Adrenalina utrzymywała mnie przy życiu. Zatrzymałam się i powoli odwróciłam. Nikogo za mną nie było, ale w oddali szalała ogromna burza. Ruszyłam przed siebie, ale już nie biegłam. Zimny deszcz moczył mi szatę. Spojrzałam na swoje przedramię. Byłam poparzona, a w stroju była wypalona dziura. Gdy tylko zwróciłam uwagę na zranienie, te zaczęło piec jeszcze bardziej. Na szczęście deszcz ochładzał mi skórę. Sięgnęłam do kieszeni aby sprawdzić czy nie mam czegoś przydatnego. Załamałam się gdy znalazłam jedynie przemoczony pamiętnik Kimiko i kilka monet. Liczyłam chociaż na zapalniczkę.
    Po kilku godzinach wędrówki w deszczu zauważyłam dym wydobywający się zza drzew. Zaciekawiona ruszyłam w jego stronę i znalazłam się w centrum jakiegoś miasteczka. Dzieciaki w kaloszach skakały przez kałuże, a rodzice siedzieli pod parasolami. Cóż za sielanka. Wokół stało kilka straganów. Nie przejmujący się deszczem sprzedawcy zachęcali mnie do obejrzenia towarów. Wiedziałam, że nie mam za dużo pieniędzy i starczyłoby mi tylko na jabłko, które było jednym z owoców jakie uwielbiałam. Zauważyłam fontannę stojącą w centrum. Podeszłam do niej i przejrzałam się. Na twarzy miałam kilka szram i krew, która nie należała do mnie. Postanowiłam jak najszybciej odejść z miasta i przestać straszyć ludzi. Musiałam znaleźć jakieś wysokie drzewo, na którym bezpiecznie mogłabym spędzić noc.
    Idąc uliczką zastanawiałam się jak najszybciej i najbezpieczniej skontaktować się z Kylarem i Indym. Brutalne zderzenie z mężczyzną, który znikąd stanął mi na drodze sprawiło, że wylądowałam tyłkiem w sporej kałuży.
- Przepraszam - powiedział nieznajomy odgarniając z oczu oklapnięte przez deszcz ciemne włosy. Spojrzał na mnie, a w jego zielonych oczach czaiło się zaskoczenie.
- Patrz gdzie chodzisz co? - warknęłam. Przez te wszystkie wydarzenia nie byłam w najlepszym humorze. Mężczyzna wyciągnął rękę aby pomóc mi wstać. Trafiło mnie kilka kropel, które zostały strącone ze skórzanej kurtki przez gwałtowny ruch. Nie przyjęłam pomocy, podniosłam się i odeszłam bez słowa.
- Niezłe wdzianko! - krzyknął za mną.
Miałam ochotę wrócić się i dać mu w twarz ale zrezygnowałam. To wdzianko, jak nazwałeś, przeszło więcej niż ty w całym swoim życiu - pomyślałam.
    Wyszłam z miasta i skierowałam się w stronę lasu. Wreszcie przestało padać, ale nadal było zimno. W powietrzu dało się czuć jesień; dni robiły się coraz krótsze. Niebo poszarzało, a gęsta mgła pokryła ziemię. Westchnęłam, wspięłam się na drzewo i ułożyłam się na gałęziach. Próbowałam zasnąć, ale za każdym razem gdy zamykałam oczy widziałam zburzoną świątynię i martwych mnichów. Do tego oparzenie i liczne otarcia dały się we znaki. Może być gorzej?
Nagle poczułam silny powiew wiatru. Powietrze strąciło mnie z drzewa. Nie zdążyłam się ustawić i upadłam na kostkę. O proszę! Jednak może być gorzej.
Wstałam z trawy i podeszłam do drzewa. Z każdym krokiem, kostka niemiłosiernie bolała. Zaczęłam się rozglądać. Wiedziałam, że ten podmuch nie był naturalny. Musiał to zrobić ktoś kto ma kontrolę nad wiatrem, lub ktoś kto ma...
- OSTRZE ZAWIERUCHY!
Potężny podmuch wiatru przyszpilił mnie do drzewa tak, że nie mogłam nawet ruszyć nadgarstkiem. Zza mgły wynurzyła się postać Jacka Spicera, dzierżącego Shen Gong Wu wiatru. No tak, może być nawet tysiąc razy gorzej. Na szczęście ten czerwonowłosy idiota trzymał miecz tak, że mogłam mówić i ruszać głową.
- No i zobacz Avuś, znowu się spotykamy! - zachichotał mi prosto w twarz, a okropny odór wydobywający się z jego ust sprawiał, że łzawiły mi oczy.
- Spieprzaj, nie mów tak do mnie!
-Ależ po co te nerwy. - Podszedł bliżej - Wuya powiedziała, że chce cię żywą. Ciekawe, czy gdy z tobą skończy, pozwoli mi cię zachować jako nagrodę za posłuszeństwo...
- Odsuń się ode mnie! A tak poza tym mam małą radę, myj się idioto a nie perfumuj, bo to nie działa! - od okropnego zapachu poczułam ciarki na całym ciele. A może to od tego co powiedział?
- Twój cięty język można wykorzystać w zupełnie inny sposób...
Pierwszy raz w życiu byłam przerażona tym, co mówił do mnie Jack Spicer. Oprawca przysunął się bliżej mnie. Przygwożdżona przez swój własny żywioł, który bezczelnie śmiał mi się w twarz, czułam się całkowicie bezradna.
- Nie słyszałeś jak mówiła żebyś się od niej odsunął? - usłyszałam głos dobiegający zza drzewa. Wiatr trzymający mnie w uwięzi ustał, bo Spicer odwrócił się w stronę głosu.
Padłam na ziemię. Byłam przerażona i było mi niedobrze.
- Kto tu jest? - spytał Spicer już z mniejszą pewnością siebie w głosie.
- A ja jestem.
Zza drzew wyszedł wysoki mężczyzna z twarzą zakrytą kapturem.
- Ostrze Zawieruchy! - mój oprawca postanowił zaatakować przybysza. Próbowałam szybko zregenerować energię aby pomóc nieznajomemu. Wiedziałam, że przybysz na pewno nie znał możliwości przedmiotu, który trzymał Spicer. Wtedy zdarzyło się coś, czego w życiu bym się nie spodziewała. Mężczyzna uniósł się w powietrze i wiatrem kilka razy silniejszym niż miecz przewrócił przeciwnika. Z gracją wylądował na ziemi i podszedł do leżącego Spicera. Chwycił miecz i nie patrząc rzucił w moją stronę. Złapałam go bez problemu; znowu było lekkie jak chmura.
- Co, Spicer, tym razem bez swoich robocików? - spytał mężczyzna. Byłam tak zdziwiona, że nie zdołałam wykrztusić słowa. Kim ten człowiek jest i skąd zna tego idiotę?!
Nieznajomy podniósł przydupasa Wuyi, który wyglądał na równie zdziwionego jak ja. - A ty nadal, kretynie, w tym samym miejscu - powiedział do niego po czym uderzył go pięścią tak, że wylądował kilka metrów dalej. Jack nadal miał minę w stylu mnie siedzącej na fizyce kilka lat temu. - Umiesz skakać Spicer, prawda? - spytał podchodząc do czerwonowłosego, który miał podbite oko. Ten, nie wiedząc co ma zrobić kiwnął głową. - Więc wypierdalaj w podskokach i pozdrów ode mnie te tysiącpięćsetletnią wiedźmę!
Spicer zaczął uciekać tak, że się za nim kurzyło. Nieznajomy podszedł do mnie i podał mi rękę. Wstałam i oparłam się o drzewo.
- O proszę! Tym razem skorzystałaś z pomocy.
Zignorowałam uwagę.
- Kim jesteś? - spytałam zdziwiona.
Mężczyzna zdjął kaptur. Ujrzałam tego samego typa na którego natknęłam się w mieście.
- Ach gdzie moje maniery. Nazywam się Raimundo Pedrosa.
Otworzyłam usta ze zdziwienia. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Przede mną stała żywa legenda i jeden z głównych bohaterów dziennika napisanego przez Kimiko.
- Przepraszam pana za wydarzenia w mieście. Mogłam nie reagować tak ostro.
- Hej, mów mi po prostu po imieniu, bądź Rai. Jak wolisz. I spokojnie, nic się nie stało, rozumiem cię.
Oszołomiona kiwnęłam głową.
- Jak się nazywasz i co, że tak powiem, cię przywiało w to miejsce? - spytał obdarzając mnie ciepłym uśmiechem.
- Mam na imię Av, a to, że tu jestem jest tylko i wyłącznie sprawą końca świata wywołanego przez Wuyę.
- Kolejny koniec świata? Jeeeny...
Nagle zrobiło mi się niesamowicie słabo. Usiadłam na trawie kurczowo chwytając się drzewa.
- Wszystko w porządku? - spytał potrząsając moim ramieniem.
Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć.

______

Dnia 5 lutego ma urodziny moja kochana współlokatorka Marcelina, którą z miłością nazywamy naszą panią Menadżer. Razem z całą ekipą składamy jej najlepsze życzenia i dedykujemy ten rozdział. Wszystkiego najlepszego! ❤️