piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział XXXI

Kamień na dnie morza - Kylar

    Jeszcze raz spojrzałem na swoją twarz odbijającą się w lustrze i przyglądałem się jedynemu bandażowi jaki mi został. Lewe oko zasłaniała płócienna przepaska. W mojej głowie pojawiła się wizja siebie jako pirata. Mój ponury śmiech wypełnił salę. Odetchnąłem i wyjrzałem przez małe okno, które pozwalało obserwować otaczającą zamek krainę. Było mi szkoda, że drzewa, na które obecnie zwracam uwagę, w najbliższym czasie miały pójść z dymem, z winy Wuyi. Niestety, musieliśmy opuścić to miejsce. Ucieczka była jedynym ratunkiem. Akloria zadecydowała, że odejdziemy dzisiaj.
     Większą część czasu i tak myślałem o moich przyjaciołach. Miałem nadzieję, że Av i Indy nadal są w jednym kawałku. W głębi siebie wiedziałem, że są cali i nie dali sobie zrobić krzywdy. Mimo wszystko i tak byłem zmartwiony, bo pewnie nie mieli takiego szczęścia spać w ciepłym, bezpiecznym miejscu. Zacząłem się zastanawiać czy jeszcze w ogóle żyją, ale szybko odgoniłem od siebie te myśli. Musiałem być skoncentrowany i gotowy do walki, która wkrótce miała nastąpić.
    Aby z miejsca, w którym obecnie się znajdowałem dostać się do głównego wyjścia, trzeba było przejść pół pałacu. Moja wspaniała orientacja przestrzenna sprawiła, że się zgubiłem. Nikogo nie zdołałem spotkać, bo wszyscy wojownicy wraz z siostrą i Tekinem czekali już przy bramie. Błądząc przez owiane pustką korytarze zamku, zastanawiałem się gdzie Akloria przeznaczyła pokoje dla kompanii swoich wojowników, których naliczyłem około trzydziestu. Mimo tak dużej ochrony nie czułem się bezpiecznie i nosiłem w sobie strach za siebie i bliskich. Głośny huk dobiegający zza drzwi obok których się znajdowałem, wywołał u mnie gęsia skórkę. Moja natura wojownika wygrała z emocjami i powoli otworzyłem skrzypiące drzwi tuż obok mnie. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to czerwona, rozbryzgana na nich maź. Spojrzałem na dół w celu identyfikacji nieszczęśnika, który był właścicielem krwi. Nie mogłem długo patrzeć na martwego, z którego zniszczonej głowy sączyła się krew. Odwróciłem spojrzenie i zauważyłem domniemanego mordercę. Olbrzym przeciskający się przez wąski korytarz pałacu pojawił mi się przed oczyma. Zachowując trzeźwy umysł rzuciłem się na ponowne poszukiwanie wyjścia. Musiałem ostrzec pozostałych.
     Na drodze stanął mi jeden z potworów. Zaskoczony moim towarzystwem warknął i rzucił się na mnie. Udało mi się pod nim przeturlać, co spowodowało gwałtowne odwrócenie się golema. Pomógł sobie łapiąc się ściany, przy okazji ją niszcząc. Kiedy byłem już kilka kroków przed nim, dotarło do mnie, że jeśli za każdym razem będę uciekać, to wszystko będzie trwało wiecznie. Zatrzymując się gwałtownie, odwróciłem się i użyłem Oka Sokoła.
Mojemu widzącemu oku ukazało się wnętrze skalnego potwora. Oprócz grubej warstwy kamienia, posiadał w ciele jeszcze jakąś zieloną energię, która buchała przez jego paszczę. W głowie gromadziło się jej najwięcej.
Zanim zdążył mnie staranować, udało mi się podskoczyć. Łapiąc za tył jego głowy wylądowałem na kamienistych plecach. Zdezorientowany golem rzucał się na wszystkie strony, ale mi z łatwością udało się utrzymać swoją pozycję. W prawej dłoni stworzyłem małe ostrze z lodu i wbiłem je prosto w tył twardej łepetyny. Po chwili trwającej ułamek sekundy, potwór ryknął i rozpadł się na drobne kamienie. Zadowolony z wykonanej pracy, bezpiecznie wylądowałem na ziemi. Teraz wiedziałem, że są możliwe do pokonania.  Niestety, los miał dla mnie brutalną niespodziankę i zza rogu wyszły dwa następne potwory, jeszcze większe od poprzedniego.
- Cholera jasna! - mówiąc to odskoczyłem przed jednym z ognistych pocisków. Wpadłem na szybę, która rozbiła się i wylądowałem na jakimś tarasie. Szybko musiałem się zorientować gdzie jestem. Wokół rozciągał się ogród, który cieszył oko rożnymi odmianami kwiatów. Domyśliłem się, że to miejsce, które było jednym z wielu w tym pałacu, należy do Aklorii. Mój wzrok z delikatnych, fioletowych kwiatów przeszedł na martwe ciała wojowników leżące na chodniku. Pobiegłem dalej, przy okazji sprawdzając czy któryś z nich zachował się przy życiu. Widok martwych mężczyzn pozbawionych głowy wprawił mnie w uczucie lekkiego obrzydzenia.
     Wpadłem na kolejnego golema. Tym razem, sprawnym cięciem, pozbyłem się jego nóg. Potwór stracił równowagę i upadł w towarzystwie głośnego huku. Tuż obok znajdowały się drzwi prowadzące do wyjścia. Szybko w nie wpadłem, co sprawiło, że znalazłem się w centrum sporej bitwy. Było tu sporo wyrośniętych sługusów Wuyi walczących z Aklorią i brygadą jej wojowników, w której również znajdował się Tekin. Moja siostra właśnie zniszczyła dwa olbrzymy, wystrzeliwujących z dłoni salwę fioletowych przycisków.
- Schowajcie się za kolumnami! - krzyknąłem i przed sobą stworzyłem ogromną falę wody. Jednym płynnym ruchem sprawiłem, że przeciwnicy wylądowali przy płocie. Ci którzy przeżyli w jednym kawałku, zostali dobici przez armię Jess. Razem z nią, Tekinem i wojownikami zostało nas ośmioro.
- Jest już za późno - westchnęła siostra oglądając dokładnie skutki bitwy. - Musimy stąd uciekać.
- Dokąd? - spytałem obserwując punkt w przestrzeni.
- Gdziekolwiek, jak najdalej stąd.
     Wędrówka mocno nam się dłużyła. W ciszy przemierzaliśmy kolejne kilometry nierównego terenu. Aby zapomnieć o okolicznościach w jakich się znaleźliśmy, cieszyliśmy oko widokami, które rozciągały się wokół. Wysokie góry ze strzelistymi czubkami pokrytymi nietkniętym stopą śniegiem otaczały nas ze wszystkich stron. Podnóża gór były miodowe od zmieniających kolory liści. Jesień, którą czuć było w powietrzu, zawitała już na stałe wraz z coraz to zimniejszym wiatrem. Słońce zostało przysłonione siwymi chmurami. Zbliżał się wieczór i wszystko zrobiło się szare.
- Jess… zacząłem.
- Nie mów tak do mnie. - przerwała mi w gwałtownie. - To imię jest przeszłością.
- Dobrze więc - westchnąłem spoglądając na siostrę, która cały czas wypełniona wolą walki, brnęła pod górę. Podziwiałem ją za to do czego doszła i w sumie nie dziwiłem się, że nie chce wspominać przeszłości. - Zatrzymujemy się gdzieś na nocleg?
- Oczywiście, że tak, ale jeszcze nie teraz. Musimy znaleźć dobrą kryjówkę, w której nie będziemy widoczni. - Przez całą swoją wypowiedź nie obdarzyła mnie żadnym spojrzeniem. Swoje zielone oczy utkwiła w punkcie, który znajdował się na sporo od nas oddalonej górze.
- Dostałaś może jakąś wiadomość od twoich ludzi, którzy szukają moich przyjaciół? - obojętnie o czym bym nie pomyślał, pierwsze skrzypce zawsze grali Av i Indy.
- Niestety nie - spuściła głowę i chwilę przyglądała się drodze, po której szliśmy. - Nawet nie wiem czy moi wojownicy wiedzą jak mnie poinformować o tym czy znaleźli twoich przyjaciół - westchnęła cicho i z powrotem podniosła głowę.
     Kiedy przeszliśmy dystans około pięciu kilometrów, niebo zaczęło ciemnieć. Zatrzymaliśmy się w małej dolinie, która porastała bujną trawą. Gołym okiem było widać, że nikt w niej długo nie urzędował. Dokoła były różne rodzaje drzew i krzewów wręcz uginające się od owoców. Była pora zbiorów, a tymi owocami nikt się nie interesował. Postanowiliśmy rozbić obóz w tym miejscu. Rozstawiliśmy kilka namiotów i rozpaliliśmy małe ognisko, mając na uwadze, że ktoś może nas znaleźć po dymie. Mimo wszystko zdecydowaliśmy się na ten ruch, bo noc robiła się coraz zimniejsza.
     Kiedy spojrzałem na tańczący ogień, przypomniał mi się Indy i jego ataki składające się z identycznych płomieni. Ostatnio dziwnie się zachowywał, oddalił się od nas. Byłem smutny z powodu wydarzeń w jakich towarzystwie wszystko się odbyło. Nie chciałem aby ostatnia kłótnia z Indym była ostatnią w moim życiu. Patrząc na ogół zaistniałych sytuacji, byliśmy zgraną drużyną i nie chciałem aby wszystko skończyło się w takich okolicznościach.
- Jak się trzymasz? - spytał delikatnie Tekin siadając obok mnie.
- Nawet w porządku - skłamałem. - A ty?
- Jestem zmęczony. Ta wędrówka mnie wykańcza.
- Opowiedz coś o sobie - zachęciłem go. Miałem dość wszechobecnego tematu ucieczki, śmierci i wyczerpania. - Praktycznie nic o tobie nie wiem.
- Naprawdę aż tak ci się nudzi? - zaśmiał się. - Historie dotyczące mojego życia nie są specjalnie ciekawe.
- Każda opowieść w takiej chwili jest dobra - uśmiechnąłem się aby dodać mu odwagi.
- Jesteś naprawdę miły - Odwzajemnił uśmiech i zaczął opowieść. - Po raz pierwszy spotkałem twoją siostrę około siedem lat temu.
- Miała wtedy około dwadzieścia trzy lata, prawda?
- Dokładnie. Jestem od niej dwa lata starszy, rzuciłem studia. Wcześniej w szkole nazywali mnie kujonem. Moi rówieśnicy kilka lat później zdołali założyć rodzinę, znaleźć pracę. Rodzice nie chcieli mnie znać i wyjechali za granicę zostawiając mi w prezencie mieszkanie z ogromnym kredytem. Byłem bez pracy, a co za tym idzie, bez środków do życia. Wylądowałem na bruku - powiedział i zaczął bawić się nadpaloną gałązką ułożoną w ognisku. Było widać, że z trudem przychodzą mu wszystkie wypowiedziane słowa. - Pamiętam ten dzień dokładnie. Siedziałem wtedy w parku i po raz kolejny płakałem, a obok mnie usiadła młoda kobieta o zjawiskowych, zielonych oczach. Kiedy spytała dlaczego płaczę, nie miałem nic do stracenia i opowiedziałem jej o wszystkim co mnie spotkało. Zaczęła ze mną rozmawiać. Pomogła znaleźć pracę, a ja zarobiłem na wynajęcie mieszkania. Nauczyła mnie cieszyć się wszystkim co mam i dążyć do wyznaczonych celów. Byłem naprawdę zmartwiony, kiedy rok później zniknęła. Odeszła bez słowa pożegnania. Udało mi się zapomnieć o tym wszystkim i odbudować życie na nowo, ale dwa lata później ponownie ją spotkałem. Myślałem, że to wszystko stało się przez przypadek, ale wiem tylko tyle, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Szukała mnie. Później powiedziała abym nic więcej ci nie mówił. Niepotrzebnie, bo sam nic nie wiem.
- Rozumiem - powiedziałem, chociaż bardzo zaciekawiło mnie postępowanie mojej siostry w minionym czasie. Postanowiłem zmienić temat. - Zakochałeś się w niej? Prawda?
- Nie! - od razu zaprzeczył, ale spojrzałem na niego z politowaniem. - Znaczy ja... Nie wiem. Może…?
- Tak. To widać - zaśmiałem się. - Widać jak na nią patrzysz.
- Czy zechcieliby by panowie napić się wody? - przerwał nam jeden z wojowników Aklorii, który właśnie do nas podszedł.
- Poproszę - odparł Tekin chwytając drobną, szklaną butelkę.
Wojownik chciał mi podać naczynie, ale odmówiłem ruchem dłoni.
- Dziękuję, nie mam ochoty. Pójdę się gdzieś przejść - zwróciłem słowa do Tekina.
- Tylko nie za daleko - powiedziała Akloria, która znalazła się tuż za mną. Nie zauważyłem jej wcześniej i nieco się przestraszyłem. Odwróciłem się i w ciemności zobaczyłem oczy, które wręcz płonęły ciepłem wobec mnie. Odwzajemniłem jej uśmiech i ruszyłem w przeciwnym kierunku.
    Zacząłem iść w kierunku najdalej wysuniętego namiotu. Stając zaraz przy ścianie z brezentu, moją uwagę zwrócił księżyc, który miał zieloną poświatę. Nie sądziłem, że Wuya aż tak namiesza na niebie.
- Wypili to? - usłyszałem męski głos dobiegający z wnętrza namiotu. Instynktownie padłem na ziemię i zacząłem przysłuchiwać się rozmowie.
- Tylko jej brat nie wypił.
- Psia krew!
- Daj spokój, nie jest źle! Tamci zaraz zasną, a sam sobie nie poradzi.
W tym samym momencie poczułem, że ktoś zasłania mi buzię swoją ręką. Adrenalina, która już wcześniej podskoczyła w górę, pozwoliła mi szybko zareagować. Zdążyłem chwycić drugą rękę oprawcy i rzucić nim o namiot.
- Co się dzieje do cholery?! - krzyknęła jedna z osób znajdujących się w namiocie. Dopiero teraz zauważyłem, że napastnikiem był wojownik Aklorii. Od razu zorientowałem się, że mamy ogromne kłopoty.
- Brać go! Nie może uciec! - krzyknął jeden z nich.
Szybko ruszyłem w stronę Aklorii i Tekina. Leżeli przy ognisku. Żyli, ale byli nie przytomni. Odwróciłem się, a na mojej drodze stanęło czterech wojowników z wyciągniętymi mieczami. Nie zostało mi nic innego jak obrona przed nimi. Stworzyłem dwa lodowe ostrza, którymi przyzwyczaiłem się walczyć. Pierwszy zaatakował wojownik stojący po lewej stronie. Z trudem sparowałem parę ciosów i dźgnąłem go w kolano. Po chwili rzuciło się na mnie dwóch następnych. Naprawdę ciężko było toczyć walkę z dwoma przeciwnikami jednocześnie. Udało mi się położyć jednego z wojowników, ale ten drugi chwycił mnie za nadgarstek i wykręcił mi go. Z ręki wypadła mi moja broń. Zacząłem panikować i mieczem który został w mojej drugiej dłoni, z całej siły pchnąłem w jego brzuch. Ten zachwiał się i bezwładnie upadł. Zacząłem się zastanawiać, czy go zabiłem. Chwila mojego wahania dała czas jednemu z wojowników, który się na mnie rzucił. Wykręcił mi ręce za plecami, a na nich poczułem zimny, ciężki metal; usłyszałem brzdęk łańcuchów. Podniosłem głowę i zamiast martwić się tym, że dałem się uwięzić, zwróciłem uwagę na trafionego ostrzem przeciwnika. Z jego ciała strumieniami wylewała się krew. Nie mogłem uwierzyć, że zabiłem człowieka.
    Zdrajca Aklorii podniósł mnie za ramiona. Nie mogłem oddalić swoich rąk za plecami, bo miałem na sobie żelazne kajdany. Spojrzałem za siebie. Obręcze łączyły się zaledwie trzema ogniwami.
- Zabił Ricka! A mi przeciął nogę! Zaraz się go pozbędę - ten, który mnie trzymał, groził mi prosto w twarz.
- Nie! Mamy go przynieść żywego!
- Wuya zapłaciła wam za zdradę? - wydukałem.
Wojownik uderzył mnie w tył głowy, nadal trzymając mnie za ramię.
- Zamknij się! Teraz idziesz z nami! Chyba, że chcesz, żeby zabić twoją siostrę i koleżkę?
Spuściłem głowę.
     Szliśmy już dobre dwie godziny. Nikt nic nie mówił. W nadgarstki wżynały mi się metalowe kajdany, które sporo ważyły. Nie miałem tam ani trochę luzu, sprawiały wrażanie jakby były stworzone z myślą o anorektykach. Nadal nie mogłem się pozbyć jednej myśli, jaką był fakt, że zabiłem człowieka. Nigdy się nie spodziewałem, że będę w stanie zrobić coś takiego. Nie Kylar! - tłumaczyłem sobie. To była tylko obrona. Równie dobrze to on mógł zabić mnie. Nagle poczułem dziwny zapach, a na twarzy poczułem gęstą jak mleko mgłę. Zza drzew było widać zarys czegoś dużego, ale nie zdołałem zobaczyć co to było.
- Zatrzymaj się - rozkazał mi ten, który mnie skuł.
Oprawca wziął opaskę, zawiązał na moich oczach i chwycił za ramię prowadząc dalej. Bezwiednie podążałem za nim, czując na sobie oddech śmierci.
     Poczułem, że jesteśmy w jakimś pomieszczeniu. Ktoś zerwał mi opaskę i zobaczyłem, że znajduje się w jakiejś sporej sali, na której końcu stał tron. Tyłem do niego stała wysoka kobieta ubrana w porwaną suknię. Na głowie miała burzę czerwonych loków.
- Proszę, proszę. Przybył nasz pierwszy honorowy gość.
Jej głos był melodyjny, a jednak znajomy. Od razu wiedziałem przed czyim obliczem dane mi było stanąć. Wuya podeszła do mnie wolnym krokiem.
- Na kolana.
- Chyba kpisz - prychnąłem. Chciałem zachować resztki godności.
Kiwnęła głową do wojownika, który po chwili kopnął mnie w łydkę. Upadłem.
- Teraz pan wodnik oznajmi mi gdzie jest reszta jego przyjaciół. - Pochyliła się nade mną.
- Myślisz, że ci powiem?
Dostałem silne uderzenie w policzek.
- Jak śmiesz się tak zachowywać wobec twojej królowej! - Zaśmiała się złowieszczo i zmrużyła oczy. Na sam dźwięk jej śmiechu przeszły mnie ciarki. - Zabierzcie go do lochu! Porozmawiam z nim później.
Wojownicy szarpnęli mną i udaliśmy się w stronę jakiś drzwi. Zeszliśmy po schodach. Dookoła panował brud, smród i ubóstwo. Cały pałac jak i lochy były zbudowane ze skał. Zatrzymaliśmy się, a jeden ze zdrajców otworzył najbliższe drzwi i brutalnie wepchnął mnie do środka.
- Hej! Może zdejmiecie mi chociaż kajdany?!
W odpowiedzi usłyszałem niosący się od ścian korytarza śmiech. Na szczęście cudem udało mi się przełożyć skrępowane ręce do przodu. Siadając przy jednej ze ścian rozejrzałem się po celi. Była naprawdę mała. Nie wiedziałem o czym mam myśleć. 
Chyba najlepszym wyjściem teraz będzie zasnąć.