wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział VIII

Każde zło jest potężniejsze od Jacka Spicera - Kylar

Nie do końca wiedziałem co się dzieje. Bardzo bolała mnie głowa. Po chwili, skojarzyłem gdzie jestem. Trzymał mnie jeden z Jackbotów. Cały czas lecieliśmy.
- Jacku Spicerze! Wypuść Kylara! - usłyszałem głos Indiego.
Dojo wyłonił się tuż przed nami. A na nim siedzieli moi towarzysze.
- Pomyślę... Nie? - Jack zaszydził z moich przyjaciół.
- Oddaj nam go, bo ci skopie ten twój zasrany tyłek! - groziła Av ze złością.
- Już to widzę, Jackboty na nich!
Rozpoczęła się walka. Av skakała po robotach, przy okazji niszcząc je. Wokół niej stworzyło się małe tornado, które zaczęło rzucać przeciwnikami na lewo i prawo. Indy stał na Dojo i strzelał do wrogów ognistymi pociskami. Poczułem, że robot mną szarpnął i leciał za Jackiem, który uciekał. Próbowałem się wyrwać, ale bez skutku. Muszę się uspokoić. ,,Wykorzystaj swój żywioł idioto.'' Dookoła były chmury pełne wilgoci. Postanowiłem zmienić to w wodę. W jednej chwili, z obłoku, wypadł strumień wody, który nakierowałem prosto w głowę Jackbota, przez którego byłem trzymany. Maszyna zaczęła spadać; poczułem, że żelazne łapska przestały mnie trzymać. No cóż, tego nie przemyślałem. Na szczęście pode mną był już Dojo.
- Dzięki smoku.
- Nie ma za co - odparł.
Indy i Av siedzieli za mną.
- Wracajmy już - rzekłem.
Od ostatniego spotkania z Jackiem minęły trzy tygodnie. To już taka druga, długa przerwa od objawiania się Shen Gong Wu. Nie lubiłem tego. Poza treningami nie ma tu co robić. Czytanie książek czy granie na konsoli przenośnej trochę ratuje sytuację, gdyż Av i Indy nie chcieli ze mną grać w karty. Przez ostatnie parę dni byli na mnie źli. Przez tą nudę, bawiłem się robiąc im żarty, ale to nie był dobry pomysł. Czułem się okropnie z tego powodu. Byłem właśnie w drodze do nich by ich przeprosić. Znowu miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale pewnie tylko mi się wydawało. Dla Av pozbierałem jej ulubione kwiaty, z łąki nieopodal świątyni. Ona uwielbiała piwonie, właściwie to lubiła tylko te kwiaty. Dla Indiego upiekłem szarlotkę. Zawsze uwielbiał jeść, a szczególnie różne ciasta.
Zapukałem do pokoju Av.
- Proszę - odpowiedziała zza drzwi.
Wszedłem do pokoju. Był tu też Indy i Dojo. Troszkę mnie to skrępowało.
- O, widzę, że nasz żartowniś nas odwiedził - powiedziała Av z tym swoim uśmieszkiem.
- Ja.... ja przyszedłem was przeprosić.
- No popatrz, a kwiaty prysną wodą? Ciasto wybuchnie?
- Nie, tym razem to nie jest żart.
Podając kwiaty i szarlotkę, zobaczyłem ich nieco zaskoczone miny.
- Nie jestem zdziwiony, że mi nie ufacie. Zachowywałem się jak głupi.
- Ja ci wybaczam stary, nie umiem się długo gniewać na innych. Szczególnie tych, którzy tak dobrze gotują - odpowiedział Indy, wkładając ogromy kawałek ciasta do buzi.
- Ja ci nadal nie ufam. To, że teraz nas przepraszasz nie znaczy, że przestaniesz robić te głupie żarty - warknęła koleżanka ze złością. - Poza tym, nienawidzę kwiatów. Najwidoczniej nie zauważyła jakie były to kwiaty, albo udała, że nie widzi, żeby zrobić mi na złość.
Dojo nagle podskoczył, przerywając rozmowę. W sumie wybrał dobry moment. Słowa Av były może i prawdziwe, ale też i bolesne.
- Nowe Wu! - wykrzyknął Dojo.
- Nareszcie! - powiedział Indy, wyjmując zwój.
- To Oko Mistrza Dashi, pozwala na ciskanie błyskawicami w przeciwnika - wytłumaczył Dojo.
- Takie coś przydałoby się, prawda Kylar? - zapytała mnie szyderczo Av.
Już ja wiem, co jej chodziło po głowie.
Jakaś opuszczona chata po środku pustyni. Lepiej tego Dojo nie mógł schować...
- Wysiadajcie! - krzyknął Dojo.
- Ale tu jest piekielnie gorąco. Nienawidzę pustyń - powiedziałem.
- Nikt cię nie pytał o zdanie - odparła Av.
Jak ona mnie teraz irytuje. Uwzięła się na mnie jędza. Miałem ochotę oblać ją wodą, ale na pustyni tylko zrobiłbym jej tym przysługę. 
Weszliśmy do chaty. Było tu ciemno. Wszystkie okna zostały zabite deskami. Wszedłem piętro wyżej. Było tu stare, rozpadające się pianino. W sumie, nic więcej, ale na żyrandolu, oblepionym w pajęczyny, wisiało Shen Gong Wu na sznurku. Podszedłem by je wziąć. Niestety coś uderzyło mnie w bok. Upadłem na skrzypiącą podłogę. Ktoś chciał ponowić atak. Na szczęście, zdążyłem wstać i zrobić unik. Napastnik był zakapturzony, nie widziałem jego twarzy. Zaatakowałem go, ale zablokował wszystkie ciosy, chwycił mnie za ramię i boleśnie mi je wykręcił. Krzyknąłem z bólu. Słyszałem, że Av i Indy już tu biegną. Przeciwnik rzucił mną o ścianę, był silny. Towarzysze zaatakowali go, tylko jak go zobaczyli, lecz i ich szybko położył na ziemię. Strzeliłem w niego potężnym strumieniem wody, ale zrobił szybki unik, łapiąc przy okazji Oko Mistrza Dashi. Wyskoczył przez okno niszcząc deski.
- Kto to do cholery był? - spytała ze złością Av.
- Na pewno był silniejszy od Jacka - odparłem.
- Zdecydowanie - dodał Indy.
Wychodząc ujrzeliśmy Spicera, Wuyę i roboty.
- Oddajcie Shen Gong Wu Kiraci! - wykrzyknął Jack.
- Nie mamy go, ktoś je zabrał - odparłem spokojnie.
- Dobry żart. Dajcie mi je natychmiast!
- Jack, czy ty kurwa nie rozumiesz? Nie mamy go! - odparła Av, już mniej spokojnie.
- Jak tak bardzo ci zależy, to pobiegł w tamtą stronę - Indy wskazał kierunek.
- Jack, oni chyba mówią prawdę - odezwała się Wuya. - Nie wyczuwam tu Oka Mistrza Dashi. Jest już daleko.
- Wuya ma rację - potwierdził Dojo. - Nie ma go już na tej pustyni.
- W takim razie, nara frajerzy! - wykrzyczał Jack odlatując.
- W takim razie, mamy nowego wroga - rzekł mistrz Fung. - O wiele groźniejszego niż Jack, ale każdy przeciwnik, jest do pokonania.
- Ciekawe jak mamy go pokonać. Ledwo co zaczęliśmy walczyć, już leżeliśmy na ziemi - powiedziała Av bawiąc się włosami.
- Są różne sposoby na zwycięstwo. Niektóre z nich, są prostsze niż wam się wydaje.
Nasz mistrz jak zwykle zaczął ze swoimi powiedzonkami. Dojo mi kiedyś powiedział, że ma nimi wypisany cały notes.
Av siedziała jak zwykle na dachu. Ja i Indy bawiliśmy się naszymi żywiołami. Puszczałem bąbelki, a Indy, tworzył iskierki, którymi celował w moje wodne bańki. Panowanie nad żywiołem jest super, chociaż nie opanowaliśmy ich jeszcze całkowicie. Naszą zabawę przerwał Dojo, który wparował ze zwojem Shen Gong Wu pod pachą.
- Co tym razem? - zapytałem.
- Sfera Yun. Ten kto jej użyje, może zamknąć swojego wroga w magicznej  klatce, której nie da się zniszczyć. Można z niej uciec tylko na parę sposobów lub raczej ktoś musi uratować tą osobę.
- No to lecimy, pewnie spotkamy też naszego, nowego "przyjaciela" - odpowiedziałem.
- Bez wątpienia - odparła Av zeskakując z dachu.
Japonia na szczęście nie była tak daleko od Chin, więc podróż minęła szybko. Naszym przystankiem był śliczny, typowo japoński ogród, pełen stawów, a w nich ryb Koi, mostków i pięknie kwitnących drzew. Poszukiwanie tu Wu, było przyjemnością. No, dopóki nie pojawił się ten idiota.
- Znowu są szybciej od nas! - krzyknął Jack do Wuyi.
- Może, gdyby twój plecaczek nie był by aż tak wolny, bylibyśmy pierwsi! - odpowiedziała mu.
- Już nieważne, Jackboty, wiecie co robić.
Wszędzie dookoła pojawiły się te głupie maszyny. Walka z nimi nie była wyczerpująca. Jedyne co utrudniało nam sprawę, to ich liczba. Av niszczyła już chyba siódmego robota. Indy gdzieś wsiąkł. Pewnie szukał Sfery Yun. Jackboty akurat lewitowały nad jednym ze stawów. Wytworzyłem coś w rodzaju gejzeru, który zniszczył kolejne maszyny. Pobiegliśmy szukać Indiego i Jacka. Zobaczyliśmy Wu przywiązane do jednej z gałęzi. W pewnej chwili skoczyły do niego trzy osoby, chwytając artefakt jednocześnie. Jack, Indy i nasz nowy wróg.
- Wyzywam ciebie Indy i... jak masz na imię? - powiedział Jack.
Nic nie odpowiedział.
- Nieważne - powiedział Indy. 
- Moja Opończa Cieni, kontra twój Ogon Węża i Oko Mistrza Dashi. Kto zepchnie innych z mostu i na nim pozostanie wygrywa.
- Zgoda - odpowiedział kolega.
Tajemniczy wróg znowu nic nie powiedział, tylko kiwnął głową.
Mnie, Av, Dojo i Wuyę podniosła platforma. Oni znaleźli się na dużym moście pełnym dziur. Oczywiście brakowało też barierek. Oba końce mostu kończyły się przepaścią.
- GONG YI TANPAI! - wykrzyknęli wszyscy trzej, nawet nasz zakapturzony kolega. Niestety, przez hałas nie dało się usłyszeć jego głosu.
Pierwszy zaatakował Jack, ale Indy szybko uniknął jego ataków. Wtedy Spicer dostał z błyskawicy i zaczął spadać z mostu. Użył Ogona Węża by wrócić na gorę. Nasz kolega dostał mocnego kopniaka od tajemniczego gościa. Indy nagle zniknął. Użył swojego Wu. Jack upadł na twarz. Wyglądało to komicznie. Nasz niewidzialny smok ognia zabrał Ogon Węża Jackowi. A następnie wepchnął go do jednej z dziur.
- Jeden mniej! Dasz radę Indy! - krzyknąłem do niego.
Wuya uderzyła swoją nieistniejącą ręką w swoje nieistniejące czoło.
- Co Wuya? - wtrącił Dojo. - Zapomniałaś, że z Jackowi często nie wychodziło?
- Eh, czasami żałuje, że pracuję z tym pajacem. Nikogo innego nie ma jak na razie...
Teraz Indy walczył tylko z jednym. Ledwo unikał jego ciosów. Buchnął w niego płomieniem ognia, prawie spychając go z mostu, ale wróg podskoczył i zaatakował kolegę. Chińczyk upadł, a jego przeciwnik strzelił błyskawicą z Wu, tuż obok niego. Ta część mostu się zachwiała się i zapadła. Indy spadł.
Podnieśliśmy kolegę z ziemi.
- Przepraszam, mogłem się bardziej postarać - powiedział nam.
- To nie twoja wina, dobrze szło. Ale on jest potężny - odpowiedziałem.
Wybrałem si następnego dnia na spacer. Był chłodny wieczór, ale dzięki bezchmurnemu niebu, było jasno. Nie miałem co robić, gdyż Av poszła wziąć kąpiel, a Indy zmęczony poszedł spać. Byłem teraz w lesie. Trochę daleko zaszedłem, ponieważ las był tuż za jedną z gór obok naszej świątyni. Ułyszałem szelest krzaków. Przyjąłem postawę bojową, ale głos usłyszałem za sobą.
- Witaj, Kylarze.
Odwróciłem się szybko. Przede mną stała młoda, piękna kobieta. Miała na sobie suknię, która odsłaniała połowę jej ciała. O dziwo, piersi miała zasłonięte. Jej długie włosy, były w podobnym kolorze do moich.
- Kim jesteś? - spytałem.  - I skąd znasz moje imię!
- Ciekawski... lubię takich...
Poczułem się dziwnie, ale nie wiedziałem co robić.
- Nazywam się Akloria - kontynuowała. - Skąd znam twoje imię? Obserwowałam was długi czas.
No, teraz zrobiło się przerażająco.
- Śledziłaś nas? Po co!
- To moja sprawa, - zaśmiała się - ale z waszej trójki, najbardziej za intrygowałeś mnie ty. Chcę z tobą trochę pogadać. Tylko nie tutaj... jeszcze twoi koledzy by ci pomogli. Sfera Yun!
Nagle znalazłem się zamknięty w półkolu. Podstawa była twarda i zdobiona złotem, a reszta ze szkła, którego, jak się domyśliłem, nie da się zbić. Wszystko stało się jasne, tym tajemniczym przeciwnikiem była ona.
- A więc to ty! Wypuść mnie natychmiast!
- Oj nie...
Akloria machnęła ręką. A przed nią otworzyło się coś w rodzaju portalu. Podniosła magią moje więzienie i wprowadziła mnie w to przejście.
Znalazłem się w jakieś sporej sali, byłem po środku jej.
- Wybacz mi na chwilkę Kylar. Wrócę do ciebie potem, mam parę spraw do załatwienia. Wyszła z sali. Nie miałem bladego pojęcia co robić. Usiadłem po turecku i zacząłem medytować.

Rozdział VII

Coś za coś - Indy

Środa. Aktualnie było południe. "Słońce napierdala jak opętane" - jak to powiedziała nasza koleżanka Av. Wszyscy ucięli sobie popołudniową drzemkę z której obudził nas nasz kochany mistrz Fung.
- Macie przed sobą ciężkie zadanie. Musicie odzyskać wszystkie Wu jakie straciliśmy w ostatnim pojedynku. Niestety, Dojo wyczuł jeszcze jedno. Może przy odrobinie szczęścia uda się spotkać Jacka i Wuyę, więc ruszajcie w drogę!
- A gdzie dokładnie znajduje się to Wu? - spytał zaskoczony Kylar.
- Gdzieś w północnej części doliny Nilu - odezwał się Dojo powiększając swoje rozmiary.
- To co, w drogę! - odezwała się Av dość podekscytowana.
- Ale mamy tylko lustro i to wszystko - odrzekł zgnębionym głosem Kylar.
- Narzekacie tylko - rzuciłem na jednym tchu w głębokim zamyśleniu wsiadając na Doja.
- Ten jak zawsze spokojna duszyczka - warknęła sarkastycznie Av.
Gdyby wzrok potrafił zabijać byłoby już po mnie.
- Indy ma rację. Zawsze znajdzie się sposób na wygraną - powiedział Mistrz odchodząc.
Po godzinie lotu, podczas ziewania wleciała mi mucha do gardła. Zakrztusiłem się, a Av powiedziała:
- Muchą się zadławiłeś? Idiota - razem z Kylarem trochę pochichotali. Poprawiając strój odrzekłem:
- Mmm... Mucha zawsze jakieś dodatkowe białko i energia.
Zdziwiona Av mruknęła coś pod nosem.
- No i jesteśmy dzieciaki na miejscu! - odparł Dojo.
- Myślałem ze większego upału nie będzie... a jednak - powiedział Kylar patrząc na słońce i bezchmurne niebo.
- Bez przeciągania... Chodźmy szukać tego Shen Gong Wu - powiedział Dojo ruszając w stronę dziwnych kamyków.
Odszedłem wzdłuż potoczku dopływającego do Nilu, a Av i Kylar poszli do lasku. Po pewnym czasie usłyszeliśmy wołanie:
- Hej dzieciaki znalazłem Wu!
Był to Dojo skaczący wokół kamienia. Na którym leżało jakieś płótno.
- Co to za prześcieradło?
- Jest to Pelerynka Niewidka - odrzekła z uśmiechem Av.
- Głupota! To jest Opończa Cieni. Po założeniu jej stajecie się niewidzialnymi.
- To tak jak pelerynka niewidka z Harry’ego Pottera! - wtrąciła Av z tonacja uznająca jej prawdę.
- Może i tak. Nie znam się na tym - zakończył smok.
W tym samym momencie kiedy już miałem podnieść Shen Gong Wu usłyszałem odgłosy śmigieł i od razu zrozumiałem ze nie tylko my chcemy zdobyć to Wu.
- No proszę, proszę! Kogo moje piękne oczy widzą? Naszych wielkich przegranych! - zaśmiał się szyderczo. - Będziecie walczyć patykami i kamieniami? Spicer położył rękę na Wu i bardzo się zadziwił, gdyż miał pojedynek z Dojo.
- Co to ma znaczyć!? No proszę! Pan smok zapragnął wziąć udział w pojedynku? Nie ma sprawy! A żeby było fair będziemy walczyć bez Shen Gong Wu. Kto pierwszy wskoczy na sama górę wodospadów wygrywa!
- Zgoda - odpowiedział Dojo ze spokojem, ale dość zadziornie.
- Gong Yi Tanpai! (COŚ TAM TAPCZAN - dopisek autora)
Wykrzyknęli razem i momentalnie ze spokojnej rzeki zrobiły się trzy ogromne wodospady, jeden na drugim. Startowali z dwóch śliskich kamieni.
Dojo rzucił się momentalnie na najbliższy kamień i ślizgając się jak wąż i zdobył nad Jackiem lekką przewagę. Spicer także radził sobie świetnie i jak konik polny skakał po kamulcach. Jego strata nieznacznie malała. Po chwili Dojo został w czerwonej poświacie rzucony do wody, ale szybko się pozbierał. Przy drugim ataku rzuciliśmy Dojo Odwracające Lustro i czerwony promień odbił się trafiając w Jacka, że ten poleciał na ścianę i spadł na sam dół. Smok szybko dopełzł do Opończy Cieni,
- Tak! wygraliśmy ten pojedynek! -  krzyczała z radości Av.
- Wygrałem! To takie wzruszające! - odpowiedział ocierając łezki.
Jack z miną zbitego Muminka wzniósł się w powietrze i dorzucił przez ramię:
- Czeka was jeszcze jedna niespodzianka!
Pozostawili po sobie dwa Shen Gong Wu i masę Jackbotów z którymi zaraz zaczęliśmy walczyć. W pewnym momencie roboty wystrzeliły pociski, które po uderzeniu w ziemię wybuchły. Odrzuciło to naszą trójkę na różne strony. Ocknąłem się po jakimś czasie i rozejrzałem. Av rozglądała się na boki.
- Indy! Kylara nie ma!
Spojrzałem w górę i ujrzałem odlatującego Spicera wraz z botami. Tylko, że dwóch trzymało Kylara.
- Av, tam jest! Musimy za nimi lecieć!
- Kylar za Wu? To nie jest dobry deal.



Rozdział VI

Kto powiedział, że nie można mieć ciastka i zjeść ciastka? - Av



      Po porannym treningu jak zawsze udałam się na dach świątyni. Nikt mnie tam nie szukał, a ja miałam czas by pobyć sama ze sobą. Zazwyczaj brałam ze sobą książkę w moim języku narodowym i siadałam pod dużym parasolem, który chronił moją skórę przed opalenizną. Zdążyłam już całkiem nieźle wciągnąć się w fabułę, kiedy z dołu doszedł do mnie głos Kylara:
- Av, gdzie jesteś? Chodź na chwilę!
Niechętnie zamknęłam powieść i zeskoczyłam na ziemię. Zanim dotarłam do źródła dźwięku poczułam słodki zapach świeżo upieczonych ciastek.
- Co tak pięknie pachnie? - spytałam wchodząc do kuchni.
- Upiekłem ciastka z kremem, chcesz? - spytał Kylar, który był umorusany mąką. Uśmiechnął się i przybliżył blachę do mojej twarzy. Czułam, że coś jest nie tak, ale mój wrażliwy nos poddał się słodkiej woni lukru i wzięłam ciastko.
- Dziękuję?
- Nie ma sprawy - odpowiedział słodkim głosem i odszedł dość szybkim krokiem.
Nie mogąc dłużej wytrzymać ugryzłam wypiek. Usłyszałam głośny dźwięk i poczułam krem rozsmarowany na całej twarzy. Nie, to nie było przepyszne ciastko, tylko żart, kawał, dowcip... obojętnie jakby tego nie nazwać. Chwytając ścierkę zaczęłam wycierać twarz i zdenerwowana wyszłam z kuchni.
- Hej, Av smakowało ci...? - spytał Kylar ze łzami rozbawienia w oczach. Na pewno słyszał huk.
- Za mało wanilii, kretynie - odpowiedziałam i bez zbędnych krzyków wdmuchnęłam go do fontanny.
- Hej wa... Co tu się stało? - spytał zdziwiony Indy, który wszedł do ogrodu.
- Nie jedz ciastek! - warknęłam odchodząc.
- Jakich ciastek...?
- Nieważne stary, nieważne - odpowiedział Kylar wypluwając wodę.
      Kierowałam się właśnie do mojego pokoju, kiedy na drodze stanął mi Dojo.
- Wracaj do nich! Czuję, że nowe Shen Gong Wu dało o sobie znać.
- Jak zawsze w najbardziej odpowiednim momencie! - nie mogłam powstrzymać się od komentarza.
- To ogon węża – powiedział Dojo rozwijając zwój, kiedy byliśmy już przy moich kolegach – pozwala on zmienić się w ducha i przechodzić przez ściany, pomieszczenia, podłogi...
- To Wu brzmi całkiem znajomo – głośno myślał Indy.
- To właśnie przez nie, przez odwracające lustro i Raimunda, Wuya odzyskała ciało po raz pierwszy.
- Gdzie ona teraz jest? - spytał Kylar.
- A bo ja wiem? Pewnie w jakiś piekielnych czeluściach, uwięziona w swojej szkatułce – odpowiedział obojętnym tonem Dojo.
- Jack chyba nie jest takim debilem, żeby ją uwolnić jeszcze raz, prawda? - zadałam pytanie retoryczne.
      Lecieliśmy ponad chmurami. Dokoła otaczało nas błękitne niebo, a delikatne linie powietrza łaskotały moje policzki. Pierwszy raz w dzisiejszym dniu byłam całkiem uspokojona. Wcześniej wątpiłam w mój żywioł. Teraz uświadomiłam sobie, że wiatr był zawsze blisko, tuż obok mnie.
- Jesteśmy na miejscu – zakomunikował Dojo.
Wokół nas był gęsty las. Drzewa zasłaniały część horyzontu. Dobrze, że dni były długie. Mogliśmy spokojnie szukać Ogona Węża. Rozdzieliliśmy się, a każdy wziął po jednym Shen Gong Wu. Odwracające lustro zostało w świątyni. Oficjalna wersja jest taka, że uznaliśmy je za bez użyteczne, ale tak naprawdę to Kylar zapomniał wziąć go z krypty. Ten kretyn myśli, że nie wiem?
Wskoczyłam na drzewo i próbowałam wypatrzeć Wu. Już zdążyłam się przyzwyczaić, że nigdy nie znajdowałam nic pierwsza. Nagle usłyszałam szczęk metalowych części robotów i poczułam dziwne, męskie perfumy. Spicer się umył?
      Szybko dobiegłam do walczących już panów. Na razie nie było widać czerwonych włosów Jacka. Napuścił na nas same roboty i sam zajął się poszukiwaniem Wu. Zapomniał, że odkryliśmy jego taktykę jakieś pięć rozdziałów temu?
- Idź go poszukaj, zajmiemy się nimi! - krzyczał Indy. Nie miałam lepszego pomysłu, więc podążyłam za ciężkim zapachem „Pana Geniusza Zła”.
- E, Spicer, to nasze Wu.
- Nie byłbym tego taki pewien. Jackboty... - nie dokończył.
W chwili gdy zabawki Jacka miały mnie unicestwić myślałam o tym jak długo taki typ jak Spicer musiał myśleć nad nazwą dla swoich robotów. W pewnym momencie poczułam jak żelazne macki oplatają mnie w talii.
- Łapska przy sobie! - krzyknęłam odwracając się i niszcząc robota. Wybuch maszyny odrzucił mnie do tyłu tak, że spadłam na drzewo. Poczułam krew na wargach. Nagle zauważyłam jak dwa roboty fruną z wyrywającymi się chłopcami.  Rzuciłam się w ich stronę, ale nie wiadomo skąd pojawiła się metalowa łapa i zakleszczyła mi się na ramieniu. Zauważyłam, że ta sama ręka trzymała Dojo. No, ostatnio nam coś faktycznie zbyt dobrze szło.
Jack cieszył się jak dziecko, bo znalazł Ogon Węża.
- Przestań, Jack. Przejdź do konkretów! - dało się słyszeć nienaturalny głos. Zza pleców Spicera wyłoniła się fioletowa chmura.
- Wuya?! - krzyknęłam w tym samym momencie co Dojo, Kylar i Indy.
Odpowiedziałam na swoje pytanie z początku dnia. Tak, Jack jest takim debilem by uwolnić ją ponownie.
- No zajebiście – westchnęłam cicho. Jackboty przeszukały nasze stroje w celu znalezienia Shen Gong Wu. Takim oto sposobem Spicer i Wuya zdobyli Rubin Ramzesa, Monetę Modliszki i Pięść Tebigonga.
- Zrobimy tak – zaczęła Wuya pojawiając się nagle przed moją twarzą – przyniesiesz nam ładnie Odwracające Lustro, bo inaczej nie zobaczysz więcej swoich przyjaciół.
Gdyby nie ta pieprzona łapa ściskająca moje ramię, ta jebana prześwitująca chmura dostałaby w swoją nieistniejącą twarz! Miałam ochotę rzucić się na Jacka i na te blaszaki.
- Masz czas do wieczora – dorzucił Jack ze swoją nędzną próbą nikczemnego śmiechu.
- Dojo, musimy szybko lecieć do świątyni – oznajmiłam bez żadnych uczuć w głosie.
      Tym razem podróż nie minęła mi w przyjemnej atmosferze. Trudno przyznać, ale strasznie się bałam. Nie miałam pojęcia co ten kretyn może im zrobić.
- Mistrzu Fung! Potrzebuję Odwracające Lustro – krzyknęłam wchodząc do świątyni. Musiałam oddać Wu, chociaż wiedziałam, że w połączeniu z Ogonem Węża, Wuya znowu stanie się człowiekiem. „Przecież te cioty same się nie uwolnią” - myślałam przerażona.
- Dziecko, powoli... - odpowiedział mistrz.
Spokojnie opowiedziałam mu całą historię dzisiejszego dnia.
- Musisz się zastanowić, co zrobić...
- Ale ja wiem co muszę zrobić!
- Pamiętaj, że nie możesz mieć ciastka i zjeść ciastka.
- Ciastko! No pewnie! Udowodnię, że mogę mieć i zjeść ciastko!
- Ale...
Szybko pobiegłam do pokoju. Po pół godzinie byłam gotowa.
- Dojo, możemy lecieć.
- Jesteś pewna, że chcesz lecieć sama?
- Nie jestem, ale nie mam wyjścia – powiedziałam drapiąc go po głowie.
      Nową siedzibą Jacka był opuszczony magazyn. Dojo wylądował niedaleko muru. Myślał, że będę się skradać. Nie miałam zamiaru. Weszłam i od razu doszedł do mnie odór tanich męskich perfum i wilgotnego pomieszczenia.
- Halo, jest tu kto? - krzyknęłam.
- No pewnie, właź bez skrępowania! Na pewno uda ci się nas uwolnić! Mogłabyś chociaż udawać, że się skradasz! - warknął Kylar.
- Ciesz się, że w ogóle przyszła – odpowiedział mu Indy.
Panowie byli w klatce, w której prętami były elektryczne przewody.
- No to nieźle was urządził – powiedziałam.
- O proszę, kogo my tu mamy! - dało się słyszeć głos Spicera.
- Taaaak, nie przeciągajmy... nieco się spieszę.
- Masz Odwracające Lustro? - spytała Wuya..
- Nie dawaj jej go! - krzyczał Indy.
- Poradzimy sobie... - dołączył Kylar.
- Aha, już to widzę – odpowiedziałam. – Masz tu Lustro i spierdalaj.
- Grzeczniej może – zdenerwowała się Wuya. Przewróciłam oczami.
- Czy Wasza Okropność nie raczyłaby przyjąć skromnego daru w postaci Odwracającego Lustra...
- Koniec tych gierek! Dawaj Wu! - krzyknął Jack wyrywając mi magiczny artefakt.
- Ty to jednak jesteś debilem, Spicer – powiedziałam, otwierając drzwi.
- A ty co? Uciekasz, bez kolegów? Takiej drużyny jeszcze nie widziałem – śmiał się czerwonowłosy.
- Jack to nie jest Odwracające Lustro! To jakiś nędzny falsyfikat...
- Och... nie uciekam. Robię sobie pole do działania. Wiatr!
Huragan, który wtargnął do magazynu zerwał połączenia elektrycznych przewodów i chłopcy byli wolni. Jack nie przewidział takiej kolejności zdarzeń i zaskoczony walnął ciałem o pobliską ścianę. Wybiegliśmy na zewnątrz i odszukaliśmy Doja.
- Skoro miałaś taki plan od razu, to po co podrabiałaś Odwracające Lustro... Mogłaś od razu nas uwolnić. – denerwował się Kylar.
- Przez twoje pieprzone ciastka, nabrałam ochoty żeby się z nimi podroczyć... A atak był całkiem nie planowany.
- Jesteś niemożliwa – westchnął Indy.