wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział I

Nie zawsze się wygrywa - Pan nr 4 Pozwólcie, kochani czytelnicy, że zanim przedstawię początki tej jakże przejmującej opowieści, najpierw opowiem coś o sobie. Nie jestem nikim innym, a jedynie narratorem. Wiem wszystko oraz znam zakończenie, podczas kiedy Ty, nie znasz nawet początku. Będę zaglądać tu co jakiś czas, jeżeli czwórka naszych bohaterów zadecyduje, że to ja mam opowiedzieć o danym fragmencie historii i dobrowolnie oddadzą mi ten nieszczęsny długopis. Nawet lubię swoją robotę. Teraz pozwólcie, moi drodzy, że przedstawię Wam głównych bohaterów. Proszę spojrzeć na fotografię. Na zdjęciu została uchwycona walka trzech młodych ludzi w czerwonych strojach, które tutaj spełniają rolę kimono. Każdy z nich ma przewiązaną w pasie czarną szarfę. Oznacza to, że młodzi mnisi dopiero rozpoczęli swoje szkolenie na xiaolińskie Smoki. Proszę zwrócić uwagę na chłopaka trzymającego długi, drewniany kij, który kieruje w stronę swoich rówieśników. To właśnie jest Kylar Stern. Chociaż pochodzi z Brazylii i jest przyzwyczajony do promieni letniego słońca, w tej chwili naprawdę jest mu gorąco i jedyne o czym marzy to rzeka z chłodną wodą. Chociaż właśnie toczy pojedynek, jego brązowe oczy patrzą na swoich znajomych z przyjaźnią. Szczerze powiem, lubię gościa, ale kłamstwem byłoby powiedzieć, że nie przepadam za kimkolwiek z tej drużyny. Kylar kieruje koniec kija w stronę wysportowanego Azjaty. Ta postać w sterczących, czarnych włosach, to Indy Shen. Nie miał on dalekiej drogi do przybycia. Wychował się w ośrodku szkoleniowym, nieopodal wioski, z której uciekł przed śmiercią. Nieciekawa sytuacja, przyznaję, chociaż historia niesamowicie ciekawa. Może to właśnie przez swoją przeszłość, Indy jest taki zamknięty w sobie i z nikim nie szuka kontaktu? Ignoruje swoich znajomych ze świeżo utworzonej drużyny, a wszystko przyjmuje ze stoickim spokojem. Nikt nie jest pewien czy Indy jest po prostu na tyle zrównoważony, czy ma wszystko gdzieś. Teraz przenieście wzrok na jedyną dziewczynę na załączonym obrazku. Ta blada postać to Av Aello. Pochodząca z Europy, a konkretnie z Włoch i Wielkiej Brytanii, nastolatka o zielonych oczach. Stoi właśnie tyłem do swoich przeciwników i patrzy na nich przez to samo ramię, na którym leży jej długi, brązowy warkocz. Zadziorny wyraz twarzy wskazuje na to, że w jej głowie wykreował się przebiegły plan, warty realizacji. Niestety, dziewczynie posiadającej miano tej wrednej, przeszkadza starszy człowiek, kładąc jej swoją dłoń na ramieniu. Postać, która właśnie pojawiła się w polu walki, to nikt inny jak Mistrz Fung. Okryty sławą, sędziwy, xiaoliński wojownik, który pod swoimi skrzydłami poprowadził czterech silnych wojowników. Doprowadził do tego, że stali się niezwykle potężnymi Smokami Żywiołów. Jego błękitne oczy świecą mądrością, a biała, już z powodu mijającego czasu, broda, nadaje mu powagi i respektu. - Chyba pierwsze z nich się właśnie objawiło! - powiedziało zielone stworzenie wychylając się zza nogi Mistrza Funga. Dojo, który właśnie pojawił się w naszej scenerii jest wieloletnim przyjacielem opiekuna świątyni. Nie większy od jego stopy, zielony, chiński smok z czerwoną bródką. Z pyska wygląda przyjaźnie, zawsze gotów do pomocy mnichom. Kiedy się powiększa i wznosi w powietrze, służy jako środek transportu. - Co się objawiło? - spytał Kylar, odkładając na ziemię kij. Tutaj oczywiście Dojo cierpliwie odpowiedział na pytanie chłopaka o brązowych włosach, ale pozwólcie, iż nie będę tego przytaczał. Smok bardzo lubi przeciągać każdą opowieść, a my nie mamy zbyt dużo czasu. Przecież i tak doskonale znacie tę historię. Moment, jak to nie znacie? No cóż, taka moja rola niestety i zaraz w skrócie wszystko wam opowiem. Otóż Shen Gong Wu to magiczne artefakty, które za pomocą swojej mocy mają wpływ na otoczenie, używającego go wojownika, bądź jego przeciwnika. Zostały stworzone przez największego ze xiaolińskich Mistrzów - Dashiego, na oko około tysiąc pięćset lat temu. Wielki Mistrz ukrył swoje artefakty, a te ujawniły swą obecność dwanaście lat temu, podczas treningów poprzedniej czwórki. Po ukończeniu szkolenia, Smoki Żywiołów stwierdziły, że jeszcze raz ukryją wszystkie Shen Gong Wu, aby następni wojownicy mogli z nich korzystać. - Cóż za dziwny przypadek, że Moneta Modliszki objawiła się właśnie dzisiaj - powiedział smok, a tylko Mistrz Fung zdołał dostrzec puszczane przez Doja oczko. - No dobra, ale jak działa ta moneta? - spytała Av krzyżując ręce na piersiach. Miała nieco mieszane uczucia co do tego wszystkiego. W ośrodku szkoleniowym nikt nie mówił nic o żadnych magicznych przedmiotach. - Osoba, która jej użyje, staje się zwinna i skoczna. Dokładnie tak jak modliszka. W tym momencie chciałbym powiedzieć, że Indy zareagował okrzykiem “Ale ekstra!”, ale wtedy musiałbym skłamać. Chińczyk niewzruszony stał przy towarzyszach ze wzrokiem utkwionym w zwój przedstawiający opisy wszystkich Wu. Pozwólcie, moi kochani, że w tym momencie podrzucę kolejną stronę albumu, bo zdołałem już wyczerpać całą historię z tego zdjęcia. Akcja następnej fotografii dzieje się w lesie nieopodal świątyni, więc mnisi nie musieli udawać się w daleką podróż. Proszę zwrócić uwagę na bladego mężczyznę w czarnym, poszarpanym płaszczu. Tak, ten gość w dość specyficznym makijażu, czerwonych włosach i tego samego koloru oczach, to Jack Spicer. Tak samo jak dwanaście lat temu, Jack ponownie stara się zdobyć jak najwięcej Shen Gong Wu i przejąć władzę nad światem. Tak między nami, to ten nadal mieszkający z rodzicami facet, uważany jest za ogromnego tumana. Poprzednia czwórka nie tylko potrafiła pokonać go z zamkniętymi oczami, a jeszcze wykorzystać go do czynienia dobra. Jedyne na czym Spicer się zna, to budowanie skomplikowanych maszyn i robotów, którymi później wysługuje się w walce. Oczywiście nie zmienia to faktu, że są tak samo łatwe do pokonania jak on. Na tym zdjęciu nie ma już nic ciekawego do oglądania, bo raczej nie sądzę aby twarz pana Spicera była dla was niezmiernie interesująca, więc przejdziemy teraz do następnego zdjęcia. Och tak, kiedy tylko przypominam sobie tę walkę, mam łzy w oczach. I bynajmniej nie są to łzy smutku ani wzruszenia. Młodzi wojownicy zostali z łatwością pokonani przy swojej pierwszej wspólnej walce, a Jack Spicer zgarnął Monetę Modliszki dla siebie. To nie tak, że drużyna była słaba. Ta trójka ciężko przygotowała się do życia xiaolińskeigo wojownika i każdy z nich niósł ze sobą taki bagaż potrzebnych wiadomości i doświadczeń, że z łatwością byłby w stanie pokonać kilka robotów na raz. Problem leżał zupełnie gdzie indziej i Mistrz Fung podziela moje zdanie. Drużyna musiała zacząć ze sobą współpracować. Powodzenia, Kiraci.



1 komentarz:

  1. No nawet nawet, aż miałem ciarki gdy to czytałem.
    Ale to pewnie przez to że mam w domu przeciąg a ja czytam to nago... ale mimo wszystko jest ładnie :D

    OdpowiedzUsuń