wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział VIII

Każde zło jest potężniejsze od Jacka Spicera - Kylar

Nie do końca wiedziałem co się dzieje. Bardzo bolała mnie głowa. Po chwili, skojarzyłem gdzie jestem. Trzymał mnie jeden z Jackbotów. Cały czas lecieliśmy.
- Jacku Spicerze! Wypuść Kylara! - usłyszałem głos Indiego.
Dojo wyłonił się tuż przed nami. A na nim siedzieli moi towarzysze.
- Pomyślę... Nie? - Jack zaszydził z moich przyjaciół.
- Oddaj nam go, bo ci skopie ten twój zasrany tyłek! - groziła Av ze złością.
- Już to widzę, Jackboty na nich!
Rozpoczęła się walka. Av skakała po robotach, przy okazji niszcząc je. Wokół niej stworzyło się małe tornado, które zaczęło rzucać przeciwnikami na lewo i prawo. Indy stał na Dojo i strzelał do wrogów ognistymi pociskami. Poczułem, że robot mną szarpnął i leciał za Jackiem, który uciekał. Próbowałem się wyrwać, ale bez skutku. Muszę się uspokoić. ,,Wykorzystaj swój żywioł idioto.'' Dookoła były chmury pełne wilgoci. Postanowiłem zmienić to w wodę. W jednej chwili, z obłoku, wypadł strumień wody, który nakierowałem prosto w głowę Jackbota, przez którego byłem trzymany. Maszyna zaczęła spadać; poczułem, że żelazne łapska przestały mnie trzymać. No cóż, tego nie przemyślałem. Na szczęście pode mną był już Dojo.
- Dzięki smoku.
- Nie ma za co - odparł.
Indy i Av siedzieli za mną.
- Wracajmy już - rzekłem.
Od ostatniego spotkania z Jackiem minęły trzy tygodnie. To już taka druga, długa przerwa od objawiania się Shen Gong Wu. Nie lubiłem tego. Poza treningami nie ma tu co robić. Czytanie książek czy granie na konsoli przenośnej trochę ratuje sytuację, gdyż Av i Indy nie chcieli ze mną grać w karty. Przez ostatnie parę dni byli na mnie źli. Przez tą nudę, bawiłem się robiąc im żarty, ale to nie był dobry pomysł. Czułem się okropnie z tego powodu. Byłem właśnie w drodze do nich by ich przeprosić. Znowu miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale pewnie tylko mi się wydawało. Dla Av pozbierałem jej ulubione kwiaty, z łąki nieopodal świątyni. Ona uwielbiała piwonie, właściwie to lubiła tylko te kwiaty. Dla Indiego upiekłem szarlotkę. Zawsze uwielbiał jeść, a szczególnie różne ciasta.
Zapukałem do pokoju Av.
- Proszę - odpowiedziała zza drzwi.
Wszedłem do pokoju. Był tu też Indy i Dojo. Troszkę mnie to skrępowało.
- O, widzę, że nasz żartowniś nas odwiedził - powiedziała Av z tym swoim uśmieszkiem.
- Ja.... ja przyszedłem was przeprosić.
- No popatrz, a kwiaty prysną wodą? Ciasto wybuchnie?
- Nie, tym razem to nie jest żart.
Podając kwiaty i szarlotkę, zobaczyłem ich nieco zaskoczone miny.
- Nie jestem zdziwiony, że mi nie ufacie. Zachowywałem się jak głupi.
- Ja ci wybaczam stary, nie umiem się długo gniewać na innych. Szczególnie tych, którzy tak dobrze gotują - odpowiedział Indy, wkładając ogromy kawałek ciasta do buzi.
- Ja ci nadal nie ufam. To, że teraz nas przepraszasz nie znaczy, że przestaniesz robić te głupie żarty - warknęła koleżanka ze złością. - Poza tym, nienawidzę kwiatów. Najwidoczniej nie zauważyła jakie były to kwiaty, albo udała, że nie widzi, żeby zrobić mi na złość.
Dojo nagle podskoczył, przerywając rozmowę. W sumie wybrał dobry moment. Słowa Av były może i prawdziwe, ale też i bolesne.
- Nowe Wu! - wykrzyknął Dojo.
- Nareszcie! - powiedział Indy, wyjmując zwój.
- To Oko Mistrza Dashi, pozwala na ciskanie błyskawicami w przeciwnika - wytłumaczył Dojo.
- Takie coś przydałoby się, prawda Kylar? - zapytała mnie szyderczo Av.
Już ja wiem, co jej chodziło po głowie.
Jakaś opuszczona chata po środku pustyni. Lepiej tego Dojo nie mógł schować...
- Wysiadajcie! - krzyknął Dojo.
- Ale tu jest piekielnie gorąco. Nienawidzę pustyń - powiedziałem.
- Nikt cię nie pytał o zdanie - odparła Av.
Jak ona mnie teraz irytuje. Uwzięła się na mnie jędza. Miałem ochotę oblać ją wodą, ale na pustyni tylko zrobiłbym jej tym przysługę. 
Weszliśmy do chaty. Było tu ciemno. Wszystkie okna zostały zabite deskami. Wszedłem piętro wyżej. Było tu stare, rozpadające się pianino. W sumie, nic więcej, ale na żyrandolu, oblepionym w pajęczyny, wisiało Shen Gong Wu na sznurku. Podszedłem by je wziąć. Niestety coś uderzyło mnie w bok. Upadłem na skrzypiącą podłogę. Ktoś chciał ponowić atak. Na szczęście, zdążyłem wstać i zrobić unik. Napastnik był zakapturzony, nie widziałem jego twarzy. Zaatakowałem go, ale zablokował wszystkie ciosy, chwycił mnie za ramię i boleśnie mi je wykręcił. Krzyknąłem z bólu. Słyszałem, że Av i Indy już tu biegną. Przeciwnik rzucił mną o ścianę, był silny. Towarzysze zaatakowali go, tylko jak go zobaczyli, lecz i ich szybko położył na ziemię. Strzeliłem w niego potężnym strumieniem wody, ale zrobił szybki unik, łapiąc przy okazji Oko Mistrza Dashi. Wyskoczył przez okno niszcząc deski.
- Kto to do cholery był? - spytała ze złością Av.
- Na pewno był silniejszy od Jacka - odparłem.
- Zdecydowanie - dodał Indy.
Wychodząc ujrzeliśmy Spicera, Wuyę i roboty.
- Oddajcie Shen Gong Wu Kiraci! - wykrzyknął Jack.
- Nie mamy go, ktoś je zabrał - odparłem spokojnie.
- Dobry żart. Dajcie mi je natychmiast!
- Jack, czy ty kurwa nie rozumiesz? Nie mamy go! - odparła Av, już mniej spokojnie.
- Jak tak bardzo ci zależy, to pobiegł w tamtą stronę - Indy wskazał kierunek.
- Jack, oni chyba mówią prawdę - odezwała się Wuya. - Nie wyczuwam tu Oka Mistrza Dashi. Jest już daleko.
- Wuya ma rację - potwierdził Dojo. - Nie ma go już na tej pustyni.
- W takim razie, nara frajerzy! - wykrzyczał Jack odlatując.
- W takim razie, mamy nowego wroga - rzekł mistrz Fung. - O wiele groźniejszego niż Jack, ale każdy przeciwnik, jest do pokonania.
- Ciekawe jak mamy go pokonać. Ledwo co zaczęliśmy walczyć, już leżeliśmy na ziemi - powiedziała Av bawiąc się włosami.
- Są różne sposoby na zwycięstwo. Niektóre z nich, są prostsze niż wam się wydaje.
Nasz mistrz jak zwykle zaczął ze swoimi powiedzonkami. Dojo mi kiedyś powiedział, że ma nimi wypisany cały notes.
Av siedziała jak zwykle na dachu. Ja i Indy bawiliśmy się naszymi żywiołami. Puszczałem bąbelki, a Indy, tworzył iskierki, którymi celował w moje wodne bańki. Panowanie nad żywiołem jest super, chociaż nie opanowaliśmy ich jeszcze całkowicie. Naszą zabawę przerwał Dojo, który wparował ze zwojem Shen Gong Wu pod pachą.
- Co tym razem? - zapytałem.
- Sfera Yun. Ten kto jej użyje, może zamknąć swojego wroga w magicznej  klatce, której nie da się zniszczyć. Można z niej uciec tylko na parę sposobów lub raczej ktoś musi uratować tą osobę.
- No to lecimy, pewnie spotkamy też naszego, nowego "przyjaciela" - odpowiedziałem.
- Bez wątpienia - odparła Av zeskakując z dachu.
Japonia na szczęście nie była tak daleko od Chin, więc podróż minęła szybko. Naszym przystankiem był śliczny, typowo japoński ogród, pełen stawów, a w nich ryb Koi, mostków i pięknie kwitnących drzew. Poszukiwanie tu Wu, było przyjemnością. No, dopóki nie pojawił się ten idiota.
- Znowu są szybciej od nas! - krzyknął Jack do Wuyi.
- Może, gdyby twój plecaczek nie był by aż tak wolny, bylibyśmy pierwsi! - odpowiedziała mu.
- Już nieważne, Jackboty, wiecie co robić.
Wszędzie dookoła pojawiły się te głupie maszyny. Walka z nimi nie była wyczerpująca. Jedyne co utrudniało nam sprawę, to ich liczba. Av niszczyła już chyba siódmego robota. Indy gdzieś wsiąkł. Pewnie szukał Sfery Yun. Jackboty akurat lewitowały nad jednym ze stawów. Wytworzyłem coś w rodzaju gejzeru, który zniszczył kolejne maszyny. Pobiegliśmy szukać Indiego i Jacka. Zobaczyliśmy Wu przywiązane do jednej z gałęzi. W pewnej chwili skoczyły do niego trzy osoby, chwytając artefakt jednocześnie. Jack, Indy i nasz nowy wróg.
- Wyzywam ciebie Indy i... jak masz na imię? - powiedział Jack.
Nic nie odpowiedział.
- Nieważne - powiedział Indy. 
- Moja Opończa Cieni, kontra twój Ogon Węża i Oko Mistrza Dashi. Kto zepchnie innych z mostu i na nim pozostanie wygrywa.
- Zgoda - odpowiedział kolega.
Tajemniczy wróg znowu nic nie powiedział, tylko kiwnął głową.
Mnie, Av, Dojo i Wuyę podniosła platforma. Oni znaleźli się na dużym moście pełnym dziur. Oczywiście brakowało też barierek. Oba końce mostu kończyły się przepaścią.
- GONG YI TANPAI! - wykrzyknęli wszyscy trzej, nawet nasz zakapturzony kolega. Niestety, przez hałas nie dało się usłyszeć jego głosu.
Pierwszy zaatakował Jack, ale Indy szybko uniknął jego ataków. Wtedy Spicer dostał z błyskawicy i zaczął spadać z mostu. Użył Ogona Węża by wrócić na gorę. Nasz kolega dostał mocnego kopniaka od tajemniczego gościa. Indy nagle zniknął. Użył swojego Wu. Jack upadł na twarz. Wyglądało to komicznie. Nasz niewidzialny smok ognia zabrał Ogon Węża Jackowi. A następnie wepchnął go do jednej z dziur.
- Jeden mniej! Dasz radę Indy! - krzyknąłem do niego.
Wuya uderzyła swoją nieistniejącą ręką w swoje nieistniejące czoło.
- Co Wuya? - wtrącił Dojo. - Zapomniałaś, że z Jackowi często nie wychodziło?
- Eh, czasami żałuje, że pracuję z tym pajacem. Nikogo innego nie ma jak na razie...
Teraz Indy walczył tylko z jednym. Ledwo unikał jego ciosów. Buchnął w niego płomieniem ognia, prawie spychając go z mostu, ale wróg podskoczył i zaatakował kolegę. Chińczyk upadł, a jego przeciwnik strzelił błyskawicą z Wu, tuż obok niego. Ta część mostu się zachwiała się i zapadła. Indy spadł.
Podnieśliśmy kolegę z ziemi.
- Przepraszam, mogłem się bardziej postarać - powiedział nam.
- To nie twoja wina, dobrze szło. Ale on jest potężny - odpowiedziałem.
Wybrałem si następnego dnia na spacer. Był chłodny wieczór, ale dzięki bezchmurnemu niebu, było jasno. Nie miałem co robić, gdyż Av poszła wziąć kąpiel, a Indy zmęczony poszedł spać. Byłem teraz w lesie. Trochę daleko zaszedłem, ponieważ las był tuż za jedną z gór obok naszej świątyni. Ułyszałem szelest krzaków. Przyjąłem postawę bojową, ale głos usłyszałem za sobą.
- Witaj, Kylarze.
Odwróciłem się szybko. Przede mną stała młoda, piękna kobieta. Miała na sobie suknię, która odsłaniała połowę jej ciała. O dziwo, piersi miała zasłonięte. Jej długie włosy, były w podobnym kolorze do moich.
- Kim jesteś? - spytałem.  - I skąd znasz moje imię!
- Ciekawski... lubię takich...
Poczułem się dziwnie, ale nie wiedziałem co robić.
- Nazywam się Akloria - kontynuowała. - Skąd znam twoje imię? Obserwowałam was długi czas.
No, teraz zrobiło się przerażająco.
- Śledziłaś nas? Po co!
- To moja sprawa, - zaśmiała się - ale z waszej trójki, najbardziej za intrygowałeś mnie ty. Chcę z tobą trochę pogadać. Tylko nie tutaj... jeszcze twoi koledzy by ci pomogli. Sfera Yun!
Nagle znalazłem się zamknięty w półkolu. Podstawa była twarda i zdobiona złotem, a reszta ze szkła, którego, jak się domyśliłem, nie da się zbić. Wszystko stało się jasne, tym tajemniczym przeciwnikiem była ona.
- A więc to ty! Wypuść mnie natychmiast!
- Oj nie...
Akloria machnęła ręką. A przed nią otworzyło się coś w rodzaju portalu. Podniosła magią moje więzienie i wprowadziła mnie w to przejście.
Znalazłem się w jakieś sporej sali, byłem po środku jej.
- Wybacz mi na chwilkę Kylar. Wrócę do ciebie potem, mam parę spraw do załatwienia. Wyszła z sali. Nie miałem bladego pojęcia co robić. Usiadłem po turecku i zacząłem medytować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz