wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział V

Stare zło zawsze powraca - Kylar

Dziś mieliśmy dzień odpoczynku, ostatni tydzień był ciężki. Codzienne treningi, które z dnia na dzień były coraz gorsze, potrafiły unicestwić chęć życia. O dziwo, w staniu na rękach byłem najlepszy. Wytrzymałem ponad dwie godziny, a reszta ledwo ponad jedną. Niestety, w przeciwieństwie do reszty ćwiczeń, Av i Indy byli lepsi. Zazwyczaj nasz kolega od ognia, radził sobie najlepiej. Zawsze myślał nad znalezieniem łatwiejszych, a zarazem rozsądnych rozwiązań. Potrafił wybrnąć nawet z tych najgorszych sytuacji. A Av? Ona była najlepsza podczas walki. Nie raz skopała nam tyłek. Jest zaciekła, szybka i niebezpieczna. Zauważyłem, że podoba się to Indiemu.
Jak na razie, chyba najlepiej wychodziło mi opanowanie żywiołu. Mistrz powiedział, że to dzięki mojemu doświadczeniu.
Właśnie przechodziłem obok naszej krypty gdzie przechowujemy nasze Shen Gong Wu. Aktualnie mamy ich trzy. Od dwóch tygodni, nie ujawniło się żadne. Wyszedłem po za mury naszej świątyni. Miałem ochotę popływać w małym, czystym jeziorku, które było niedaleko. Zdjąłem moje szaty ucznia i wskoczyłem. Woda była zimna i orzeźwiająca. Idealna na tak upalny dzień.
- Kylar! - dobiegł mnie jedyny damski głos ze strony świątyni.
Wyszedłem i szybko się ubrałem. Miałem to gdzieś, że zamoczyłem moje ubranie. I tak zaraz wyschnie. Było chyba z trzydzieści stopni w cieniu.
Przybiegłem jak najszybciej. Przed wejściem do klasztoru stali już Av i Indy. Właściwie to siedzieli na Dojo.
- Gdzieś ty znowu był? - krzyknęła na mnie nasza milutka koleżanka.
- Poszedłem sobie popływać. Nie mogłem? - odparłem z lekkim poirytowaniem.
- No już, przestańcie - wtrącił się nasz smok. - Nowe Shen Gong Wu na nas czeka!
- Co tym razem? - spytałem wsiadając na nasz transport.
- Pięść Tebigonga. Coś w rodzaju cholernie, twardej rękawicy bokserskiej - odpowiedział Indy.
- Zapowiada się ciekawie.
Wylądowaliśmy w jakimś opuszczonym zamku. Był już wieczór, więc każdy cień lub posąg powodował, że robiło się mrocznie. Znajdowaliśmy się w miejscu, które do złudzenia przypominało rynek. Po środku stała fontanna, a ze szczytu lała się woda. Weszliśmy przez ogromne drzwi do jakieś sali. Był to korytarz pełen zbrój, malowideł i wspaniałych posągów.
- Troszkę tu... upiornie - odezwał się Dojo.
- Indy, może zapaliłbyś jakieś światło? - zaproponowała Av
- Robi się - odpowiedział.
Po chwili z jego rąk wystrzeliły płomyki ognia, które razem złączyły się nad naszymi głowami tworząc ogromną kule światła.
- No! Tak lepiej - zawołał Dojo.
- Patrzcie! To nie są posągi! - wykrzyknąłem. - To roboty!
Wszystkie były skamieniałe, a teraz zaczęły się ruszać.
- No, no, no! Proszę kogo my tu mamy! - odezwał się Jack, który właśnie zleciał z sufitu na tym swoim głupim urządzeniu. - Jackboty wiecie co robić.
W jednej chwili zamęt ogarnął salę. Ledwo co uskoczyłem przed jednym z tych robotów, gdy drugi już do mnie zmierzał. Na szczęście miałem ze sobą jedno z naszych Wu.
- Rubin Ramzesa! - krzyknąłem.
Wróg był uwięziony w czerwonym polu energii. Wykorzystałem go, aby zniszczyć trzy inne naraz. Spojrzałem jak sobie radzą inni. Kula ognia Indiego rozpadła się, spadając małymi kuleczkami ognia na przeciwników. Dwa roboty właśnie wpadły na jedną z kolumn. Były pchnięte wiatrem, który był wywołany przez Av. Nad sobą ujrzałem Jacka, który trzymał nowe Shen Gong Wu.
- O nie! Nie uciekniesz z tym! - zawołałem biegnąc za nim.
Wybiegłem znowu na plac. Wpadłem na pomysł. Spicer zaraz przeleci nad fontanną.
- Woda! - krzyknąłem.
Tym razem fontanna nie puszczała wody w dół, lecz ruchem dłoni przekierowałem ją w górę. Nasz wróg dostał prosto w brzuch i z krzykiem upadł na kamienny chodnik. Indy i Av szybko przybiegli na miejsce. Najwyraźniej roboty Spicera były już pokonane. Skoczyliśmy razem na Jacka by go zaatakować. O dziwo zablokował parę naszych ciosów, ale dostał mocnego kopniaka od Av i upadł na ziemię z powrotem.
- Poddaj się Jack! I oddaj Pięść Tebigonga! - mówiąc to, wróg trzasnął czymś o ziemię.
Wszędzie rozniósł się dym, który nie tylko przeszkadzał w widzeniu czegokolwiek ale i w oddychaniu. Zaczęliśmy się krztusić i kaszleć. Poczułem ból w okolicy klatki piersiowej i przewróciłem się. Następnie coś mnie przygniotło. Był to Indy, który prawdopodobnie, się o mnie potknął. Wypadło mu Odwracające lustro, które miał przy sobie.
- Teraz jest moje! - usłyszałem szyderczy głos Jacka.
- Wiatr! - wykrzyknęła Av, która dopiero teraz zdołała cokolwiek zrobić.
Cały dym się rozszedł, a Spicer odleciał do tyłu. Pomiędzy nami leżała Pięść Tebigonga. Indy stracił przytomność. Wstałem szybkim podskokiem i rzuciłem się biegiem po Shen Gong Wu. Jednocześnie znalazły się na nim trzy ręce. Moja, Jacka i Av.
- Yyy... co teraz? - zapytałem zdezorientowany.
- Potrójny pojedynek mistrzów głąbie! - odpowiedział niemiło Spicer. - Wyzywam was na Pojedynek Mistrzów! Moje Odwracające Lustro przeciw waszemu Rubinowi Ramzesa i Monety Modliszki.
- Zgoda. Kto pierwszy przejdzie labirynt i znajdzie fontannę - wygrywa - powiedziała Av.
To co się tu teraz działo było praktycznie nie do opisania. Budynki i podłoga zaczęły się unosić wraz z nami. Część chodnika uniosła się wyżej tworząc korytarze labiryntu. Dalej od nas, na podwyższeniu stał Indy i na nim Dojo. Zaczęło się.
- GONG YI TANPAI - krzyknęła cala nasza trójka.
Jack pobiegł w lewo, a ja udałem się za Av w prawo. To był ogromy labirynt. Co chwila wpadaliśmy na ślepy zaułek.
- Znowu! No, cholera jasna! - krzyknęła wściekła już koleżanka.
- Spokojnie. Sprawdź czy możesz użyć Monety.
- Dobry pomysł, dzięki. Moneta Modliszki!
Av podskoczyła naprawdę wysoko, ale mogła tylko delikatnie wychylić się nad labirynt, bo ściany zablokowane były polem siłowym.
- Teraz w lewo - rzekła zeskakując.
Pobiegliśmy dalej. Av co jakiś czas skakała by zobaczyć dalszą drogę. Labirynt wcale nie ułatwiał nam pojedynku. Ze ścian i podłogi, wysuwały się teraz cegły, które tworzyły coś w rodzaju kolumn blokujących przejście w łatwy sposób. Natrafiliśmy na skrzyżowanie dwóch dróg, z którego wybiegł Jack. Skoczyłem na niego z kopniakiem, który popchnął go prosto w ścianę.
- Szybko, chodź! - zawołała Av. - To naprzeciwko.
Nagle Spicer znowu się pojawił przed nami.
- Rubin Ramzesa! - krzyknąłem wyciągając Wu.
- Odwracające Lustro! - odparł za szybko.
Moje własne Wu rzuciło mną o ścianę. Av powaliła ponownie Jacka w chwilę.
- Biegnij Av! To niedaleko!
Ledwo zdążyłem wstać a wszystko zaczęło wracać na swoje miejsce. Byliśmy ponownie zwycięzcami. Jack odlatywał z ponurą miną. Teraz mieliśmy cztery Shen Gong Wu a nasz przeciwnik zero.


                     ***
 Jack wpadł do bagna. Zanim zdążył odlecieć z powrotem do swojego domu skończyło mu się paliwo.
- Cholera! Nie dosyć, że zniszczyli moje roboty, to na dodatek nie mam żadnego Shen Gong Wu! Chyba muszę pokusić się o kradzież. O! Chwila tu coś jest! - zdesperowany mówił do siebie.
Merdając w brudnej wodzie wyciągnął dwie rzeczy. Jakiś kwiat i szkatułkę.
- O kurczę! Jednak dopisało mi szczęście. Ten kwiat to Giętki Lotos! Ci wojownicy go już nie znajdą. Wpadłem na niego zanim się objawiło! - zaśmiał się złowieszczo jak na geniusza zła przystało. - A ta druga rzecz? To przecież szkatułka, w której zamknęli Wuyę!
Spicer otworzył pudełko. Dookoła rozbłysło zielone światło, a przed nim lewitowała bezcielesna postać. Fioletowy duch z maską zamiast twarzy.
-Witaj Jack - zaśmiała się Wuya. - Tęskniłeś za mną?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz