wtorek, 21 czerwca 2016

Rozdział XXXVIII

Koniec czy początek? - Pan nr 4, Av, Indy, Kylar


    Mrok, który panował dookoła i głucha cisza dzwoniąca Aklorii i Tekinowi w uszach, stały się szpiegami tejże pary wojowników. Ich jedynym towarzystwem były liczne gwiazdy ozdabiające niebo, własne oddechy oraz ich cienie tańczące na korze iglastych drzew. Spokojnie szli przez las, nie rozmawiając ze sobą przez większą część czasu. Nie mieli pojęcia ile zostało im jeszcze drogi i jak długo będzie im konieczne iść przez tę naprawdę ciemną krainę, ale zielona poświata, która spowiła wszystko co spotkała na swojej drodze, cały czas uświadamiała ich, że są coraz bliżej swojego celu.
     Akloria, jako siostra Kylara, była bardzo zdeterminowana aby go uratować i bez problemu pokonywała kolejne przeszkody, jakie stawiał jej ciemny las. Kochała swojego brata i nie mogła pozwolić na to, żeby teraz to on ją opuścił, zwłaszcza, że udało im się niedawno zacieśnić rodzinne więzi. Wiedziała, że musi go obronić za wszelką cenę.
     Mimo znużenia, jej najbliższy przyjaciel nie śmiałby prosić kobiety o chwilę przerwy. Tekin był pełen zrozumienia dla całej sytuacji, chociaż jego wytrzymałość została daleko w tyle za Aklorią. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa, a pragnienie palące przełyk wcale nie pomagało w drodze. Para, oprócz pustych butelek po zatrutej wodzie, niczego ze sobą nie miała. Tekin, który był na skraju wytrzymałości, jednak postanowił zaryzykować i zadać przyjaciółce pytanie, chociaż wiedział, że i tak pożałuje swoich słów.
- Czy zatrzymamy się na jakiś odpoczynek?
- Nie! - wrzasnęła Akloria, a jej zielone oczy przez sekundę błysnęły fioletem. Po chwili zdecydowanie posmutniała i usiadła zrezygnowana pod jednym z drzew. - Przepraszam - powiedziała łamiącym się głosem. - Tak, zatrzymajmy się.
Tekin przysiadł obok niej i w geście pokrzepienia pogłaskał ją po ręce, którą zakrywała twarz.
- Rozumiem cię, ale dobrze wiesz, że zmęczeni nie zdołamy pokonać Wuyi i odbić Kylara.
Kobieta objęła kolana rękami i położyła głowę na ramieniu towarzysza.
- Wiem, masz rację. Tylko, że nie potrafię siedzieć bezczynnie, kiedy gdy tylko zamykam oczy, widzę martwego Kylara, leżącego przed tronem Wuyi.
Brzmiała jakby za chwilę miała się rozpłakać, ale dzielnie udało się jej uspokoić. Poderwała się z miejsca i przez chwilę uważnie obserwowała linię horyzontu. Po kilku minutach ponownie zdecydowała się usiąść przy Tekinie.
- Nie jest za późno prawda? On żyje? - spytała patrząc prosto w oczy towarzysza.
- Jestem tego pewien. Chłopak jest twardy, da sobie radę - odparł natychmiastowo, tak jakby to była jedna z najbardziej naturalnych spraw na świecie.
- Twardy? W dzieciństwie płakał przy każdej możliwej okazji - powiedziała ze śmiechem, ale zaraz potem zmarkotniała. - Żałuję, że ich opuściłam.
- Nie żałuj swoich decyzji, które podjęłaś w przeszłości. Jest tu i teraz. Niedługo znowu będziecie razem.
- To prawda, ale nie na długo. Przecież gdy tylko uda nam się pokonać Wuyę, to on wróci do swoich. Wiem, że do mnie przyjdzie, ale na ten moment muszę jeszcze trochę poczekać.
-
     Słońce jeszcze nie wstało, ale Akloria już budziła swojego przyjaciela, potrząsając jego ramionami.
- Wstawaj, szybko! Musimy dotrzeć do zamku przed południem! - krzyknęła sfrustrowana wojowniczka.
- A śniadanie? - spytał zasmucony mężczyzna przetarłszy oczy. Przeciągając się, spojrzał na stojącą przed nim kobietę, która przeszywała go wzrokiem. Tekin wstał mimo ogromnej niechęci, a przyjaciółka wręczyła mu butelkę wody.
- Chcesz mnie uśpić?
- Niedaleko stąd jest rzeczka - powiedziała wskazując palcem fragment lasu. - Były tam ślady ogniska, golemów i ludzi. Wlałam tu wodę z potoku, nie martw się.
- Dzięki. - Wziął parę łyków.
     Para wojowników ruszyła dalej.

***
(Av)


     Nie wiem jak długo byłam nieprzytomna i nie wiem co się działo wokół mnie. Cały czas znajdowałam się w tym samym miejscu, a jedynymi moimi uczuciami była pustka i ból. Było mi strasznie zimno, bo Kylar opatrzył moje rany lodem, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna. Gdyby nie on, jestem pewna, nie byłabym w stanie normalnie oddychać. Nie znam słów aby opisać to, jak się czułam po tym, jak Wuya potraktowała moje ciało i ducha.
     Cały czas leżałam na brzuchu, bo moje plecy nie byłyby w stanie znieść najdelikatniejszego smyrnięcia najlżejszego z wiatrów. Czułam, że zaschnięta krew z ciętych ran przylepiła się do koszuli należącej do mojego przyjaciela, którą dziwnym trafem miałam na sobie. Podjęłam próbę podniesienia się z ziemi. Nogi miałam jak z waty, a pokaleczone ręce uniemożliwiały odpowiednie podparcie się. Gdy tylko zamykałam oczy, widziałam jak wiedźma zabija wszystkie osoby na których mi zależy. Po kolei, cięcie po cięciu, Ostrze Zawieruchy pozbawia życia mojej rodziny i przyjaciół. Miecz tak bardzo z moją osobą związany, ma za mną jeszcze silniejszą więź niż kiedykolwiek, bo jest zbroczony moją krwią. Krzyk bliskich ogłusza mnie swoją ciszą.
     Zaczęłam powoli spacerować po celi. Chodziłam całkiem dobrze; cieszyło mnie to, że nigdzie nie zauważyłam śladów świeżej krwi. Sięgnęłam do kieszeni zniszczonych spodni po pamiętnik Kimiko. Nie zastałam go tam, gdzie powinien być. Rozejrzałam się po celi i zauważyłam, że moje porwane ubrania były złożone w kącie. Na nich spoczywał notes. Chwiejnym krokiem podeszłam po zgubę. Musiałam zająć czymś umysł; byłam bliska paranoi. Wolałam myśleć o głupich drobiazgach, niż wszechobecnej śmierci, a oddech, który czułam na karku i słodki szept, chciały mnie przybić do końca. Chociaż, w ogólnym rozrachunku, śmierć była w tym momencie mniej straszna od Wuyi.
Delikatnie usiadłam na ziemi i próbowałam oprzeć się o ścianę. Syknęłam z bólu i krzyżując nogi, pochyliłam się nad notatkami. Kimiko pisała bardzo zawiłym językiem i często wstawiała japońskie zwroty, których nie mogłam zrozumieć. Jedyne co udało mi się zauważyć, że dziewczyna bardzo dużo pisała o Raiu, ale we wszystkich opisanych przygodach przedstawiała go jako niedojrzałego błazna. Nie wiedziałam jak będzie dalej, bo byłam dopiero w połowie historii. Przecież musiał się zmienić. Według mnie, sprawiał wrażenie rozważnego, opiekuńczego i utalentowanego Smoka Wiatru.
     Nie miałam sił aby czytać dalej, więc zaczęłam kartkować notatnik. Nagle, jedna ze stron wypadła na kamienną podłogę lochu. W nikłym świetle dało się dostrzec, że kartka została brutalnie wyrwana. Podniosłam ją, a moim oczom ukazała się przyklejona do niej fotografia przedstawiającą dwójkę młodych ludzi siedzących na drzewie. Od razu skojarzyłam miejsce, w którym zrobiono zdjęcie; było to na terenie świątyni Mistrza Funga. Bez problemu poznałam wtulone w siebie osoby. Na zdjęciu zatrzymano sytuację gdzie Kimiko spokojnie obserwuje ciemne niebo, a Raimundo delikatnie głaszcze czarne włosy ukochanej. Westchnęłam i włożyłam wydartą stronę w losowe miejsce pamiętnika.
     Zamknęłam notes i w tym samym momencie usłyszałam zgrzyt zamka. Do celi wszedł odprowadzony przez obstawę Kylar. Spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, spytał głosem pełnym troski:
- Jak się czujesz?
- Dobrze. - Starałam się uśmiechnąć. Co innego mogłam mu odpowiedzieć? ‘Nigdy nie było gorzej’ albo ‘Mam ochotę umrzeć’, czy może: ‘Właśnie jakaś wiedźma pocięła mnie moją własną bronią, a ty pytasz jak się czuję’? Spojrzałam na przyjaciela. Kylar właśnie był zajęty zmywaniem krwi z rąk i rękawów bardzo zniszczonej, granatowej koszuli, którą zapewne dała mu Wuya. Wszystko przez to, że oddał mi swoje ubrania, które dostał od siostry.
- Powiedz mi, gdzie byłeś?
- Zrobiła sobie ze mnie sługę - powiedział bez owijania w bawełnę.
- To znaczy? - spytałam, chociaż nie chciałam tego wiedzieć.
- Wszystko. Od gotowania, zamiatania i robienia herbaty do... - zawahał się - do towarzystwa w jej wszystkich zabawach. - Spuścił głowę, a włosy zasłoniły mu oczy. Wolałam nie wyobrażać sobie Kylara torturującego ludzi. To nie mogła być prawda, nie mogłam, nie chciałam w to wierzyć. Stąd ta krew na rękach.
- Jesteś na mnie zła? N-nie miałem wyjścia - powiedział, jąkając się.
Spojrzał na mnie swoimi czekoladowymi oczami, które w tym momencie były zaszklone.
- Oczywiście, że nie jestem. Zrobiłeś to żeby się ratować. - Otarłam mu łzę z policzka.
Naszą rozmowę przerwał dźwięk otwieranej celi. W przejściu stanęło kilku strażników w towarzystwie Wuyi. Nie miałam odwagi na nią spojrzeć i utkwiłam wzrok w ziemi.
- Wstawać - rzucił strażnik.
Delikatnie podniosłam się z ziemi i spojrzałam na sylwetkę Wuyi. Miała przerażający uśmiech.
- Zwiążcie ją.
Dwóch strażników do mnie podeszło.


***
(Indy)

     Podczas drogi rzadko się do siebie odzywaliśmy. Czasami ktoś rzucił jakieś suche zdanie, ale głównie panowała cisza. Z każdym krokiem zbliżaliśmy się do celu, a informowała nas o tym stopniowo pogarszająca się pogoda. Panował niesamowity mrok, a mgła gęstsza niż mleko rozprzestrzeniała się we wszystkie strony. Ledwie mogliśmy dostrzec samych siebie. Po kolejnych chwilach wędrówki usłyszałem jakiś odgłos i ostrożnie spojrzałem za siebie. Omi również zaniepokoił się dziwnym dźwiękiem dochodzącym zza krzaków, ale zanim któryś z nas zdążył zareagować, coś z dużą siłą popchnęło mnie w bok. Odsunąłem się o parę kroków, żeby złapać równowagę, ale przeszkodził mi w tym kamień, o który się potknąłem. Z impetem upadłem na twarde podłoże. Osoba, która mnie staranowała, klęczała teraz przed moim towarzyszem.
- To ty, Omi? - spytał człowiek, który przerwał naszą wędrówkę. Rozpoznałem akcent, z którym mówił. Był identyczny jak ten Kylara.
- Raimundo? - Chińczyk uśmiechnął się zdziwiony.
- Jak ja dawno cię nie widziałem! Ty mała, żółta piłeczko! - mężczyzna przytulił po przyjacielsku niższego od siebie. Policzki Omiego delikatnie się zaróżowiły.
- A ty nadal śmiejesz się z mojej głowy! - wrzasnął mój kompan, ale po chwili dodał: -  Ech, też mi ciebie brakowało. - Obydwoje uśmiechnęli się jeszcze raz, a przybysz podniósł się z ziemi i utkwił we mnie swoje spojrzenie. Wyglądał na dosyć zmieszanego i podenerwowanego. Podszedł do mnie i podał rękę, aby pomóc mi wstać.
- Witaj. Nazywam się Raimundo Pedrosa - powiedział uśmiechnąwszy się tajemniczo.
- Po waszym przywitaniu - gestem wskazałem na dwóch Smoków Żywiołów - domyśliłem się. Jestem Indy Shen.
- Indy? - Raimundo zmrużył oczy. - Kojarzę cię. Jesteś przyjacielem Av?
- Tak - odpowiedziałem bez zbędnych opisów. Nie interesowało mnie skąd mężczyzna znał moją koleżankę z drużyny, ale byłem dosyć ciekawy gdzie ona teraz jest i co się z nią dzieje. - Widziałeś ją?
- Była u mnie przez jeden dzień, ale potem odeszła z jakimiś wojownikami, którzy powiedzieli, że znaleźli jednego z was. Nie wiem co się z nią teraz dzieje, a przez swoje złe przeczucia postanowiłem ją odnaleźć, tylko, że przez tę cholerną mgłę zgubiłem jej ślad.
- Do tego jeszcze powrót Wuyi - wtrącił się Omi. - Zmierzamy właśnie w jej stronę. Podejrzewam, że to był podstęp, a Kylar i Av są w zamku wiedźmy.
- Widzę, że nie tylko ja tak myślę… - Brazylijczyk przeczesał palcami włosy. - Musimy ich uratować.
- Nie ma co zwlekać - zakończyłem rozmowę spokojnym głosem.
     Powróciliśmy do podróży, która ponownie odbywała się w ciszy. Raimundo i Omi wykorzystali część naszej wędrówki na cichą rozmowę. Szeptali między sobą, a ja nie słyszałem o czym mówią. Domyślałem się, że wspominają swoją przeszłość, bo co jakiś czas cicho chichotali. Smoki zaprzestały rozmowy dopiero, gdy dotarliśmy na miejsce.   
     Sam widok zamku zapierał dech w piersiach. Masywna konstrukcja w otoczeniu zielonej poświaty budziła wątpliwości w to, że Wuya stworzyła wszystko jednego dnia. Mgła, która była naszym towarzyszem w podróży, nie docierała w okolice murów, co sprawiało wrażenie, jakby chciała ukryć to miejsce. Oczywiście było to niemożliwe, bo strzeliste wieże wychodziły poza linię drzew. Do tego wszystkiego nad zamkiem wisiała ogromna burzowa chmura. Czułem wiszącą w powietrzu elektryczność.
     Znajdowaliśmy się między dwoma wzniesieniami, więc nie byliśmy wystawieni jak na tacy. Niemożliwym było aby ktoś zdołał nas dostrzec.
- Sprawa nie wygląda za ciekawie - zaczął Raimundo. - Wszędzie są strażnicy i golemy. Praktycznie każdy punkt muru jest pilnie strzeżony. Będzie ciężko się dostać do środka, ale chyba wymyśliłem plan - powiedział i skierował głowę w stronę zamku, a palcem wskazującym pokazał zakratowane okna. - Odwrócę uwagę strażników, którzy znajdują się nad okienkiem. Wy w tym czasie musicie się dostać do środka. Potem do was dołączę.
- To może się udać, tylko jak mamy przedostać się przez kraty? - spytałem, wątpiąc, że uda mi się je przetopić. To zajęłoby zbyt dużo czasu.
- Mam pewien pomysł - odparł Omi. - Nie przejmuj się. Najważniejsze, żeby Raimundo w dobrym czasie odwrócił ich uwagę.
- Podkradnijcie się dopiero, jak strażnicy odejdą od muru. Widzimy się w środku. - Uśmiechnął się w swoim łobuzerskim stylu.

***
(Av)


- Obiecałaś, że zostawisz ją w spokoju! - krzyknął Kylar w tym samym czasie, kiedy strażnicy wiązali mi ręce. Nie opierałam się; wiedziałam, że walka nie ma sensu. Byłam zbyt osłabiona, żeby się stawiać.
- No proszę, kłamałam – syknęła. Utkwiwszy wzrok ziemi lochu, przeklinałam brak swojej odwagi, aby spojrzeć wiedźmie w twarz. W ciszy wyprowadzono mnie i Kylara z celi. Strasznie się bałam, że to znowu się powtórzy. Mimo wszystko, większe przerażenie budziło we mnie przypuszczenie, że mój przyjaciel stanie się częścią piekła.
     Zostaliśmy wprowadzeni do sali tronowej, a pierwsze co mnie uderzyło to unosząca się woń krwi i znajdująca się na ziemi szkarłatna plama. Zacisnęłam powieki, a wszystkie wspomnienia i strach minionych wydarzeń powróciły na nowo. Strażnicy ustawili mnie niedaleko tronu i kazali uklęknąć. Spokojnie poddałam się rozkazowi. Sprzeciw nie miałby sensu. Nic nie miało sensu, a myśl, że Kylar jest obok mnie, nie dodawała mi otuchy.
- Panie Stern, wiernie mi pan służył przez miniony tydzień – zaczęła Wuya krążąc między nami. Kylar zacisnął wargi i spuścił głowę. Cały czas go obserwowałam.
- Mam dla pana jeszcze jedno zadanie – kontynuowała wiedźma.
Przyjaciel spojrzał pytająco na swojego oprawcę.
- Uderz ją – syknęła wskazując na mnie.
- Co? - spytał z niedowierzaniem.
- To co słyszałeś! Uderz ją.
- Nie zrobię tego.
Wuya podeszła do niego i uderzyła go w twarz z otwartej dłoni. Zacisnął pięści, gdy wiedźma chwyciła za jego podbródek. Poczułam jak łzy zbierają mi się w oczach.
- W takim razie ja to zrobię – szepnęła mu prosto w usta, wystarczająco głośno abym ją usłyszała.
Podeszła do mnie i spojrzała na mnie swoimi jadowicie zielonymi oczami; miały zupełnie inny odcień niż moje. Wzięłam oddech i spokojnie zamknęłam oczy.
- Nikt nigdy nie błagał mnie o litość, w tak słodki sposób.
Poczułam wymierzony mi policzek.
- Teraz twoja kolej.
- Nie zrobię tego! - krzyknął Kylar.
Spojrzałam mu w oczy i bez głosu, samym ruchem ust, powiedziałam:
- Zrób to.
- Nie! - Zauważyłam jego łzy.
- W takim razie, ja to zrobię – powtórzyła drugi raz to samo zdanie, wyciągając sztylet.
Złapała mnie za włosy i pociągnęła tak, że moja broda znajdowała się w górze. Poczułam zimno na szyi. Ból sprzed kilku dni powrócił.
- Dobrze, zrobię to.
Nie miałam możliwości kontrolować łez zbierających mi się w oczach i lecących ciurkiem po rozpalonych policzkach. Wuya puściła moje włosy i stawiając kilka kroków do tylu, usunęła się w cień.
Kylar spojrzał mi w oczy. Jego niezabandażowane oko, również było załzawione. Kiwnęłam głową, chcąc dodać mu otuchy. Nie wyszło to tak jak planowałam, bo przy geście zapiekła mnie świeżo zrobiona rana i jeszcze więcej łez poleciało po moim policzku. Kylar wziął głęboki oddech i drżącą ręką delikatnie mnie spoliczkował. Było to zupełnie inne uczucie niż gdy robiła to Wuya. Wiedziałam, że muszę grać, więc zasyczałam.
- Ona udaje! Tak naprawdę nawet jej nie dotknął! - Usłyszałam głos jednego ze strażników.
- Przecież wiem.
Kylar odwrócił się w stronę wiedźmy, która trzymała Ostrze Zawieruchy.
- Zostaw ją - krzyknął i rzucił się na Wuyę. Broń wypadła jej z rąk i wylądowała niedaleko mnie.
- Kylar! - pisnęłam.
Zauważyłam jak z trudem stwarza lodowy miecz i próbuje zaatakować wiedźmę. Wiedziałam, że jest mu bardzo ciężko. Atak prawie się udał, ale Wuya chwyciła jego dłoń, a jego ostrze rozpadło się na maleńkie kryształki lodu, które rozprysły po całej sali. Kylar dzielnie spoglądał w oczy kobiety, w których płonął ogień wściekłości. Wiedźma szybkim ruchem wyjęła sztylet zza swojego pasa i wbiła go w ciało Kylara. Chłopak złapał się za ranę i upadł na kolana w miejscu, w którym przed chwilą stał. Trzymając kurczowo krwawiące miejsce, zachwiawszy się, upadł na prawy bok.   
     Działałam pod wpływem impulsu. Przecięłam więzy za pomocą Ostrza Zawieruchy i z trudem podbiegłam do Kylara. Nie myślałam o bólu. Uklękłam przy nim, ignorując Wuyę. Trzymał dłonie na ranie, która bardzo obficie krwawiła.
- Proszę cię nie rób mi tego - błagałam przez łzy.
Chciał coś powiedzieć, ale przeszkodził mu głos wiedźmy.
- A co to za nieposłuszeństwo?
Ostatnie co poczułam to silne uderzenie w plecy. Potem straciłam przytomność.


***


     Widok był niesamowicie przerażający. Przed Aklorią i Tekinem rozciągała się panorama skalnego zamku heylińskiej wiedźmy. Mnóstwo strzelistych wież nadawało temu miejscu upiornego charakteru, a wypalony las, znajdujący się wokół posiadłości pokazywał, bezwzględność czerwonowłosej kobiety. Z pagórka, na którym kucał Tekin, było widać ogromną bramę, której luk posiadał wiele finezyjnych zdobień. Teren dookoła zamku patrolowali wojownicy upodobani sobie przez Wuyę. Mężczyzna rozpoznał w niektórych z nich byłych sprzymierzeńców swojej przyjaciółki. Prawdę mówiąc, bardziej obawiał się konfrontacji z właścicielką zamku, niż wszystkimi strażnikami na raz.
Tekin spojrzał na Aklorię, siedzącą na gałęzi drzewa. Dokładnie obserwowała każdy element fortecy, która wydawała się niemożliwa do zdobycia dla kogokolwiek. Jednak kobieta była bardzo zdeterminowana aby uratować swojego brata i wierzyła, że dwóm osobom uda się tam zakraść.
Towarzysz wojowniczki wskoczył na gałąź obok tej, na której siedziała Akloria.
- I co? Masz jakiś pomysł? - spytał.
- Po tamtej stronie muru - Akloria wskazała palcem miejsce - jest tylko dwóch strażników. Myślę, że dalibyśmy sobie z nimi radę.
- Potem musimy dostać się do środka.
- Nawet jeśli będę miała wejść głównym wejściem, w towarzystwie fanfar i fajerwerków, to i tak to zrobię. Muszę się odwdzięczyć tej szmacie - powiedziała, a Tekin kiwnął głową w geście zrozumienia. - Idziemy. Kylar może nie mieć dużo czasu.
     Jak najdelikatniejszym krokiem, para podkradła się pod mur. Tekin podsadził swoją towarzyszkę, a Akloria podała mu rękę i podciągnęła mężczyznę do góry. Strażnicy stali w odległości zaledwie kilku metrów. Wojownicy nie mogli ich zaatakować zbyt gwałtownie, bo ich pozycja zostałaby zdradzona. Chcieli mieć w rękawie element zaskoczenia, dlatego bez zbędnych krzyków, Tekin skręcił jednemu ze strażników kark, a Akloria dźgnęła sługusa jego własną bronią. Kobieta z pogardą patrzała na ciała byłych żołnierzy jej armii, którzy ośmielili się ją zdradzić.
     Spokojnie zeszli po masywnych schodach i znaleźli się na sporym dziedzińcu. Ukrywając się w cieniu, udało im się minąć patrolujących wojowników i dotrzeć pod bramę prowadzącą do zamku. Tekin nie miał pojęcia czego mógł się spodziewać po swojej towarzyszce, która stała się zdolna praktycznie do wszystkiego. Akloria była nieprzewidywalna na co dzień, a w nastroju jaki miała teraz, była w stanie spełnić każdą myśl, jaka tylko przeszłaby jej przez głowę. Zwłaszcza, jeżeli w grę wchodziło życie jej brata. Determinacja świeciła jej w oczach; żeby ocalić Kylara była gotowa stanąć do walki z całą armią, a zwłaszcza jej generałem, którym była Wuya.
     Akloria wolnym gestem zakreśliła koło za sobą, a w powietrzu dało się czuć delikatne wibracje. Tekin nie zdążył zadać pytania, a już usłyszał odpowiedź:
- Nikt nie usłyszy huku, który zaraz zrobię.
     Otwartymi dłońmi wycelowała w stronę zamkowych drzwi, których nie można było już tak nazwać po salwie pocisków, jakimi uraczyła je Akloria. Wejście runęło u stóp wojowników, a drzazgi i elementy metalu padły bezwładnie wokół nich. Bariera spełniła swoją funkcję i nikt na zewnątrz zamku nie usłyszał żadnego dźwięku. W przeciwieństwie do sług znajdujących się na dziedzińcu zamku, straż, która była wewnątrz, nie żyła w błogiej nieświadomości. Przyciągnięta hałasem dwójka wojowników, przybiegła w miejsce, w którym jeszcze kilka sekund temu stały drzwi. Zirytowana Akloria posłała falę energii w nieproszonych gości, a ci ogłuszeni padli na ziemię. Jednemu z nich wypadł z rąk wyszczerbiony miecz i znalazł się pod nogami Tekina, a ten bez zastanowienia sięgnął po broń. Doskonale wiedział, że walka na pewno ich nie ominie.

***
(Kylar)


     Nie potrafiłem już kontrolować moich łez, które płynęły równie obficie, co krew płynąca z zadanej mi rany. Ból był przeokropny, a ja leżałem na ziemi i starałem się nieudolnie zatamować krwawienie. Obok mnie leżała Av, którą Wuya ponownie pozbawiła przytomności. Kiedy patrzyłam na jej sklejone krwią włosy, czułem ogromną bezradność. Próbowałem walczyć, ale nie starczyło mi sił. Ten kto powiedział, że do wygranej wystarczy tylko wola walki, był w przeogromnym błędzie. W mojej głowie cały czas rodziły się pomysły wyjścia z tej sytuacji, lecz za każdym razem wszystko kończyło się fiaskiem, przy próbie podniesienia się. Z każdym ruchem ponownie czułem wbitą w mój bok stal, chociaż widziałem stojącą przede mną Wuyę bawiącą się nożem.
- Jak się czujesz, Kylarze? Czy rozpacz już cię pochłonęła? - pytała spacerując między nami. - Twoje życie zależy ode mnie, ale o tym zdążyłeś się już dowiedzieć. Umierasz, a pomimo to widzę w tobie nadzieję. Wiesz, że ta nadzieja doprowadziła miliony ludzi… - Po chwili milczenia dokończyła. - Do zguby? - Uśmiechnęła się i ukucnęła. - Nadzieja, że przeżyjesz i powstrzymasz mnie przed zamordowaniem Av. Żałosne.
Wuya szybkim ruchem zdarła mi opatrunek z oka, które zaczęło piec. Wszystko stało się z jednej strony zamglone.
- Wygląda okropnie - stwierdziła. - Może je trochę poprawię? - Spojrzała na sztylet.
W mojej głowie pojawiły się zupełnie inne myśli niż były wcześniej. Chciałem, żeby to zrobiła. Żeby wzięła sztylet i pozbawiła mnie życia. Marzyłem, chociaż doskonale wiedziałem, że będzie mi zadawać ból jak najwolniej tylko się da. Nie dobije mnie od razu, poczeka aż się wykrwawię.
     Zbliżyła ostrze ku mojemu oczodołowi, a moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Chciałbym być w stanie cokolwiek zrobić. Z każdą sekundą, stal noża była coraz bliżej mnie. W ostatniej chwili, w momencie gdy miała wbić sztylet i pozbawić mnie oka, jej zabawę przerwał huk. Wiedźma podniosła się i spojrzała na wejście do sali tronowej.
- Straż! Sprawdzić to! - krzyknęła.
Spojrzała na mnie ze wściekłością, bo musiała sprawdzić co było źródłem hałasu i nie mogła dokończyć swojej zabawy. Wstała i o mało co nie zdeptawszy mojej twarzy, odeszła do drzwi.   
     Moja przyjaciółka leżała niedaleko mnie, włosy przykrywały jej twarz. Swoją zakrwawioną ręką chwyciłem zimną dłoń Av. Skupiłem się tylko na niej. Starałem zapomnieć o bólu i patrzyłem, dopóki nie zrobiło mi się ciemno przed oczami.

***

Kolejne wrota zatrzymujące Aklorię i Tekina legły w gruzach. Ostrze Tekina zdążyło zabrudzić się krwią. Para znalazła się w ogromnej sali, której wyposażenie wskazywało na salę tronową. W centrum sali znajdowało się podwyższenie, na którym stała Wuya wraz ze bandą swoich strażników. Pomieszczenie było urządzone w bardzo surowym stylu i niczym nie przypominało pięknych sal z baśni dla dzieci. W tym koszmarze, na środku stał kamienny tron, a na ścianach i podłodze była rozbryźnięta krew.
- Och, panowie! Chyba mamy gości! - powiedziała do straży, po czym zwróciła się do Aklorii i Tekina: - Spóźniliście się.
     Szyderczy śmiech czerwonowłosej wiedźmy wypełnił salę, ale wojownicy nie mieli zamiaru dać się zastraszyć. Akloria, nie przestając iść dalej, bez słowa uderzyła w przeciwniczkę potężnym fioletowym pociskiem. Pod wpływem ataku, Wuya odleciała tuż pod swój tron. Widząc zaistniały incydent, jej wojownicy ruszyli do ataku. Tekin przyjął większość z nich na siebie. Ciął szybko, parując i unikając ciosów ze wszystkich stron. Wiedział, że on i jego kompanka nie mają wiele czasu, więc musiał pozbyć się ich jak najszybciej. Wyłączył z walki kolejnych mężczyzn, odcinając jednemu rękę, a drugiego przebijając znalezionym mieczem na wylot. Szybkim pchnięciem chciał zakończyć życie następnego, ale przeciwnik okazał się szybszy. Na szczęście Tekinowi udało się uniknąć obrażeń, bo w ostatnim momencie uskoczył przed bronią przeciwnika. Szybko wykonał atak, pozbawiając strażnika przytomności. Przyjaciel Aklorii dobrze radził sobie z unicestwianiem sługusów, chociaż przy kolejnym z nich, poczuł jak zaczynają się pod nim uginać nogi. Walkę przerwała mu Akloria, która falą energii przycisnęła strażników do ziemi.
- Zabierz stąd Kylara i Av! Teraz! - krzyknęła na tyle głośno, żeby jej głos mógł przedrzeć się przez bitewny hałas.
     Tekin bez zastanowienia ruszył w ich stronę. Mnisi leżeli na okrągłym żłobieniu, trzymając się za ręce. Przyjaciel Aklorii skupił się głównie na jej bracie, który był cały blady i zakrwawiony. Mężczyzna szybko zlokalizował miejsce, z którego ciągle wypływała czerwona posoka. Odrywając kawałek materiału z własnej koszuli, starał się zatamować krwawienie. Upewniwszy się, czy oboje jeszcze oddychają, podniósł się i razem z nastolatkami na barkach ruszył w stronę wyjścia.
     Akloria stanęła tuż przed podnoszącą się z ziemi Wuyą i podarowała jej uśmiech, jakiego nie powstydziłby się żaden heyliński wojownik. - On umrze. Stracił za dużo krwi - szepnęła do niej Wuya i z gracją podniosła się z parkietu.  
Siostra Kylara uderzyła prosto w twarz, szydzącą z niej Wuyę.
- A więc tak chcesz to rozegrać. Niech tak będzie - powiedziała.
     Wuya nie mogła sobie pozwolić na to aby ktokolwiek uwłaczał jej królewskiej godności, więc uderzyła w przeciwniczkę zielonym błyskiem, który rzucił cień na całe pomieszczenie. Akloria nie pozostała dłużna i strzeliła purpurowymi pociskami. Niestety, każdy z nich został pochłonięty przez zielony ogień, który paląc wszystko na swojej drodze, manewrował po całej sali tronowej. Płomień powoli otaczał siostrę Kylara, uniemożliwiając jej przy tym jakąkolwiek ucieczkę. Nie przestraszona sztuczką wojowniczka, skupiła się i wypuściła z dłoni fale energii, które odgoniły ogień. Pomieszczenie zaczęło drżeć od nadmiernej ilości mocy, a na ścianach zaczęły malować się duże pęknięcia. Zdenerwowane kobiety stały na przeciw siebie, a na ich twarzach malowała się wściekłość i dozgonna nienawiść. Akloria i Wuya jednocześnie wystrzeliły potężne promienie, które zderzyły się ze sobą na środku drogi. Na łączeniu dwóch fal zaczęły lecieć fioletowe i zielone iskry, odbijając się od kamiennej posadzki. Żadna z pań nie miała zamiaru odpuścić. Obydwie starały się wydobyć z głębi siebie jak najwięcej mocy, aby pokonać przeciwniczkę. Niestety, zła królowa tej opowieści, jak na Heylin przystało, posunęła się do podstępu. Najpierw dała przeciwniczce złudną przewagę, a potem zaatakowała ją z dwa razy silniejszą mocą. Osłabiona Akloria została odrzucona aż do frontowego wejścia, gdzie spotkała Tekina, który starał się walczyć z całą armią strażników.

***
(Indy)

     - Musimy działać - powiedział Omi, kiedy znaleźliśmy się na miejscu, a Rai zajął się strażnikami po drugiej stronie. Niestety, nie wszyscy wojownicy opuścili miejsce swojej warty, więc potrzebny był plan awaryjny. - Indy - zwrócił się do mnie - rzuć czymś. Czas na małe zamieszanie.
Z uśmiechem na ustach podniosłem nieopodal leżący kamień wielkości pięści i rzuciłem w mały posążek.
     Zdezorientowani wojownicy powoli podchodzili do leżącego przedmiotu. Wzbudził on również zainteresowanie golemów, więc mogliśmy niezauważeni przemknąć się do środka budynku. Nie mogłem uwierzyć, że słudzy Wuyi są takimi kretynami.
     Ruszyliśmy szybkim krokiem w stronę okna, a po pozbyciu się metalowych krat, wskoczyliśmy do środka jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Było tam mrocznie i wilgotno, a od ścian odbijały się jęki torturowanych ludzi. Najprawdopodobniej znajdowaliśmy się w jakiś lochach. Zapaliłem w lewej dłoni ledwie tlący się płomień; miał oświetlać tylko tyle, ile było nam konieczne widzieć, aby bezpiecznie dotrzeć do naszego celu. Ogień rozświetlał nam drogę, która była dość kręta i wąska. Po jakimś czasie cichego manewru między korytarzami, dotarliśmy do masywnych, drewnianych drzwi. Omi stwierdził, że z pewnością prowadzą do sali tronowej, a Tygrysi Instynkt podpowiadał mu, że właśnie tam powinniśmy się znaleźć. Obydwoje spojrzeliśmy przez niewielką szparę w drzwiach. Mimo, że widok był bardzo okrojony, udało mi się spostrzec pojedynkującą się Aklorię i Wuyę. W przedsionku sali stał Tekin, który próbował ocucić moich nieprzytomnych przyjaciół.  
- Akloria nie daje już rady - powiedziałem do kompana, kiedy zauważyłem jak siostra Kylara ponownie pada obok swojego przyjaciela. - Właściwie to mam pewien pomysł, tylko muszę pójść na wieżę, gdzie urzędują łucznicy.
- Idź, ja nie mam zamiaru dłużej czekać - powiedział i szarpiąc drzwi, wtargnął do pomieszczenia.


***


     Zdziwiona Wuya na moment przerwała pojedynek i spojrzała przez swoje lewe ramię na postać, która śmiała wtargnąć do jej sali tronowej. Wejście Omiego obudziło w Aklorii resztki nadziei i ta podnosząc się z ziemi, wykorzystała moment rozkojarzenia wiedźmy i trafiła ją jednym ze swoich fioletowych pocisków. Omi bez słowa dołączył do walczącej Aklorii i rzucił Wuyę gigantyczną falą na jedną ze ścian.
     Koło Tekina zaraz pojawił się Raimundo, który pomógł mężczyźnie zająć się nieprzytomnymi adeptami. Wiedział on jednak, że bardziej jest potrzebny podczas walki, więc zapewniwszy Tekina, że będzie się starał ochraniać zarówno jego, jak i mnichów, dołączył do brygady walczącej z Wuyą.  
- Widzę, że pojawiło się wsparcie pod postacią moich starych znajomych! - krzyknęła między zadawanymi atakami. - I tak nie dacie mi rady!
     Walka była bardzo zacięta. Dwa Smoki bez problemu, wspólnie wykonywały ataki, których nauczyły się podczas szkolenia w świątyni. Panowie dawno nie mieli okazji wspólnie walczyć, ale dzięki jedności przeciw Wuyi, przypomnieli sobie młodzieńcze lata. Mimo mniejszego doświadczenia w boju, Akloria wcale nie zostawała w tyle, za xiaolińskimi wojownikami i dzielnie atakowała Wuyę. Niestety, jak na tysiąc pięćset lat praktyki, wiedźma z łatwością, jednocześnie wykonywała zarówno uniki jak i ataki, w stronę młodych wojowników. W powietrzu świstały zielone i purpurowe iskry, oraz co rusz podnoszone przez moc wody i powietrza, losowe przedmioty. Mimo liczebnej przewagi, heylińska wiedźma nadal była na prowadzeniu.
     W tym samym czasie Indy wcielał w życie swój plan, który nie był specjalnie przemyślany. Instynkt mówił mu, że musi zdobyć luk, który prawdę mówiąc, był jego ulubionym rodzajem broni. Cicho wślizgnął się do wieży strażniczej i pozbawiając sługę przytomności, zabrał to, po co przyszedł. Naciągając cięciwę ze strzałą, zaczął skradać się do sali tronowej, gdzie właśnie sądziła się przyszłość jego i jego przyjaciół.
     Indy wrócił w miejsce gdzie rozstał się z Omim, ale drzwi do sali leżały kilka metrów dalej, wyrwane zapewne za pośrednictwem wiatru. Chłopak nie przejął się tym i delikatnie wychylił się zza futryny.
     Sytuacja w sali zrobiła się gorąca; Wuyi udało się skrępować walczących z nią wojowników i uwięzić ich w zielonym polu energii. Indy ani drgnął; wstrzymał oddech kiedy wiedźma opowiadała pokonanym wrogom co ma zamiar z nimi zrobić.
- Pokaż się, gówniarzu! Wiem, że gdzieś tam jesteś - wykrzyczała Wuya. Zdziwiony chłopak delikatnie się wychylił i kiedy zobaczył jak Raimundo skinieniem głowy daje mu znak, wyskoczył zza futryny i spokojnie odpowiedział na zaczepkę:
- Zbliża się twój koniec.
Wojownik ognia od początku wiedział co musi zrobić. Doskonale znał scenariusz rozmowy ze złymi charakterami, więc teraz postanowił nieco zmienić konwencję wszelkich opowieści o walce dobra ze złem. Wszystko działo się niby w zwolnionym tempie. Chłopak nie wiedział do czego doprowadzi jego ruch, ale był świadom, że nie może odmówić sobie tego posunięcia.
- Słyszałam to już tyle razy, że te słowa to melodia…
Wuya nie zdążyła dokończyć zdania, bo głos uwiązł w jej gardle. Uklękła i kaszląc wyjęła wbitą w jej brzuch strzałę, którą uraczył ją Indy.
- Tego się nie spodziewałaś, wiedźmo - powiedział odgarniając pojedyncze kosmyki włosów opadające na spocone czoło.
- Jesteś głupcem jeżeli myślałeś, że możesz zabić mnie w tak prymitywny sposób! - zaśmiała się wyciągając strzałę i rzuciła ją na ziemię.
     Wuya również postanowiła zmienić schemat walki i aby udowodnić swoją potęgę, zaatakowała zieloną błyskawicą, będących w przedsionku Tekina i nieprzytomnych mnichów. Widzący to mężczyzna szybko ustawił się z mieczem, aby odbić błyskawicę, a widzącej całe zajście Aklorii, łzy napłynęły do oczu. Jednak Indy poczuł, że jego wątek się jeszcze nie zakończył i mimowolnie wyciągając dłoń do przodu, poczuł od błyskawicy dziwną energię. Postanowił pójść za instynktem i stykając dłoń z elektrycznością, z łatwością wchłonął energię błyskawicy. Jego ciało przeszedł dreszcz i ponownie wyciągnąwszy rękę, wystrzelił jasnym prądem w stronę przeciwniczki. Trzask pioruna był ogromny; kiedy wojownicy odważyli się otworzyć oczy zobaczyli Wuyę leżącą pod jedną ze ścian. Każdy z jej czerwonych włosów naelektryzowany odstawał w inną stronę. Wściekła Wuya szybko podniosła się z ziemi.
- Indy Shen! Pożałujesz tego czynu! - wysyczała zmienionym głosem i jednym ruchem rąk powołała do powstania swoje kamienne sługi. Każdy z nich był dwa razy większy od golemów, z którymi wcześniej przyszło walczyć dobrej stronie. Wuya podzieliła sługi na dwie grupy; jedni mieli się zająć Indym, a inni skierowali się w stronę Tekina.
     Indy stanął do pojednyku, który z góry był skazany na klęskę. Golemów było naprawdę dużo, a jemu nie udało się powtórzyć sztuczki z błyskawicą.
      Kiedy xiaoliński mnich czuł, że zaraz polegnie, wszystko zatrzymało się w miejscu. Golemy zastygły, nie było słychać niczego oprócz śmiechu. Nie był to bynajmniej śmiech Wuyi, ale innej również czerwonowłosej postaci. Indy delikatnie odwrócił się w stronę wejścia do sali. Ujrzał śmiejącego się Jacka Spicera w towarzystwie długowłosego mężczyzny. Raimundo cicho zaklął, a Omi z przerażeniem spojrzał na przyjaciela ze swojej byłej drużyny.
- Chase! - zaczęła wiedźma, a w jej głsosie było słychać niemałe zdenerwowanie. - Miałam cię odwiedzić, kiedy tylko się czegoś dorobię!
- Nie pogrążaj się.
- Chase, nie rób tego! - zaskomlała właścicielka zamku.
Mężczyzna jedynie się zaśmiał i wypowiając słowa w starożytnym języku nakreślił w powietrzu jakiś znak.
Wuya padła na ziemię, a przyglądający się z boku wojownicy usłyszeli ciche wybuchy z drugiej strony zamku. Zielone pole energii, w którym byli uwięzieni Akloria, Raimundo i Omi znikło, a pałac zaczął się burzyć. Nieznajomy mężczyzna zniknął tak niespodziewanie jak się pojawił, a Jack Spicer wybiegł z budynku w towarzystwie pisku.
- Szybko! Musimy uciekać - krzyknęła Akloria, podbiegając do Tekina.
     Wyczerpany Indy stracił przytomność, ale Omi podtrzymał go aby nie upadł. Raimundo wziął Av na ręce, a Tekin podniósł Kylara. Wszyscy biegiem zaczęli opuszczać zamek.


KONIEC KSIĘGI PIERWSZEJ


______

Pojawił się, nareszcie! Nawet nie macie pojęcia jak bardzo mamy dosyć (no dobra, ja mam) tego rozdziału. Dedykujemy go sobie, bo uznaliśmy, że musieliśmy być naprawdę chorzy psychicznie, żeby go napisać. Wszystkim, którzy jeszcze tutaj są, dziękujemy za wytrwałość i przepraszamy za taką długą przerwę. Teraz będzie jeszcze dłuższa, nie martwcie się. XD Pozdrowienia od całej ekipy, życzymy Wam miłych wakacji! Tak pani Manager, interpunkcja woła o pomstę do nieba.

Przejście do Rozdziału 38 część II