wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział XI

Czas by odetchnąć – Av



      Ostatnie wydarzenia sporo namieszały mi w psychice. Chyba wreszcie dotarło do mnie kim jestem i co powinnam robić. Z czystym sumieniem mogę przyznać, że odnalazłam sens swojego bytu. Razem z dwoma przypadkowymi ludźmi miałam za zadanie szkolić się aby w przyszłości móc ratować świat przed złem, które nigdy nie śpi. To nie jest zabawa, tylko odpowiedzialność ciążąca nam na ramionach. Po tym jak już udało nam się odnaleźć Kylara, wszystkie emocje zawirowały we mnie jak pieprzone tornado. Szybko uciekłam na dach i tam płakałam. Cieszyłam się, że nikomu nic się nie stało. Dotarło do mnie, że jeden nieprzemyślany ruch i ktoś może zginąć. Nie myślałam o tym czy ktoś mnie widzi. Zastanawiałam się tylko jak długo to wszystko potrwa. Nie dochodziła do mnie myśl, że tak będzie już zawsze. Nie docierało do mnie, że, dla swojego dobra i dobra całego świata, muszę nauczyć się panować nad własnym żywiołem. To przecież nie może być przypadek, że to akurat ja tutaj jestem, prawda? Może kiedyś mi się uda. Ostatkiem sił zebrałam z dna mojej duszy ostatnie pozytywne myśli. Jutro będzie lepiej, jestem pewna. Dam radę. Odetchnęłam i zeskoczyłam na ziemię. Szybko skierowałam się do swojego pokoju i zasnęłam zapominając rozczesać włosy.
- Mam dla was niespodziankę – oznajmił Mistrz Fung rozpoczynając poranny trening. Tak, niespodzianki to niewątpliwie rzecz, której w tym momencie potrzebujemy – pomyślałam.
- O co chodzi? - spokojnie spytał Indy. Rany, czasem naprawdę się zastanawiam czy to on włada ogniem.
- Dzisiaj macie wolne...
- Naprawdę?! - krzyknął Kylar z radością.
- ...o ile jesteście gotowi by spędzić ten dzień w trojkę.
- Wiedziałam, że musi być jakiś haczyk – prychnęłam.
- Jaka decyzja, moi uczniowie?
- To jak panowie, jedziemy na biwak? - spytałam z uśmieszkiem. Ci pokiwali głową.
- Miłej zabawy moi drodzy! Zasłużyliście aby odpocząć – ponownie odezwał się Mistrz, prześwietlając nas swoimi bystrymi oczami.
Pół godziny później staliśmy z bagażami w umówionym miejscu. Wsiadając na Doja, upewniłam się czy aby na pewno wzięłam namiot i gruby koc. Noce nawet latem potrafiły być paskudnie zimne.
- Możesz mi powiedzieć, do cholery, dlaczego biwak? - spytał Kylar z wyrzutem kiedy już siedzieliśmy na smoku.
- Hej, jak ci coś nie pasowało to trzeba było mówić! 
- Mogliśmy po prostu zostać w świątyni – westchnął Brazylijczyk.
- Ale wtedy faktycznie musielibyśmy spędzać czas razem a tak, pójdziemy w swoją stronę – odpowiedziałam spoglądając na paznokcie.
- W sumie masz rację.
- O nie, moi drodzy – pierwszy raz w tej wymianie zdań wziął udział Indy. – spędzimy ten dzień razem.
- Ale... - powiedzieliśmy razem.
- Nie ma ale, po prostu razem i już.
Miałam takie piękne plany! Wspiąć się na najwyższe drzewo i przeglądać zwój Shen Gong Wu. Wczorajsze przemyślenia skłoniły mnie do nauki. Im więcej będę wiedzieć, tym będzie prościej, prawda?
- Halo, słyszysz mnie? - moje rozmyślania przerwał niski głos Indiego.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Pytałem co będziemy robić.
- A bo ja wiem? Zepsułeś mi wszystkie plany!
Czarnowłosy westchnął.
- Nie idzie się z wami dogadać. Dojo zostawił nas na skraju lasu, gdzie było miejsce na rozpalenie ogniska. Życzył nam miłej zabawy i oznajmił, że przyleci po nas z samego rana. Muszę przyznać, że okolica wyglądała naprawdę ślicznie. Spora polana otoczona drzewami, była idealna na miejsce obozowiska. Niebo nie posiadało ani jednej chmury, a delikatny wietrzyk delikatnie muskał moje włosy. W oddali lśniła woda przejrzystego jeziora. Myślałam, że Kylar od razu rzuci się do wody. Niestety, przez wydarzenia z kilku poprzednich dni, nasz kolega władający wodą stracił swój dawny zapał do wszystkiego. Nie chciał nikomu powiedzieć gdzie był i jak znalazł się w tej dziwnej krainie. Postanowiliśmy z Indym nie wypytywać go na siłę. Kiedyś przecież nam wyjaśni, prawda?
- Skoro już mamy spędzić ten piękny dzień w swoim towarzystwie - spojrzałam z wyrzutem na Indiego na co on tylko wzruszył ramionami. - proponuję rozstawić namioty. Będzie z głowy.
Panowie zgodzili się ze mną i zabraliśmy się do rozstawiania swoich tymczasowych domów. Szybko wzięłam się do pracy. Kiedy jeszcze mieszkałam we Włoszech, tata często zabierał mnie na biwaki gdzie nauczyłam się sporo przydatnych umiejętności. Szybko poradziłam sobie z rozbiciem namiotu i ukradkiem zaczęłam spoglądać jak radzą sobie moi koledzy. Indy już prawie kończył, zostało mu jeszcze tylko wbić kilka śledzi. Skierowałam wzrok na Kylara. Siedział na trawie i desperacko próbował zrobić cokolwiek. Kiedy zniknął obiecałam sobie, że nie będę mu już dokuczać. Niestety, moja natura była silniejsza od tego postanowienia.
- Wiatr. - szepnęłam delikatnie ruszając nadgarstkiem. Płachta nad którą ,,modlił się'' Kylar powędrowała do góry i zatrzymała na jego twarzy. Odwróciłam się i weszłam do namiotu. Włożyłam głowę pod poduszkę i wybuchnęłam śmiechem. Około pięć minut później usłyszałam głos Indiego oznajmiający, że idziemy nad jezioro. Zapominając o sytuacji z namiotem, chwyciłam parasol i książkę. Nie zamierzałam wchodzić do wody. Indy najprawdopodobniej miał podobne plany, bo też był ubrany w normalne ubrania. 
- Gdzie Kylar? - spytałam czarnowłosego. Kilka sekund później znalazłam się w jeziorze. No, już go znalazłam.
- To za te płachtę. Wiem, że to Ty! - krzyknął wskakując do wody. Wiedziałam, że nie skończy się tylko na wepchnięciu do jeziora. W tym momencie doceniłam lekcje podstawowego pływania. Starałam się uciec jak najdalej pomostu. Mogłam przewidzieć, że mój przeciwnik umie pływać szybciej.
- Chyba ci się żywioły popieprzyły - krzyknął ze śmiechem i zanurzył mi głowę w wodzie. 
Uderzałam go w kostkę i podpłynęłam aby nabrać powietrza. Nie zdąrzyłam tego uczynić, bo jego ręka znowu blokowała moją swobodę ruchów. Czułam jak przełyk pali mnie z powodu braku tlenu. Czy on chce mnie zabić?
- Puść ją, przecież nie może oddychać! - przez wodę słyszałam głos Indiego. Uścisk momentalnie się zwolnił a ja zaczerpnęłam powietrza. Wycieńczona zaczęłam płynąć w kierunku pomostu. 
- Nic ci nie jest? - spytał kolega pomagając wyjść z wody.
- Nie. Dziękuję za pomoc.
- Hej Av, wszystko w porządku? - krzyknął Kylar, który cały czas znajdował się na środku wody.
Świadoma, że póki jest w wodzie nic mu nie zrobię, za pomocą wiatru stworzyłam olbrzymią falę, tak na do widzenia i poszłam po koc. Końcówka lata była dość zimna, nie chciałam się przeziębić. Gdy przebrałam się w ciepłe i suche rzeczy, wyszłam z namiotu opatulona kocem. Panowie byli już na miejscu, a Indy rozpalał ognisko.
- ...Av? - zaczął Kylar.
- Hm?
- Przepraszam.
- Prawie pozbawiłeś mnie życia i myślisz, że twoje nędzne przepraszam załatwi sprawę?! - warknęłam trzęsąc się z zimna.
- Dobrze, spokojnie - wtrącił się Indy. - zaraz zrobi się cieplej. 
- Cudownie - odpowiedziałam szczelniej opatulając się kocem. Zaczęło się ściemniać, a nad jeziorem zbierała się mgła. Przysunęłam się bliżej ogniska, a moje powieki stawały się coraz cięższe. Udało mi się zasnąć i nie słyszałam rozmowy moich kolegów. Dopiero głos Kylara uświadomił mi, że spałam.
- Ej Av, śpisz? 
- Nie, kurwa, ryby łowię - odpowiedziałam zaspanym głosem.
- A kiedyś wspominałaś, że będziesz mniej wulgarna - odpowiedział na mój sarkazm.
- Nie da się być wobec ciebie mniej wulgarnym, idioto.
- Cholera jasna! - krzyknął Indy, ale zaraz się uspokoił. Kylar i ja spojrzeliśmy na siebie ze strachem. Jeszcze nigdy nie słyszeliśmy jego krzyku. - proponuję zacząć od nowa. Mam na imię Indy.
- Jestem Kylar.
- Av. 
Wymieniliśmy się uściskami dłoni. Indy najprawdopodobniej nie mógł znieść naszych sprzeczek i sięgnął po metody wychowawcze. 
- No to opowiedzcie coś o sobie - podtrzymałam grę, siadając na pieńku i poprawiając koc.
- Więc... - zaczął Indy.
- Nie zaczyna się zdania od więc - wtrącił Kylar.
- Czy ty możesz się wreczcie zamknąć? - warknęłam.
- WIĘC - podkreślił Indy - jestem smokiem w trakcie szkolenia i władam żywiołem ognia. Pochodzę z Chin, a moja rodzina nie żyje. Lubię ciężkie treningi, medytację i rozmyślanie nad różnymi teoriami.
Nie wiedziałam, że Indy nie ma rodziny.
- Strasznie mi przykro - odpowiedziałam szczerze.
- To nic takiego. No to teraz Ty - czarnowłosy wskazał Kylara.
- Jestem smokiem w trakcie szkolenia i władam najlepszym żywiołem jakim jest woda...
- Ekhem - przerwałam. Ten tylko na mnie spojrzał, uśmiechnął się i mówił dalej.
- Urodziłem się w Brazylii. Uwielbiam czytać, grać w gry i pływać. No, o tym ostatnim mogłaś się już przekonać - ostatnie zdanie skierował do mnie. Miałam ochotę mu przywalić.
- Jestem smokiem w trakcie szkolenia, a moim żywiołem jest wiatr. Jestem do niego bardzo przywiązana...
- Nie widać - szepnął Kylar. Udałam, że tego nie usłyszałam.
- ...więc jak ktoś go obrazi, dostanie w twarz - kontynuowałam. - Urodziłam się we Włoszech, tam gdzie mieszka obecnie mój ojciec. Mama jest w Wielkiej Brytanii. Lubię czytać, śpiewać, pisać, siedzieć na dachu i... spać. 
- Ciekawe hobby, jeżeli chodzi o to ostatnie - skomentował Indy. 
Uśmiechnęłam się.
- Hej, to ty się uśmiechasz? - spytał zdziwiony Kylar.
- Do ciebie nie - mrugnęłam, ale nie było tego widać. Ogień powoli wygasał, a niebo było już zupełnie czarne. Gdzieniegdzie dało się słyszeć pohukiwanie sowy.
- Ja cię smolę, ileż można to znosić - krzyk Indiego przerwał ciszę - kiedy wy w końcu przestaniecie sobie dogryzać na każdy możliwy sposób! Nie rozumiem was! Siedzimy w tym razem i jeżeli nie będziemy współpracować, to świat będzie w niebezpieczeństwie. Nie byłby, gdyby nie pewna sławna czwórka, która przestała działać wspólnie! DLACZEGO WY TEGO NIE POTRAFICIE POJĄĆ? 
Indy był taki wściekły, że gdy wstał, ognisko buchnęło w stronę drzew.
- Wiedziałam, że pan spokojny ma w sobie trochę żaru - nie mogłam się powstrzymać by tego nie powiedzieć.
- Ej, stary ale wiesz, że my...
- Czujecie to...? - miałam bardzo wrażliwy nos i zawsze czułam zapachy szybciej od pozostałych.
- Av nie teraz! - krzyknął Indy.
Odwróciłam się i zamarłam w przerażeniu. Ściana ognia trawiła wszystkie drzewa napotkane na swojej drodze i z szybką prędkością zbliżała się do naszych namiotów.
- Kurwa mać! - pod wpływem przekleństwa, panowie odwrócili się w moją stronę. Nie zastanawiając się długo pobiegłam nad jezioro i tam próbowałam wywołać tak dużą falę aby dotarła do pożaru. Nie, bez Kylara mi się nie uda. Wróciłam na miejsce obozu, a raczej na to co z niego zostało. Indy walczył z kilkoma niedźwiedziami, które pewnie wypłoszone ogniem wyszły z lasu. No tak, akurat dobrze, że zdążyłam nabrać doświadczenie w rzucaniu misiami. Gdy pomagałam koledze w walce zauważyłam, że Kylar kończy gasić pożar. Nie robił tego wodą. Spod jego dłoni wydobywało się coś na kształt śniegu. Niedźwiedzi robiło się coraz więcej, a my byliśmy zmęczeni. Chwyciłam czarnowłosego za rękę i razem wspięliśmy się na drzewo. Gwizdnęłam i chwilę później obok nas siedział już Kylar. 
- Czym gasiłeś ten ogień? - spytałam kiedy już bezpiecznie usadowiliśmy się na gałęziach.
- Wodą, a czym innym miałbym gasić?
- Nie wiem, może mi się przywidziało...
- Na pewno.
- Zaśniesz tutaj? - spytał czarnowłosy.
- Nie mam wyjścia, przecież nasze namioty zostały zniszczone a niedźwiedzie nadal się kręcą.
- No to dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedziałam i oparłam plecy o korę. Adrenalina spadła a mi zrobiło się zimno. No tak. Mój koc albo został spalony, albo porwany na strzępy. Nagle, poczułam miłe ciepło przy policzku. Mały płomień ogrzewał mi twarz.
- Dziękuję - szepnęłam i w ciągu kilku minut zasnęłam. Wreszcie miałam czas by odetchnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz