wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział XIX

Podróż Tysiąca Mil - Av



     Leżałam na ziemi, która była pokryta piaskiem i smołą. Nie byłam w stanie nic zobaczyć przez opaskę, która przysłaniała mi oczy. Usta zakryte miałam szarfą zawiązaną na szyi. Do tego wszystkiego dochodziły liny, którymi związane miałam nadgarstki; ręce były naprawdę ciasno skrępowane. Szybko zorientowałam się, że moje stopy również są do siebie przywiązane. Oprócz zapachu Indiego i Kylara czułam pot i krew. Nie była to przyjemna mieszanka. Domyślałam się, że jesteśmy w jakimś pojeździe, bo poza naszymi oddechami dało się słyszeć miarowe stukanie. Z moich spekulacji wyrwał mnie zapach spalenizny. Bałam się, że nigdy nie uda nam się uwolnić z tego miejsca.
- Spokojnie, to tylko ja – usłyszałam Indiego. Kilka sekund później czarnowłosy zerwał moją opaskę na oczy i usta. Byłam w stanie wszystkich zobaczyć. Miałam rację, była tu tylko nasza trójka.
- Ją możemy tak zostawić, przynajmniej będzie spokój – powiedział Kylar, który został już uwolniony.
- Bardzo śmieszne - odpowiedziałam na zaczepkę. - Czy wasze ręce też były tak mocno związane?
- Byłem w stanie obrócić nadgarstek i podpalić liny, także chyba nie - powiedział kolega ściągając liny z moich dłoni.
Szybko rozwiązałam nogi i podniosłam się z ziemi. Zakręciło mi się w głowie i gdyby nie pobliska ściana znowu spotkałabym się z podłogą. Nigdzie nie było żadnych okien, a w pomieszczeniu było zimno. Brakowało mi tchu.
- Gdzie my, do cholery, jesteśmy? - spytał Kylar.
- Myślicie, że to Jack? - zastanawiał się Indy siadając pod ścianą.
- Spicer to tuman i nigdy by czegoś takiego nie zorganizował - odpowiedziałam. - Tu pojawiają się pytania: kto i dlaczego.
- Myślę, że zaraz się dowiemy - powiedział wojownik wody patrząc mi w oczy. Jedna ze ścian otworzyła się jak klapa. Mimo wielkiego zmęczenia byliśmy gotowi do ataku. Zanim zdążyliśmy jakkolwiek zareagować strażnicy wycelowali w nas broń. Nie mieliśmy przy sobie żadnego Shen Gong Wu; wszystkie zabrał nam ten kretyn. Spojrzeliśmy na siebie bezradnie. Nie mogliśmy nic zrobić. Z opuszczonymi głowami wyszliśmy z pojazdu. Od razu rzucił mi się w oczy brak przyrody. Cały krajobraz tworzyła ziemia, na której gdzieniegdzie leżały suche gałązki. Niebo było granatowe, zbliżał się zmierzch. Nie czułam powietrza ani wiatru. Tak, jakby w ogóle tu nie istniały. Pomimo duszności, było chłodno ale dało się wytrzymać.
     Kilku strażników pokazało gestem aby podążać za nimi. Nogi miałam jak z waty. Dopiero w tym świetle zauważyłam krew na nadgarstkach. Piekły niemiłosiernie. Niech cholera weźmie te moje delikatne rączki!
     Ponurzy strażnicy weszli do ogromnego zamku zbudowanego czerwoną cegłą. Gdy tylko otworzyły się wrota ponownie poczułam zapach krwi. Zewsząd dochodziły jęki i krzyki torturowanych ludzi. Przełknęłam ślinę, gdy schodziliśmy na dół. Strażnik w milczeniu wskazał nam otwarte kraty celi. Panowie posłusznie weszli do środka.
- A co jeśli nie wejdę? - spytałam patrząc w oczy strażnika. Ten mocno złapał mnie za nadgarstki i jako iż miał o wiele więcej siły niż ja, wciągnął mnie do środka. To był zły pomysł, mogłam się nie buntować. Mężczyzna trzasnął kratami i odszedł. Rozejrzałam się wokół siebie. Jedyną rzeczą tu była miska wypełniona wodą. Odetchnęłam i usiadłam pod ścianą. Ból nadgarstków był nie do zniesienia. Zdjęłam swoją czarną szarfę oznaczającą, że jestem smokiem podczas szkolenia i próbowałam rozdzielić na dwie części.
- Pomogę ci - powiedział Indy klękając na przeciwko mnie. Nadpalił jedną część pasa i resztę rozerwał. Domyślił się co chciałam zrobić i zaczął owijać moje ręce. Zauważyłam, że w kącie pomieszczenia siedzi Kylar przeszywając nas wzrokiem.
- Dziękuję - powiedziałam kiedy już skończył. Ten uśmiechnął się i usiadł w kolejnym rogu celi. Poczułam jak bardzo chcę mi się pić. Zbliżyłam się do misy.
- Nie pij tego! - krzyknął Kylar.
- Dlaczego?
- Widzę, że to nie jest czysta woda.
Przeszyłam go spojrzeniem, a ten jednym szarpnięciem ręki oczyścił wodę tak aby nadawała się do picia.
- No i wiszę ci kolejną przysługę.
- Tak, tak nie ma za co -  powiedział siadając.
Poszłam w ich ślady i zajęłam róg na przeciwko. Podobnie jak w pojeździe, nie było tu okna. Nie pocieszała mnie myśl, że na dworze jest tak samo. Czułam się okropnie. Tak jakbym za chwilę miała umrzeć i nigdy więcej nie poczuć języków wiatru na policzkach.
- Śpicie?
- Nie - odpowiedzieli razem.
- Musimy wymyślić jak się stąd wydostać.
- Jak myślicie, kto za tym stoi? - spytał zrezygnowany Kylar.
- Sądzę iż to w tej chwili nie jest najważniejsze - odparł Indy.
- Jasne, dla ciebie nic nie jest nigdy ważne - warknął Brazylijczyk.
Od kilku dni wyczuwałam niesamowite spięcia w naszej grupie, ale nie było to miejsce na wyjaśnianie tego typu porachunków. Nasze jutro nie było pewne i musieliśmy działać jak najszybciej.
- Przestańcie. Indy ma rację, na razie nie przejmujmy się tym kto to zorganizował. Musimy się stąd wydostać - powtórzyłam.
- Może udałoby mi się zamrozić kraty co ułatwiłoby ich zniszczenie.
- To jest dobry pomysł, tylko co zrobimy dalej?
- Gdy przechodziliśmy korytarzem zauważyłem, że droga jest oświetlana tylko przez pochodnie. Gdyby nagle zgasły, to mielibyśmy kilka sekund przewagi.
Dobrze, że Indy miał dobrą pamięć. Nigdy nie skupiałam się na takich szczegółach.
- I co potem? - spytałam.
- Potem w końcu skopiemy dupy strażników - rzucił od niechcenia Kylar.
- Oni mają broń idioto, to nie będzie takie proste.
- A my mamy żywioły i co?
- No może wy. Nie wiem czy czujecie jaka niewielka jest ilość tlenu w powietrzu. Zero wiatru, brak roślin wytwarzających fotosyntezę... Nie mamy zbyt dużo czasu.
Wstałam z ziemi i zaczęłam spacerować po celi w tę i z powrotem. Kylar i Indy zrobili to samo.
- Do tego nie mamy nic do jedzenia - powiedział szatyn.
- Wszystko jest na naszą niekorzyść - stwierdził Indy.
- Zrobimy tak. Kylar ładnie zamrozi kraty, które zniszczymy. Gdy będziemy na korytarzu postaram się zgasić pochodnie. Dalej spieprzamy najszybciej jak umiemy i gdy będziemy już bezpieczni na spokojnie zastanowimy się co robić - powiedziałam opierając się o drzwi celi.
Panowie kiwnęli głowami. Kylar podszedł do krat i zaczął je zamrażać. Oparłam rękę na klamce. W pewnym momencie drzwi celi otworzyły się a ja wylądowałam na ziemi. Cela od początku była otwarta.
- Hej Av, jesteś pewna, że w całą akcję nie jest zamieszany Spicer? - zażartował Kylar.
     Dzięki temu odkryciu mieliśmy kilka sekund przewagi nad wrogiem... obojętnie kim by on nie był. Po cichu wyszliśmy na korytarz. Tak jak przewidywał nasz prowizoryczny plan miałam zgasić pochodnie. Niestety, miałam za mało energii i mój podmuch tylko wzniecił ogień. Zrezygnowana odsunęłam się do tyłu. Kylar postanowił zgasić pochodnie za pomocą wody. Miało to lepszy skutek niż moja nieudana próba. Przyciśnięci do ściany zaczęliśmy poruszać się w stronę wyjścia. Oddychaliśmy jak najciszej się dało.
- A wy gdzie się wybieracie?
Usłyszałam niski głos strażnika. Za nim stanęło jeszcze kilku. Wszyscy wyglądali tak samo. Przed tym jak wycelowali w nas swoje pistolety Indy zdołał postawić między nimi a nami ścianę ognia. Zaczęliśmy uciekać. W szybkim tempie dopadliśmy do wrót zamku, które na szczęście były otwarte. W duchu dziękowałam Mistrzowi za te wszystkie poranne biegi. Gdyby nie one, na pewno zostałabym w tyle. Wybiegliśmy z zamku prosto przed siebie. Wiedzieliśmy, że nie jesteśmy gotowi aby walczyć. Musieliśmy zregenerować siły. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się i widząc, że nikogo nie ma za nami padliśmy na ziemię na kształt gwiazdy tak, że tylko stykały się nasze głowy. Przez długi bieg nie było nam zimno. Nie wiem czy moi koledzy też tak mocno odczuwali brak świeżego powietrza. Kilka minut leżeliśmy w ciszy, każdy pogrążony w swoich myślach. Bolało mnie to, że na granatowym niebie nie było żadnych gwiazd. Tak bardzo lubiłam je oglądać. Wszystko wyglądało  bardzo sztucznie. Nie spotkałam jeszcze żadnego zwierzęcia.
- To co robimy? - spytał Kylar.
- Szukamy wyjścia - odpowiedziałam.
- ...które nie istnieje.
- I już czarne scenariusze... Nie panikuj, na pewno istnieje. Musieliśmy się tu jakoś dostać, prawda?
- Niby tak.
- Spróbuję rozpalić ognisko - rzucił Indy i wybrał się po suche patyki leżące na ziemi.
To był bardzo dobry pomysł. Było wyjątkowo chłodno jak na bezwietrzną noc. Indy już odszedł zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć.
- Co jak zostaniemy tu na zawsze?
- Kylar, do cholery! - krzyknęłam łapiąc kolegę za ramiona. - NIE ZOSTANIEMY. Damy radę, tylko...
- Musimy współpracować - powiedziałam razem z Kylarem i Indym, który akurat przytaszczył patyki. Uśmiechnęłam się. Nie mogłam im powiedzieć, że czuję się okropnie w tym klimacie. I tak czułam się zażenowana akcją z pochodniami. Nie miałam energii na walkę, chociaż była nieunikniona. Indy rozpalił ognisko. Czułam się bezużyteczna.
- To...co teraz? - spytał Indy. Czułam na sobie wzrok obu kolegów.
- Nie wiem, nie patrzcie tak na mnie.
- Mówię, umrzemy tutaj.
- Zamkniesz ten ryj?
- Przestańcie - warknął Indy. - Gdy przebiegaliśmy przez bramę zauważyłem obręcz, która wisiała w powietrzu.
- Myślisz, że mogło to być coś w rodzaju portalu do nas...? - spytałam z nadzieją. Wiele książek scienice fiction posiadało ten motyw.
- Myślę, że tak - odpowiedział czarnowłosy.
- Widzisz kretynie jest nadzieja.
- Jak coś wymyślicie to mnie obudźcie - Kylar puścił moją uwagę mimo uszu i położył się plecami do ogniska. Indy przewrócił oczami.
- Nie możemy tam iść ani teraz, ani w dzień - odezwałam się.
- Masz rację. Teraz nas pewnie szukają, a gdy pójdziemy w dzień to podamy im siebie jak na tacy.
- Chociaż z drugiej strony pewnie myślą, że przyjdziemy w nocy i nie spodziewaliby się gdybyśmy przyszli w dzień. Albo po południu. Skomplikowane to wszystko.
- Może rano zdecydujemy? Na razie powinniśmy odpocząć. Jestem pewny, że nie obędzie się bez walki.
- Też mam takie poczucie. Przez kilka minut siedzieliśmy wpatrzeni w ogień. Obserwowałam twarz Chińczyka w świetle ognia. Wyglądał spokojnie, a jednocześnie niebezpiecznie. Przypomniały mi się nasze wspólne treningi, jeszcze jak Kylar leżał załatwiony przez Aklorię. Raz gdy ćwiczyliśmy chyba mnie o coś spytał i potem był smutny. A może mi się wydawało?
- Kiedyś podczas treningu chyba mi coś powiedziałeś a potem zrobiłeś się smutny, było tak? - spytałam, bo lubiłam mieć wszystko czarno na białym.
- Było - odpowiedział krótko cały czas patrząc się w ogień.
- Przepraszam cię za to, ale najprawdopodobniej nie usłyszałam o co ci chodziło. Mógłbyś powtórzyć? Indy spojrzał na mnie swoimi czarnymi jak smoła oczami.
- Av, bo widzisz...
Nagle usłyszałam czyjeś głosy. Adrenalina podskoczyła mi w górę.
- Słyszałeś to?! - przerwałam mu.
- No serio...? - powiedział do siebie.
- Ogień! - usłyszałam kobiecy głos i zerwałam się z ziemi. Podobnie postąpili Kylar i Indy. Byliśmy gotowi na atak. Myśleliśmy, że jakiś inny smok ognia ma ochotę z nami powalczyć. Nic bardziej mylnego. Naszym oczom ukazała się starsza kobieta ze łzami w oczach. Towarzyszył jej mężczyzna, najprawdopodobniej w tym samym wieku.
- Eeee...co panią sprowadza - spytałam uprzejmie. Para nie wyglądała groźnie.
- Czy to prawdziwy ogień? - kobieta nie mogła się uspokoić i podbiegła do naszego ogniska.
- Tak - odpowiedział Indy.
- Andrew! Jest nadzieja! Jest dla nas nadzieja! - krzyknęła kobieta i zaczęła obejmować prawdopodobnie swojego męża.
- Czy to jest magia...? - spytał mężczyzna.
- Nie do końca, ale ustalmy, że tak - uśmiechnął się wojownik ognia.
- Proszę powiedzcie nam jak to uczyniliście... nie widzieliśmy ani ognia, ani wody, ani wiatru, ani roślin już prawie dziesięć lat. Kylar miał zamiar się odezwać, ale chwyciłam go za ramię i uprzedziłam go.
- Najpierw państwo powiedzą co to za kraina i co się stało - powiedziałam stanowczo.
Kilka minut później siedzieliśmy przy ognisku.
- Więc - zaobserwowałam jak Kylar gryzie się w język - nazywam się Meg, a to jest mój mąż Andrew. Kilkanaście lat temu ta kraina wyglądała jak raj. Każdy miał wszystkiego pod dostatkiem, ale wtedy pojawił się on... Kobieta zaczęła łkać a opowieść kontynuował mężczyzna.
- On, czyli władca tej krainy. Prawie dziesięć lat temu mężczyzna znalazł Kryształ Purpuru - zauważyłam jak Kylar marszy brwi - i zapragnął zapanować nad naszą ziemią. Sprawił, że większość nie ma dostępu do czystej wody. Przez brak roślin robi się tu coraz mniej tlenu, wiatr omija nasze ziemie. Nie umiemy rozpalać ognia. Całej naszej wiosce grozi śmierć z głodu i zimna.
- Jaki król ma w tym cel? Przecież to nie jest normalne - skomentowałam.
- Nikt nie wie.
Męska część naszej drużyny siedziała jak wryta i nie moglłą wydusić ani słowa. Wiedziałam, że małżeństwo czeka na wyjaśnienia z naszej strony. Wzięłam oddech.
- Nazywam się Av, to jest Kylar i Indy. Znaleźliśmy się tu zupełnie przypadkiem. Szkolimy się w klasztorze i potrafimy w mniejszym lub większym stopniu władać żywiołami. Szukamy wyjścia.
- Proszę, nauczcie nas tak czarować... nie przeżyjemy tak długo.
- Obawiam się, że to nie możliwe... - powiedział Brazylijczyk.
- Ale z chęcią państwu pomożemy. Gdzie jest wasza wioska? - wtrąciłam.
Kątem oka zauważyłam porozumiewających się wzrokiem kolegów. Pewnie już knują jak mnie zabić za to co powiedziałam.
     Gdy znaleźliśmy się na miejscu ujrzeliśmy małe, zaniedbane gospodarstwo. Uschnięte domy, nie poruszający się wiatrak... Widok jeszcze straszniejszy niż Dojo pod prysznicem. Szybko wzięliśmy się za pomoc. Kylar wykorzystał głęboką dziurę i dostając się do wód podziemnych podlał wszystkie zasiane rośliny. Do tego napełnił ogromne baniaki wodą, tak aby Meg i Andrew mieli chociaż trochę zapasu. Nie mam pojęcia skąd Kylar bierze energię aby wyciągnąć tyle wody. Mi się ledwo udało poruszyć młyn. Indy w tym czasie stopił ogromną ilość pszczelego wosku i zrobił świecę tak, aby rodzina zawsze miała ogień. Pracowaliśmy całą noc.
- Naprawdę nie wiemy jak wam dziękować, ale...
- Ale? - spytał zadyszany Kylar.
- Jest jeszcze jedna rzecz o którą nie śmieliśmy wcześniej prosić, ale widząc wasze zdolności...
- Słuchamy - odparłam spokojnie.
- Prosimy, pomóżcie nam obalić króla i zniszczyć Kryształ Purpuru. Z nim nigdy nie będziemy wolni.
Poczułam ucisk na ramieniu. To Indy odciągał mnie od pary. Ach tak, narada.
- Av dobrze wiesz, że nie możemy im pomóc - zaczął wojownik wody.
- Nie, nie możemy. My MUSIMY im pomóc.
- W tym przypadku zgodzę się z Kylarem. Nie mamy ani czasu ani energii... jak tylko znajdziemy wyjście to tu wrócimy.
- NIE. NIE ZGADZAM SIĘ.
- Av naprawdę nie możemy - Indy próbował mi przetłumaczyć.
Moja cierpliwość była na granicy.
- A skąd wiesz, że gdyby nikt nie pomógł waszej wiosce, to twoja rodzina by żyła? - spytałam patrząc koledze prosto w twarz. Zmieszał się na moje słowa. Chyba posunęłam się za daleko. Kylar wycofał się.
- W porządku - odezwał się czarnowłosy. Jego twarz, jak zawsze, nie zdradzała żadnych emocji. Wróciliśmy do miejsca w którym stało małżeństwo. Spojrzałam na kolegów, którzy kiwnęli głową pozwalając mi mówić.
- Obiecuję, że zrobimy wszystko co w naszej mocy aby obalić króla i zniszczyć Kryształ Purpuru.
Zabrzmiało to jak złożona przysięga.
     W ramach wdzięczności małżeństwo pozwoliło nam się wyspać, umyć i coś zjeść. Nie mogliśmy odmówić, musieliśmy zregenerować siły. Poczułam się o wiele lepiej, ale nadal bałam się odwijać nadgarstki, które momentami strasznie szczypały. W chatce Meg i Andrew zostaliśmy kilka dni. W końcu postanowiliśmy opuścić dom pod osłoną nocy. Dotarliśmy do muru obronnego i zastanawialiśmy się jak dostać się niezauważenie do środka. Sprawy nie ułatwiała wszechobecna ciemność. Dotykaliśmy muru żeby zbadać czy ma jakieś zgrubienia po których można by się wspiąć. Nagle Kylar wcisnął jakąś cegłę, która wywołała kwadratową dziurę w ziemi.
- No, panie przodem - powiedział patrząc na mnie z uśmieszkiem. Nie miałam najmniejszej ochoty iść pierwsza. Indy przewrócił oczami i wskoczył do dziury.
- Hej, co tam jest? - krzyknęłam do niego.
- Korytarz, możecie schodzić. Bez wahania wskoczyłam do otworu i kucając wylądowałam na podłodze. Nagle poczułam na sobie ciężar Kylara.
- No mogłeś poczekać idioto jak wstanę.
- Wybacz.
Podnieśliśmy się i otrzepaliśmy z pyłu. Korytarz był wąski dlatego szliśmy gęsiego. Na ścianach w równych odstępach były przyczepione pochodnie. Było tu dużo jaśniej niż w lochach. Szliśmy w milczeniu około pół godziny. Panowie na pewno przeklinali mnie w duchu, bo być może bylibyśmy już w świątyni. Nie miałam sumienia zostawić tak tej rodziny. Nasza wędrówka zakończyła się przy drzwiach, na której fioletowymi literami zapisana była treść zagadki:
"Ty widzisz mnie, a ja ciebie.
Ty patrzysz na mnie oczyma.
Ja oczyma nie patrzę, bo oczu ja nie posiadam.
Chcesz ze mną mówić, pomówię jednak bez głosu.
Ty masz głos.
Moje usta na próżno się otwierają."
Pod spodem była plansza na której trzeba było wystukać rozwiązanie. Zdębieliśmy. To była jedna z tych zagadek w stylu Mistrza Funga.
- Jakieś pomysły? - spytałam kolegów.
- Może chodzi o jakieś zwierzę? - zaczął Kylar.
- Nie wygląda mi to na zwierzę - odpowiedział spokojnie Indy.
 Kylar i ja zrezygnowani usiedliśmy pod ścianą. Ciemnowłosy nadal stał przed fioletowym napisem i głośno myślał.
- Coś co może nas obserwować, ale nie ma ani oczu ani głosu. Za to ma usta.
- Brawo, powtórzyłeś treść tej głupiejj zagadki w normalnym języku i co... - syknął Kylar.
- Wiesz co mówi kiedy otwiera usta, jednak nic nie słychać...
- A może duch...? - nie poddawał się już i tak zirytowany wojownik wody.
- Daj spokój duchy nie istnieją... - odpowiedziałam zmęczona.
- Ta, a Wuya to tylko takie złudzenie optyczne.
- Zapomniałam... no wiesz nie wiemy czy jeszcze jest duchem. Może dorwała Ogon Węża od Aklorii i w połączeniu z Odwracającym Lustrem...
- NO PEWNIE! LUSTRO!
- Em, Indy nie sądzę żeby to był powód do radości... Z tego co wiem, Wuya jako człowiek jest niepokonana...
- Nie! Lustro! Odbicie lustrzane! To jest rozwiązanie tej zagadki. Poderwaliśmy się z miejsc. Indy zaczął wpisywać rozwiązanie.
- A co jak okaże się, że to jednak nie to...? - spytał Kylar odgarniając włosy.
- Najwyżej umrzemy - odpowiedziałam z pełnym optymizmem.
Ciemnooki wpisał rozwiązanie. Wszystkie pochodnie zgasły a cały korytarz zaczął się niebezpiecznie trząść. Stanęliśmy jak najbliżej siebie i wstrzymaliśmy oddechy. Po chwili zablokowane drzwi się otworzyły a naszym oczom ukazał się Kryształ Purpuru. Świecił jasnym fioletowym blaskiem, który odbijał się w naszych oczach. Indy podszedł do kamienia i zdjął szklaną pokrywę. Chwycił palcami Kryształ i natychmiast je zabrał.
- Co się stało? - spytał Kylar podchodząc do kamienia.
- Nie wiem, oparzył mnie. Nie mogę go chwycić.
To ci ironia.
- Ja spróbuję - powiedziałam chwytając kamień w dłoń. Nie czułam nic nadzwyczajnego oprócz zimna Kryształu i potężnej magicznej energii przypływającej mi przez rękę. W pewnym momencie pojawiła się ogromna ilość strażników. Tym razem byliśmy gotowi na walkę. Wszystko działo się bardzo szybko. Sprawnie omijaliśmy pociski z pistoletów i atakowaliśmy przeciwników. Podczas gdy Indy i Kylar walczyli swoimi żywiołami ja nie mogłam pod ziemią nic zrobić. Nic poza klasycznej walki. W całej krypcie nosiły się odgłosy bitwy. Zauważyłam, że Kylar znowu stworzył sobie lodowe ostrze z wody, którą miał przy sobie i ogłuszał nim przeciwników. Indy formował ogniste kule, które od czasu do czasu świszczały mi obok ucha. Starałam się podcinać moich przeciwników i ułatwiać walkę kolegom. Wszystko z kamieniem w lewej dłoni.
- CO TU SIĘ DZIEJE?
Wszyscy zamarli na niski głos mężczyzny, który wkroczył do krypty. Był wysoki i dobrze zbudowany. Brązowe włosy lśniły w świetle trzymanej pochodni a niebieskie oczy obserwowały kamień w mojej ręce. Na głowie miał koronę. Mogłam się domyśleć. To król.
- Właśnie walczymy z twoją strażą, chcesz dołączyć?! - krzyknął Kylar bez żadnego cienia szacunku w głosie.
- ODDAWAĆ KRYSZTAŁ GÓWNIARZE!
- Bo co? - spytałam uderzając w twarz jednego z mężczyzn. W pewnym momencie ten sam strażnik złapał mnie za nadgarstek. Jęknęłam z bólu. Wyjął mi Kryształ z ręki i wyrzucił w powietrze. Kamień upadł na ziemię. Kylar i Król dotknęli go jednocześnie. Kamień zaświecił się w znany nam sposób.
- A więc wyzywam cię na Pojedynek Mistrzów! - krzyknął kolega.
- Wygra ten, kto utrzymując równowagę dotknie kamienia! Dodatkowo gramy o wolność.
Zamarłam. O wolność...to nie brzmiało dobrze.
- Zaczynamy!
     Pojedynek nie o Shen Gong Wu, coś nowego. Były dwie platformy. Na jednej znajdowałam się ja i Indy, a na drugiej strażnicy króla. On i Kylar stali na dwóch cienkich paskach skał. Jeden fałszywy ruch i po pojedynku. Jeden fałszywy ruch i cała nadzieja mieszkańców wioski idzie w...
- GONG YI TANPAI - krzyknęli oboje.
Kylar i król rzucili się w kierunku Kryształu. Taśma skał była naprawdę wąska, ale oni i tak byli w stanie po niej biec. Szli łeb w łeb, król zaczął się irytować i posłał kilka fioletowych pocisków w stronę Kylara. Były identyczne jak ataki Aklorii. Kolega sprawnie je omijał i był coraz bliżej kamienia. W końcu zdenerwowany do granic możliwości wrzasnął:
- Woda!
Potężne tsunami podążyło w kierunku brązowowłosego króla, który ani drgnął. Władca wyciągnął dłoń i posłał pocisk w kierunku Kylara. Ten spadł i trzymał się tylko jedną ręką.
- Kylar! - wrzasnęłam jakby to miało mu w czymś pomóc. Król był coraz bliżej Kryształu. Trzęsłam się ze strachu. Jeżeli przegra, już nigdy nie opuścimy tego miejsca. No tak, był jeden sposób na pokonanie króla. Byłam pewna, że go wykorzysta. Kylar skierował rękę w kierunku władcy i posłał ku niemy lodowy sopel, który trafił go w nogę. Ten upadł ale nadal był w grze. Wojownik szybko się podniósł i pobiegł w kierunku Kryształu Purpuru. Dotknął go zanim król zdążył wrócić na taśmę. Wszystko wróciło do normy.
        Po wygranym pojedynku od razu znaleźliśmy się na zewnątrz zamku na przeciwko portalu. Obok niego stali Meg i Andrew.
- Przekazujemy go w wasze ręce - powiedział Indy.
- Liczę iż potraktujecie go sprawiedliwie - dodałam i położyłam kryształ na ziemi. Kylar miał go zniszczyć lodowym ostrzem. Niestety, kamień był za twardy, więc postanowiliśmy wrzucić go do portalu. Wszystko zaczęło odżywać. Ziemia pokryła się trawą, a niebo zrobiło się jaskrawe. Poczułam utęskniony wiatr i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Jeszcze raz wam dziękujemy! - powiedziała wzruszona Meg.
- Nie ma sprawy - powiedziałam i pożegnałam się z kobietą.

Stanęliśmy przed portalem i jednocześnie do niego weszliśmy. Kilka sekund później poczułam smak trawy i ziemi w ustach. Leżałam przed Mistrzem Fungiem. Na mnie upadł Indy, a na niego Kylar. Byliśmy na miejscu, koniec koszmaru.
______
Hej, cześć czołem! Szczere gratulacje dla osób, które dotrwały do końca tego rozdziału! Jeżeli jesteś z nami aż do tego momentu to zostaw w komentarzu chociaż kropkę, ale jeżeli masz ochotę wypowiedzieć się o naszych wypocinach, pohejtować, to zapraszam!  Jak już było mówione, przygoda rozpoczyna się, a tytuł to, sentymentalnie, nazwa pierwszego odcinka Xiaolin.:)
Wiatr z Wami, kochani Wojownicy! :D


4 komentarze: