niedziela, 19 lutego 2017

Rozdział XLIV


Rzeczywistość czy wyobraźnia? - Indy


     Z moich przemyśleń wyrwała mnie dziewczyna, która weszła do pomieszczenia. Jej włosy, wyjątkowo niezaplecione w warkocz, zasłaniały zmęczoną twarz. Pewnym było, że ostatnimi dniami źle sypiała. Mnie również dręczył niespokojny sen, ale nie odczuwałem ogarniającego mnie zmęczenia. Czułem się w porządku nie licząc tego niepokoju.
     Wziąłem łyk herbaty i wyjrzałem przez okno. Było spokojnie. Przez ostatnie dni lało i wiało niemiłosiernie. Co spowodowało nagłą ciszę natury?
- Indy? - dziewczyna nieśmiało się odezwała. Nie odrywałem wzroku od krajobrazu na zewnątrz.
- Czy to nie za wczesna pora jak na ciebie? - spytałem. - Jest szósta rano, a nie mamy dzisiaj treningu. O ile w końcu wzięłabyś w nim udział.
     Dziewczyna spuściła głowę, ale po chwili gwałtownie ją podniosła. Jej lekko podniesiony głos przekonał mnie, by odwrócić się w stronę Av.
- Słyszałam waszą rozmowę - powiedziała stanowczo.
- Jaką rozmowę? - nie udawałem zdezorientowania.
- Twoją i Omiego. Jak kpiliście z mojego zachowania.
     Poczułem jak moja twarz blednie, a moje szybkie riposty uciekły z dala od mojego języka. Byłem zaskoczony. Rzadko się to zdarzało, ale nie było mi do śmiechu.
- Av…
- Nie. Indy, nie tłumacz się - przerwała mi. - Oboje wiemy, że to nie miałoby większego sensu.
- To dlaczego mi to powiedziałaś? - spytałem.
- Żebyś… Żebyś to po prostu wiedział.
     Spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczami. Minęło parę sekund nim przestała mnie obserwować. Spokojnie podeszła do blatu i chwyciła za kubek z herbatą. Dmuchnęła lekko i z napoju uniosła się biała smuga dymu, podleciała wyżej, aż nie rozpłynęła się w powietrzu.

*

     Przykucnąłem przy drzewie, a raczej przy jego pozostałościach. Wielki dąb został tu kiedyś ścięty i pozostał sam pień. Z jego rdzenia wyrastała gałązka niewielkich rozmiarów i pomimo okolicznej jesieni jej listki wciąż były zielone. Wzdychając usiadłem na krawędzi i oparłem łokcie na nogach. Cały czas obserwowałem wschodnie wyjście z wioski wypatrując pewnej młodej niewiasty o blond włosach. Pomimo umówionej przez nią godzinę, wciąż się nie pokazywała. Jeśli sprawdza moją cierpliwość to ma pecha. Jestem w tym mistrzem.
     Poczułem czyjś dotyk na ramieniu. Podniosłem się i natychmiast się odwróciłem. Zdążyłem unieść dłoń w górę, by przygotować się do stworzenia kuli ognia, jednakże wtedy zobaczyłem jej błękitne oczy.
- Spokojnie - zaśmiała się. - nie zamierzałam cię zabić!
- Cześć Susan - uśmiechnąłem się. - Myślałem, że przyjdziesz od strony wioski - kiwnąłem głową, wskazując na wydeptaną ścieżkę.
- No wiesz, postanowiłam cię zaskoczyć.
     Mrugnęła i złapała mnie za rękę. Pociągnęła mnie w głąb małego lasku, który rozpoczynał się przy pniu dębu. Słońce przestało atakować swoimi promieniami jak tylko zakryły nas gęste korony drzew. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy Susan przyspieszyła.
- Dokąd mnie zabierasz?
- Oj, Indy. Jeszcze nie zaskoczyłam tym czym bym chciała.
     Szliśmy dalej, omijając drzewa i przeskakując nad nierównym podłożem. Byłem ciekaw miejsca, w które dziewczyna chciała mnie zabrać, jednak nie było to najważniejszą rzeczą. Wciąż trzymała mnie mocno za dłoń i brnęła przed siebie do przodu, a jej włosy podskakiwały, kiedy pokonywała kolejne przeszkody. Po chwili zaczęliśmy praktycznie biec, a uścisk na mojej ręce stał się silniejszy, wręcz sprawił mi lekki ból.
- Nie za mocno mnie trzymasz? - spytałem, powoli już nie nadążając. - Susan?
     Puściła mnie. Upadłem na miękki i mokry mech. W powietrzu rozniósł się specyficzny zapach, którego nie potrafiłem rozpoznać, pomimo, że go kojarzyłem. Przymknąłem na chwilę oczy, żeby zastanowić się co się działo. Gdy je otworzyłem kolorów już nie było. Znów zastałem szarość, brak życia. Tym razem zaobserwowałem jeszcze czas, który albo uciekł na wakacje albo po prostu się zatrzymał. Ptaki zawisły w jednym miejscu i nie leciały dalej, a liście drzew przestały szumieć.
- Susan?! - zawołałem. Odpowiedziało mi tylko echo.
     Podniosłem się z ziemi i rozejrzałem się. Las wydawał się nie kończyć, mimo tego, że początkowo wydawał się maleńki. Każda droga wyglądała identycznie. Nie wiedziałem już w którą stronę biegłem wraz z Susan. Ona zniknęła, a ja nie wiedziałem gdzie byłem. Próbując rozpoznać jakieś charakterystyczne drzewo, bądź jakikolwiek znak dostrzegłem jasny blask, dobiegający z jednej strony. Podszedłem bliżej, a blask zaczął mienić otoczenie żółtym kolorem. Niepewnie, ale postawiłem kolejny krok. A zanim kolejny. Teraz już się nie zatrzymywałem. Byłem gotowy na to, co mogłem spotkać.
- Indy! - rozległ się głos dziewczyny.
- Indy! - echo zabrzmiało bardziej męsko, jednak nienaturalnie.
- Balboa pokaż się!
     Ponownie usłyszałem swoje imię, ale nie jeden, nie dwa razy, ani osiem. Nie kończyło się. Dobiegało znikąd, albo zewsząd. Zacząłem biec w stronę żółtego światła, zapalając płomień w dłoni. Rozszerzył się i skierowałem go przed siebie, nie zatrzymując się.
- Nie tak szybko, mój drogi przyjacielu. Przyjdzie na to pora - głos zaczął się śmiać.
- Indy!
     Rozejrzałem się dookoła. Przede mną stała tylko Susan, która uśmiechnęła się. Staliśmy tuż przy brzegu morza. Fala dopływała tuż pod nasze stopy, a zaraz potem zawracała. Upewniłem się, że wszystkie kolory są na swoim miejscu i nic nie zatrzymało się w czasie. Przez głowę przeleciało mi wiele myśli, ale nie chciałem się na nich skupiać.
- Ten las prowadzi prosto na plażę? - spytałem, wciąż przyzwyczajając oczy do ciepłych barw.
- Ta plaża jest troszkę inna. Z obu stron jest odgrodzona klifami i skałami, ludzie się tutaj rzadko zapuszczają, zazwyczaj kiedy chcą pobyć sami. A z tobą już wszystko w porządku? Zrobiłeś się blady.
- Co? Tak, wszystko jest w porządku. Po prostu… zamyśliłem się.
- No dobrze… mój myślicielu… - powiedziała i odsunęła się o parę kroków.
     Przyglądałem się jej kiedy ściągęła swoją białą bluzkę. Pod nią był kolorowy kostium kąpielowy. Zaraz po tym na piasku wylądowały jeansy i trampki. Obserwując mnie zanurzyła stopy w zimnej wodzie. Zaczęła iść tyłem, coraz głębiej, aż powyżej pasa. Uśmiechała się i dłonią zapraszała mnie, bym dołączył. Starałem się skupić, ale przestraszył mnie jeden fakt. Ja nie spałem, ani nie byłem nieprzytomny. Pomimo tego Bill Balboa dostał się do mojego umysłu, ale jak? On przecież tak nie potrafi… Lub nie potrafił.
- Indy, no chodź! Może i jest zimno, ale jak i orzeźwiająco! - zanurkowała całkowicie i zniknęła pod taflą wody.
      Zapomnij o tym, chociaż na tę chwilę. Nie dałem się dłużej przekonywać. Dołączyłem do Susan, a wojna na chlapanie rozpoczęła się niemal natychmiastowo.
      Gdy tylko wyschnęliśmy, a nie zajęło to wiele czasu dzięki moim mocom, założyliśmy ubrania i tym razem spokojnie skierowaliśmy się w stronę wioski. Odetchnąłem głęboko i przyjrzałem się Susan. Cały czas na jej twarzy malował się uśmiech. Wyglądała na nienaturalnie wesołą i zbyt optymistyczną, ale nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu. Dogadywaliśmy się i bawiliśmy się wspólnie. Raczej nie ukrywałem, że zakręciła mi w głowie od samego początku, czyli tak naprawdę od zaledwie dwóch dni. Zastanawiało mnie jednak co ona czuje i myśli.
     Dotarliśmy do pnia i usiedliśmy na nim. Przez chwilę milczeliśmy, ale nie trwało to długo. - Powinienem wracać do świątyni. Niby mamy dzisiaj dzień wolny, ale kto wie co nasz Mistrz wymyśli - powiedziałem.
- To wracaj! Lepiej, żebyśmy oboje mu nie podpadli - zaśmiała się. - Ale oczywiście niedługo się zobaczymy.
- Jasna sprawa.
     Wstaliśmy w tym samym momencie. Susan odwróciła się energicznie i machnęła mi jeszcze ręką. Pomimo, że nie mogła mnie zobaczyć, odmachałem jej. Nie poszedłem jednak od razu do świątyni. Zatrzymałem się jeszcze i zamyśliłem, powracając do dzisiejszej sytuacji. Omiego już nie ma, więc nie mógłbym mu tego przekazać. Musiałem sam się tym zająć i znaleźć rozwiązanie, którego być może nie było, ale wciąż było warto spróbować.
     Usłyszałem krzyk dziewczyny. Nie czekając dłużej zawróciłem i pobiegłem w stronę wioski. Już z daleka dostrzegłem pięciu mężczyzn, a pośród nich szarpiącą się Susan. Jeden z bandytów trzymał nóż, który miał ostre ząbki z boku. Przysunął go w jej stronę. Rozpaliłem ogień i wystrzeliłem go przed siebie. Dziewczyna jak na zawołanie padła na ziemię, unikając ognistej kuli, która trafiła jednego z mężczyzn. Upadł na ziemię, krzycząc głośno. Napastnicy obrócili się w moją stronę. Każdy z nich był mocno umięśniony, ale wyglądali na takich co myślą za pomocą siły, a nie rozumu, którego najpewniej nie posiadali. Dwóch z nich ruszyło na mnie. Skoczyłem przed siebie, łapiąc przeciwnika po mojej prawej. Dzięki niemu zmieniłem tor lotu i kopniakiem znokautowałem łysego. Wylądowałem miękko na trawie. Pozostała trójka ruszyła do ataku. Uniknąłem pierwszego i drugiego uderzenia, trzecie wyprowadziłem ja, odpychając tym samym najniższego z nich. Kiedy chciał wrócić do walki, zawył z bólu. Susan chwyciła za nóż bandyty i wbiła mu w nogę. Rozproszony przez broniącą się dziewczynę poczułem uderzenie prosto w twarz. Zamroczyło mnie na chwilę, ale machnąłem dłonią, żeby odstraszyć przeciwników chmurą ognia. Wizja oparzeń najwyraźniej zadziałała i odsunęli się.
- Radzę wam stąd spadać. No chyba, że lubicie wysokie temperatury - powiedziałem, uśmiechając się pod nosem.
     Spojrzeli na siebie i wycofali się. Chwilkę później zaczęli biec w stronę lasu. Spojrzałem na Susan, która teraz próbowała zetrzeć krew z jej dłoni za pomocą koszulki jednego bandyty. Złapałem ją za ramię i podniosłem.
- Zmyjesz to w domu, ci tutaj zaraz się ockną.
     W odpowiedzi kiwnęła tylko głową. Zaprowadziłem ją do wioski i zatrzymaliśmy się tuż przy jednym z budynków. Skryliśmy się w jego cieniu. Spojrzałem na nią. Nie wyglądała na przestraszoną lub zszokowaną. Martwiła się chyba jedynie plamą krwi, którą próbowała zmyć, zanim zaschnie.
- Bandyci? W takiej małej wiosce? - spytałem.
- Najwidoczniej… - zatrzymała się na chwilę. - Nigdy ich nie widziałam.
- Musisz uważać i lepiej nie wychodź poza wioskę beze mnie - Susan pocałowała mnie w policzek.
- To w ramach podziękowania. - na mojej twarzy pojawiły się czerwone rumieńce. - Nie zamierzam żyć w strachu. Raz się zdarzyło, ale to nie oznacza, że się powtórzy, prawda?
- No prawda…
- A więc, Indy Shen, nie masz o co się martwić! - stwierdziła i wyszła na główną uliczkę, wciąż męcząc się z plamą na dłoni.  Czy ja się zakochałem?

5 komentarzy:

  1. Chyba tak - odpowiadając na ostatnie pytanie głównego bohatera w tym rozdziale xD Nie powiem, że te wydarzenie w lesie było normalne, bo takie nie było 😂 Może dobrze myślę, ale podejrzewam, że Susan skrywa jakieś tajemnice i bodajże ma jakieś moce? Z tymi mocami to moja własna myśl 😁 Fajnie by było jakby była też inna para prócz Av i Kylara, także trzymam kciuki za Indy'ego! 😀 Av znowu skrywa uczucia, no ale może to nawet lepiej w niektórych sytuacjach xd Choć mała wioska to chyba ma większe problemy, według mnie nie była to pierwsza, ani ostatnia wizyta tych bandytów 😄 Komentarz chaotyczny, ale jest 😂🙈 No to co... do następnego rozdziału! 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wizje, czy też sny Indego spotykały go o wiele wcześniej. Ale teraz stały się intensywniejsze. Myślę, że Susan nie ma nic z tym wspólnego, aczkowielk sama jej postać wydaje się zbyt naturalna - patrząc z mojej perspektywy. Myślę, że Av nie skrywała tam uczuć. Zna trochę Indego i jego zachowanie. Tak jak powiedziała; nie miałoby to większego sensu. Dziękujemy za komentarz! ^^

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Kiedy następny rozdział? tak mniej więcej

      Usuń
    2. Z tego co mi wiadomo to na razie nikt tego nie wie. Naprawdę nie wiadomo, trzeba poczekać. :)

      Usuń